wykluczeni-domosłwaski_okladka

Artur Domosławski pracował nad „Wykluczonymi” kilka lat. Gdy wyprawiał się w pisarską podróż po globalnym Południu, wędrówka ludów z Azji i Afryki do Europy jeszcze się na dobre nie rozpoczęła. Dziś, jak pisze reportażysta, „wykluczeni załomotali do bram naszej twierdzy. Zapragnęli wejść do naszego raju”. Dzięki książkom takim jak „Wykluczeni” pojawia się szansa na przełamanie europocentrycznych obaw, lęku i megalomańskich rojeń Starego Świata.

Opus magnum Domosławskiego

„Wykluczeni” to antologia kilkudziesięciu krótkich tekstów. Blisko połowa dotyczy obszaru Ameryki Łacińskiej – to zrozumiałe, biorąc pod uwagę pasje i doświadczenie reporterskie Artura Domosławskiego, autora „Chrystusa bez karabinu” (1999), „Gorączki latynoamerykańskiej” (2004) czy „Ameryki zbuntowanej” (2007). Jedna piąta tekstów koncentruje się na Bliskim Wschodzie i Afryce Północnej, kilka dotyczy Afryki subsaharyjskiej i Azji Wschodniej. Na pierwszy rzut oka wybór tematów i miejsc wydaje się przypadkowy. Nie jest efektem zaplanowanej marszruty, a raczej skutkiem serii zleceń reporterskich realizowanych przez Domosławskiego w ciągu dwóch dekad.

Jednoznaczne zaklasyfikowanie kolejnych wielowątkowych utworów jest trudne. W znacznej części są to krótkie reportaże, rzadziej felietony, które Domosławski już wcześniej opublikował, a teraz jedynie poddał retuszowi redakcyjnemu. Łączy je bohater – homo sacer, czyli człowiek przeklęty. Według autora jest to figura jednostki zmarginalizowanej, usuniętej poza nawias legalnego (co nie musi oznaczać normalnego) społeczeństwa. Domosławski wylicza mechanizmy wykluczenia ze świadomością, że katalog tych zachowań z roku na rok rośnie, one same zaś często na siebie zachodzą.

Kim zatem są owi wykluczeni? Biedakami z kolumbijskiej Soachy, których skorumpowani wojskowi mamili łatwym zarobkiem, a następnie zabijali i przedstawiali jako pokonanych w walce partyzantów. Przypadkowymi ofiarami policyjnych szwadronów śmierci grasujących po fawelach w Rio przed brazylijskim mundialem. Dziećmi ulicy wąchającymi klej na przedmieściach trzecioświatowych metropolii. Niewolnikami harującymi za marne grosze od świtu do zmierzchu na plantacjach kakao. Beduinami z Okupowanych Terytoriów Palestyńskich zmuszonymi do płacenia państwu Izrael haraczy za dostęp do wody. Przedstawicielami kenijskiej grupy etnicznej Kikuju, których Brytyjczycy przez lata więzili i torturowali w obozach koncentracyjnych. Przeciwnikami „Dinkokracji”, czyli zawłaszczenia nowo powstałego Sudanu Południowego przez plemię Dinków. Prześladowanymi homoseksualistami na Kubie i transwestytami w Brazylii. Wszystkie te grupy określić można jedną zbiorczą nazwą – „zniknięci”: „nikogo nie obchodzą, nikt się o nich nie upomina, gazetom szkoda szpalt na newsy o ich zaginięciu”.

Większość reportaży zawartych w „Wykluczonych” powstała w ciągu ostatniej dekady, choć w książce znajdują się także starsze teksty z połowy lat 90. ubiegłego wieku. Artykuły dotyczące Latynoameryki wyróżnia największe osobiste zaangażowanie autora, głęboka erudycja i znajomość lokalnego kontekstu. To teksty zgrabne, sugestywne, rzeczowe i dynamiczne. Passusy o Afryce subsaharyjskiej i Birmie wydają się najsłabszą częścią zbioru. Widać, że Domosławski nie znał lokalnych języków, musiał posiłkować się tłumaczami i źródłami zastanymi. Na skutek tego teksty te nasycone są odniesieniami do literatury, różnej maści raportów i powszechnie dostępnych analiz.

