Louis C.K., chociaż wciąż najlepiej znany jest ze swoich występów stand-upowych, już dawno zasłużył sobie na miano artysty, a nie jedynie wybitnego komika. Jego serial „Louie” (2010–), stworzony dla stacji FX, pokazał cały wachlarz umiejętności, którymi dysponuje C.K. – aktorstwa, pisania scenariuszy, reżyserii oraz montażu. Serial ten okazał się nie tylko bardzo wpływowy (produkcje takie jak „Girls”, „Maron”, „Master of None” czy „Broad City” to jego bezpośredni spadkobiercy), lecz także stał się wzorem niezależności twórczej w telewizji. Louis C.K. zawarł z szefem FX Johnem Landgrafem bezprecedensowy układ. Twórca „Louiego” przystał na dość skromny budżet, ale w zamian uzyskał niespotykaną do tej pory wolność – cały szereg najważniejszych kreatywnych decyzji zależeć miał tylko i wyłącznie od jego osobistej wizji.
Umowa ze stacją FX opłaciła się obu stronom. John Landgraf zaprezentował się jako wizjonerski mecenas telewizyjny, który wspiera niezależnych twórców i daje im pole do popisu, a Louis C.K. stworzył niezwykły serial, zaskakujący niekonwencjonalnymi rozwiązaniami w niemal każdej scenie. „Louie” stanowił naturalne przedłużenie działalności jego autora na scenie stand-upowej, a jednocześnie podawał w wątpliwość obowiązujące reguły i wyobrażenia na temat tego, jak powinien wyglądać serial telewizyjny. C.K. jak nikt inny w telewizji połączył sprzeczne porządki i dokonywał sprawnych przejść od surrealistycznej komedii do horroru, stawiając przy tym trafne diagnozy społeczne i analizując istotne problemy, takie jak trudy i frustracje związane z wychowywaniem dzieci czy opresyjność religii i norm kulturowych. W każdej odsłonie udawało mu się odnaleźć odpowiedni wizualny kształt dla swoich pomysłów. Krytycy i widzowie szybko docenili innowacyjność „Louiego”, który niejednokrotnie zdobywał rankingi najlepszych tytułów w danym roku. Nawet konserwatywne gremium przyznające nagrody Emmy zdecydowało się go wyróżnić.
Sukces Louisa C.K. wkrótce ośmielił innych twórców telewizyjnych oraz włodarzy stacji i platform medialnych, żeby podążyć w kierunku wyznaczonym przez znanego komika. Obecnie niezależność autorów seriali systematycznie rośnie, dzięki czemu widzowie mogą oglądać wiele wyjątkowych produkcji, coraz mniej przypominających klasyczne formuły, do których przyzwyczaiła nas telewizja. Dla Louisa C.K. to jednak wciąż za mało – swoim najnowszym dziełem, zatytułowanym „Horace and Pete”, przekroczył kolejną granicę, udostępniając nowy serial z zaskoczenia, bez żadnej kampanii promocyjnej i poza jakąkolwiek stacją telewizyjną. Strategia zarezerwowana do tej pory dla gwiazd muzyki popularnej, takich jak Beyoncé (jej piąty album został udostępniony w serwisie iTunes w grudniu 2015 r. bez zapowiedzi) została po raz pierwszy wykorzystana w dystrybucji serialu.