Część artykułów to rozwinięcia poruszanych wcześniej tematów, śmiałe próby przekroczenia granic, które reporterowi zwykle narzuca redaktor prowadzący w czasopiśmie. Domosławski – autor opasłej książki jest kimś zupełnie innym od Domosławskiego – autora reportażu na kilka szpalt do tygodnika. Nieskrępowany wymogami redakcyjnymi dziennikarz swobodnie rozwija wątki, żongluje tematami, wykorzystuje stare notatki jako szkielet do popełnienia czegoś znacznie bardziej ambitnego w treści i w formie.

(Nie)potrzebny dydaktyzm

Połowę tekstów z „Wykluczonych” uznać należy za minieseje, w których narracja reporterska zostaje zepchnięta na drugi plan – zamiast niej pojawia się przekaz o wyrazistym zabarwieniu moralnym, a często i moralizatorskim. Ów dydaktyzm najłatwiej dostrzec w rozdziałach zatytułowanych „Poza kadrem”. To krótkie, kilkustronicowe filozoficzne dygresje do poprzedzających je reportaży. W komentarzach tych reportażysta akcentuje wybrane wątki, rozwija je, uzupełnia, czasem uaktualnia. Zabieg ten zyska zapewne uznanie miłośników „Lapidariów” Ryszarda Kapuścińskiego, a także rzesz czytelników lubiących być prowadzonymi przez autorów od pierwszej do ostatniej strony. Mnie osobiście ta formuła, przepojona alterglobalistycznym natchnieniem, nie przekonała – w sposób niepotrzebny ocierała się o moralitet. Domosławski w reportażach błyskotliwie otwiera wątki i w sposób intrygujący je naświetla – komentarze „Poza kadrem” mimo wszystko ucinają dyskusję, wymuszając interpretację zgodną z zamysłem autora.

W dziale glos niewątpliwie wyróżniają się fragmenty poświęcone samej istocie warsztatu reportera – dylematom moralnym, granicom zaangażowania czy po prostu poczuciu bezsilności wobec obserwowanego okrucieństwa. Domosławski przestrzega na przykład kolegów po fachu przed upiorem sentymentalizmu – postawy, która jedynie pozornie upodmiotowia opisywany świat. Sentymentalizm wobec wykluczonych, w kontraście do współczucia, często bywa paternalistyczny, protekcjonalny, w końcu staje się narcystyczny.

Autor „Kapuścińskiego non-fiction” nie kryje swoich poglądów politycznych i gospodarczych. Jest krytycznie nastawiony wobec neoliberalnego systemu ekonomicznego, programów tzw. dostosowania strukturalnego. To właśnie za ich pomocą Międzynarodowy Fundusz Walutowy i Bank Światowy pod sztandarem krzewienia demokracji liberalnej de facto restytuowały ład kolonialny. Osławione mechanizmy deregulacji, mające na celu reformę gospodarek postkolonialnych, doprowadziły do sytuacji, w której rynki na Południu otwarto na produkty z Północy, a rynki na Północy zamknięto na produkty z Południa. Asymetria rozwojowa się pogłębia, fabrykując nowe zastępy „ludzi na przemiał”.

Domosławski potępia kulturę konsumpcjonistyczną, czy też – jak głosi cytowany w „Wykluczonych” papież Franciszek – „kulturę odrzucenia” i „globalizację obojętności”. Krytykuje działalność koncernów międzynarodowych drenujących globalne Południe. Demistyfikuje ksenofobiczną strategię antyimigracyjną Stanów Zjednoczonych, Unii Europejskiej i Izraela, a także idącą za tym przemianę państwa opiekuńczego w państwo karzące. Piętnuje politykę zwalczającą ruchy emancypacyjne, która wspiera oligarchie i zamachy stanu w byłych koloniach. Sprzeciwia się wznoszeniu kolejnych murów, które tworząc iluzję bezpieczeństwa, wzmacniają w rzeczywistości podziały społeczne. Według Domosławskiego nierówności na świecie rosną – czy się to gabinetowym badaczom podoba, czy nie. Do ich redukcji konieczna byłaby interwencja podmiotów państwowych ściśle współpracujących z inicjatywami obywatelskimi.

Reportażysta opisuje dramaty jednostek i całych grup społecznych. Anatomicznie charakteryzuje kolejne etapy nakręcania się spirali przemocy i ubóstwa. Autor nie sugeruje, że nędza demoralizuje ani że biedę dziedziczy się kulturowo. To skutek niezakończonej (lub źle przeprowadzonej) transformacji, która zamiast inwestować w akcje afirmatywne, generuje nowe modele wykluczenia i stygmatyzacji.

Lewicowa wrażliwość

Książkę Domosławskiego można uznać za zbiór świadectw osób pozbawionych głosu, odciętych od sfery publicznej, nieposiadających reprezentacji politycznych. Reportażysta potrafi do nich dotrzeć i ich wysłuchać. Zdarza mu się wracać do rozmówców po kilku latach, by skonfrontować najnowsze doniesienia z informacjami zebranymi do poprzedniego reportażu. W tej materii jest perfekcjonistą. Wykazuje się niezbędną pokorą i estymą dla sponiewieranych przez życie rozmówców. Nie boi się zadawać im prowokacyjnych pytań – zawsze czyni to jednak z ogromną wrażliwością i szacunkiem dla Innego. Wie, że w rozmowie ze zbiegłym niewolnikiem nie powinien używać wyrazu „niewolnictwo”. Wie, jakich pytań nie zadawać członkom organizacji samopomocy sąsiedzkiej (czy też – jak twierdzą stróże prawa – zwykłym bandytom).

Domosławski stroni od stereotypów, ale nie bawi się w ich obalanie. Doszukuje się norm w rzeczywistości pozornie z nich wydestylowanej. Najlepiej widać to w przedstawieniach życia codziennego w slumsach – w rozrastających się enklawach, miastach w miastach, gdzie nie ma miejsca na prywatność i intymność. Domosławski, opierając się na opowieściach o losach konkretnych osób, wylicza niedostatki sanitarne, zagrożenia epidemiologiczne, skalę przestępstw – opis kończy jednak rzetelna analiza instytucjonalna, charakterystyka działania favela tour (slum tourism), funkcjonowania samosądów, mechanizmów wymiany, najmu czy budowania fortun na spekulacjach pozornie bezwartościowymi nieruchomościami. Nagle w brudzie, smrodzie i chaosie dostrzegamy trwałe i stabilne, alternatywne wobec municypalnych instytucje, które sprawnie regulują nieomal każdy wymiar aktywności ich mieszkańców.

Przejście przez slumsy nie jest dla Domosławskiego drogą przez kolejne kręgi piekła. Wyprawy takie są dla niego testem wrażliwości – ale bardziej wrażliwości zwykłego człowieka niż zawodowego żurnalisty goniącego za sensacją. Niewielu autorów w Polsce zdecydowałoby się zamieścić w swojej książce tak autokrytyczne dla środowiska dziennikarskiego pytania: „Jak często chłodna operacja zbierania informacji o nieszczęściach innych jest źródłem naszej autorefleksji? Kim są dla nas, reporterów, ci opisywani, fotografowani, filmowani, których naznaczyło nieszczęście? […] Czy piszemy do nich później, dzwonimy, interesują nas ich dalsze losy?”. Domosławski pozostawia te pytania bez odpowiedzi. Empatię i zdrowy rozsądek każdy z nas musi odkryć w sobie sam.

 

Książka:

Artur Domosławski, „Wykluczeni”, Wydawnictwo Wielka Litera, Warszawa 2016.