Louis C.K. swoim najnowszym dziełem przekroczył kolejną granicę. Udostępnił nowy serial z zaskoczenia, bez żadnej kampanii promocyjnej i poza jakąkolwiek stacją. To strategia zarezerwowana do tej pory dla gwiazd muzyki popularnej. | Karol Kućmierz
Tragedia w sitcomowych dekoracjach
Zaskakujący sposób dystrybucji „Horace and Pete”, dzięki któremu Louis C.K. z dnia na dzień przeistoczył się w jednoosobową stację telewizyjną, na pierwszy rzut oka nie idzie w parze ze staroświecką formą samego serialu. Konkretyzując kształt estetyczny swojej najnowszej produkcji, autor sięgnął w głąb historii telewizji i jako główne źródło inspiracji wybrał zarejestrowaną dla BBC sztukę Mike’a Leigha z lat 70. zatytułowaną „Abigail’s Party”. Niebagatelny wpływ na wygląd i miejsce akcji „Horace and Pete” miały również klasyczne amerykańskie sitcomy, z „Cheers” na czele. Podobnie jak w tym ikonicznym serialu, nadawanym w NBC przez 11 lat, większość wydarzeń „Horace and Pete” również rozgrywa się w tytułowym barze i dotyczy jego stałych bywalców.
Horace and Pete’s to ulokowana na Brooklynie świątynia przebrzmiałego patriarchatu o stuletniej tradycji. Jej właścicielami byli zawsze mężczyźni o imionach Horace i Pete, w zależności od rodzinnych układów bracia lub kuzyni, dziedziczący bar po swoich ojcach z pokolenia na pokolenie. Jego wystrój nieomal nie zmienił się od czasów powstania, a barmani serwują w nim jedynie proste trunki, żadnych mieszanych drinków. Interes prowadzi Horace (Louis C.K.), który przejął go po śmierci ojca rok wcześniej, oraz jego brat Pete (Steve Buscemi). Za barem stale przesiaduje również Wujek Pete (Alan Alda), należący do poprzedniego pokolenia właścicieli Horace and Pete’s.
Poznając poszczególnych bohaterów serialu w ich naturalnym środowisku, widz stopniowo dowiaduje się, że bar od lat nie funkcjonuje najlepiej, a jego właściciele pozostają w nim głównie z powodu własnej życiowej inercji, niczym ostatni pasażerowie tonącego statku. Horace to były księgowy, który doprowadził do rozpadu własnej rodziny i od dawna nie kontaktuje się z żoną i synem. Jedynie jego córka (znana z „Saturday Night Live” Aidy Bryant) z trudem próbuje podtrzymać więź z ojcem. Pete jest z kolei człowiekiem, któremu plany życiowe pokrzyżowały choroba psychiczna oraz długotrwały pobyt w szpitalu psychiatrycznym. Obecnie potrzebuje drogich eksperymentalnych leków, żeby w ogóle funkcjonować. Kolejną bardzo ważną aktorką w tym rodzinnym dramacie jest siostra Horace’a, Sylvie (Edie Falco), nieustannie namawiająca brata, żeby ten w końcu sprzedał bar, który przynosi same tylko nieszczęścia.
„Horace and Pete” być może wygląda jak produkcja z innej epoki, jak sztuka teatralna stworzona dla telewizji i rozpisana na garstkę aktorów przebywających głównie w jednym miejscu akcji albo jak beztroski sitcom z lat 80. Ambicja Louisa C.K. wykracza jednak daleko poza estetyczną podróż w czasie do klasycznych, wymarłych już formatów. Głos autora, znany dobrze z serialu „Louie” i wystąpień stand-upowych, jest ciągle dobrze słyszalny, lecz tym razem został demokratycznie rozdzielony na wielu bohaterów. Praca na scenie, której sztuczność nie jest w żaden sposób kamuflowana, obejmowanej przez kilka kamer jednocześnie, pozwoliła twórcy na budowanie złożonych relacji pomiędzy aktorami i odgrywanymi przez nich postaciami, bez konieczności częstych przerw w nagrywaniu.
Istnienie nici porozumienia między wybitnymi aktorami nie ulega wątpliwości i jest doskonale widoczne w najmniejszych gestach, dzięki czemu odczuwamy empatię wobec wszystkich, nawet tak odrażających typów jak Wujek Pete (grany przez Alana Aldę wbrew jego emploi), który porozumiewa się z innymi wyłącznie za pomocą ciągu rasistowskich i szowinistycznych inwektyw. Szczególnie wzruszająca jest historia Pete’a, który robi wszystko, co w jego mocy, żeby podtrzymać swoją wizję normalności, podczas gdy jego własny umysł spiskuje przeciwko niemu. Steve Buscemi w jednej z najlepszych ról w karierze obdarza swojego bohatera rozedrganym, pokiereszowanym, lecz niezwykle dumnym człowieczeństwem. Louis C.K. jako aktor wycofał się z kolei na drugi plan i jego rola w serialu polega głównie na słuchaniu innych. Z jednej strony to narzucenie sobie twórczego ograniczenia (w poprzednich produkcjach zawsze stawiał siebie w samym centrum wydarzeń), a z drugiej konsekwentny portret Horace’a, którego charakteryzuje przede wszystkim bierność. W jednym z najciekawszych odcinków, który składa się niemal w całości z fascynującego monologu Sary (Laurie Metcalf), byłej żony Horace’a, Louis C.K. pozostaje tylko świadkiem rozbudowanej, pełnej malowniczych szczegółów opowieści.
Poza systemem
W czasie kiedy nawet najbardziej zaangażowani widzowie przytłoczeni są liczbą nowych produkcji, dostępnych natychmiast na rozmaitych, dostosowanych do indywidualnych potrzeb platformach, Louis C.K. zupełnie niespodziewanie pokazuje nam, że istnieją jeszcze niezbadane drogi, którymi można dotrzeć do odbiorców. Jego pomysł zakłada jednak działanie wbrew intuicji – realizację i dystrybucję serialu w taki sposób, żeby widz nie miał o nim żadnych informacji aż do premiery pierwszej odsłony.
Tworząc „Horace and Pete”, Louis C.K. podjął ryzyko, które odradzali mu wszyscy znajomi związani z branżą. Jego modus operandi to koszmar producenta telewizyjnego – nie dość, że pogwałcił wszystkie zasady wypracowane, by zapewniać sukces powstającym serialom, to jeszcze wyłożył na to własne pieniądze. Proponując główne role ich odtwórcom, zupełnie pominął pośrednictwo agentów, żeby wieści o jego nowym projekcie nie rozprzestrzeniły się w niekontrolowany sposób. Aktorki Edie Falco i Jessikę Lange zaczepił i powiedział im o serialu na gali rozdania telewizyjnych nagród Emmy. Pozostali członkowie obsady – m.in. Steve Buscemi i Alan Alda – zostali zwerbowani w podobnym stylu [1].
Model dystrybucji, którym posłużył się Louis C.K., zakłada bezpośredniość i prostotę. Kiedy pierwszy odcinek został ukończony, twórca po prostu udostępnił go na swojej stronie internetowej (louisck.net) i wysłał wiadomość e-mailową widzom, którzy wcześniej kupili nagrania jego występów stand-upowych. Następnie spokojnie czekał, aż informacja o jego nowym serialu obiegnie media społecznościowe i portale, systematycznie dodając kolejne epizody. Obecnie można już kupić cały pierwszy sezon, składający się z 10 odcinków, za jedyne 31 dolarów. Pomysł ten nie jest oczywiście niczym szalenie nowatorskim – seriale internetowe powstają nie od dziś. Jednak kiedy artysta pokroju Louisa C.K. zabiera się za przedsięwzięcie tego rodzaju, cały świat telewizji wstrzymuje oddech i czeka na jego kolejny ruch.
Nawet jeśli „Horace and Pete” miałby okazać się zupełną klapą, Louisowi C.K. udało się osiągnąć coś niezwykłego. W czasach nadmiaru samych seriali oraz przedpremierowych materiałów nieustannie zabiegających o naszą uwagę: teaserów, trailerów, zdjęć z planu, plakatów, wieści castingowych, wywiadów z twórcami, a także towarzyszących im fanowskich spekulacji, przygotował on dla rozchwytywanego odbiorcy doświadczenie, które nie pozwala mu mieć ustalonych oczekiwań. Widz wie tylko tyle, że Louis C.K. ma nowy projekt, a jego tytuł to „Horace and Pete”. Nawet podstawowe informacje – liczba odcinków, ich czas trwania, obsada – pozostają niespodzianką. Dopiero po zakończeniu całego sezonu można poskładać wszystkie brakujące elementy w całość.
Bez śmiechu z offu
Dzięki minimalistycznej formie w „Horace and Pete” niezwykle istotną rolę odgrywają takie elementy jak dojmująca cisza czy nieme reakcje na opowiadane historie. Serial Louisa C.K. powierzchownie przypomina sitcom, jednak brak muzyki (poza pojawiającą się w czołówce i podczas napisów końcowych krótką melodią, skomponowaną i zaśpiewaną przez Paula Simona) czy nagranego śmiechu wywołuje spory niepokój. Jego autor wykorzystał ikoniczny element amerykańskiej scenografii – tradycyjny, konserwatywny bar – i nasycił go obezwładniającym poczuciem beznadziei, kultywowanym przez jego gości i gospodarzy, którzy w większości są lepiej lub gorzej funkcjonującymi alkoholikami.
Louis C.K. wykorzystał ikoniczny element amerykańskiej scenografii – tradycyjny, konserwatywny bar – i nasycił go obezwładniającym poczuciem beznadziei, kultywowanym przez jego gości i gospodarzy, którzy w większości są lepiej lub gorzej funkcjonującymi alkoholikami. | Karol Kućmierz
Horace and Pete’s, jego dziedziczna struktura, ściśle określona hierarchia i system wartości to patriarchat w miniaturze – wtłaczane przemocą wzorce, którym niezwykle trudno się sprzeciwić, przekazywane jako święta tradycja kolejnym pokoleniom wraz z nieodłącznym cierpieniem. Louis C.K. dobitnie pokazuje, że wyjście z tego zaklętego kręgu jest niemal niemożliwe – normy męskości, kobiecości, rodziny i rodzinnego biznesu są tak silnie zakorzenione, że ich reprodukcja staje się wręcz nieświadoma. Bohaterowie „Horace and Pete” starają się, jak mogą, żeby choć odrobinę zmienić swoje życie i wyjść poza ustalony wzór, jednak najczęściej powracają do punktu wyjścia, raniąc się nawzajem i szybko zapominając o krótkich chwilach szczęścia w obliczu kolejnych niepowodzeń.
Czasami autorowi brakuje pewnej dyscypliny, na przykład kiedy pozwala bywalcom baru zbyt długo dyskutować o współczesnych wydarzeniach, takich jak kandydatura Donalda Trumpa na prezydenta, jednak nawet w tych momentach widać, że mamy do czynienia z bardzo osobistym, przełomowym dziełem. Pomijając kontekst dystrybucji i oryginalnej formy, Louisowi C.K. udało się stworzyć fascynujący, choć przygnębiający obraz ludzkiej egzystencji, która jest z góry skazana na niepowodzenie. Pomimo tego twórca „Horace and Pete” obdarza swoich skomplikowanych, przegranych bohaterów wzruszającą godnością i pozwala im zachować resztki optymizmu w obliczu okrutnej rzeczywistości.
„Horace and Pete” to paradoksalny serial, który – chociaż powstał poza telewizją – wykorzystuje charakterystyczne dla tego medium konwencje i środki, a jednocześnie nie przypomina żadnej innej współczesnej produkcji. Louis C.K. po raz kolejny pokazał, że jest ambitnym i odważnym artystą, po którym możemy spodziewać się wielkich rzeczy, a przy tym jest zupełnie nieprzewidywalny. Chyba nikt, włącznie z nim samym, nie jest w stanie przewidzieć, jak będzie wyglądało jego kolejne dzieło.
[1] Więcej o kulisach powstawania serialu można dowiedzieć się z podcastu Marca Marona.
Serial:
„Horace and Pete”, tw. Louis C.K., USA 2016.
*Ikona wpisu: Horace and Pete/Materiały prasowe