Przestrzeń gabinetu jest ważna jedynie symbolicznie i prawie niedostrzegalna. W kadrze od początku do końca filmu znajdują się niemal wyłącznie twarze. Matki, córki i tego trzeciego – terapeuty. Pokazana w filmie sytuacja jest tak intymna, że rodzi się wątpliwość, czy kamera ma prawo tam być? Czy to autentyczna psychoterapia? Prawdziwe są postaci, bo opowieść tak córki, jak i matki oparta jest na doświadczeniach i przeżyciach obu kobiet. Prawdziwe są także uczucia, bo przez ich pryzmat zostaje opowiedziana historia. Więcej w niej czerpania z własnych przeżyć, bez scenariusza, niż odgrywania. W końcu prawdziwy jest terapeuta, profesor Bogdan de Barbaro, kierownik Zakładu Terapii Rodzin w Krakowie, nauczyciel wielu psychoterapeutów pracujących z rodzinami. To walory sprawiające, że intymność sytuacji, w której znajduje się widz, owocuje przeżywaniem napięcia podobnego do tego, które towarzyszy uczestniczeniu w najprawdziwszych sesjach psychoterapii. Sytuacja pozostaje jednak w zgodzie z etyką – więcej wspomnieć o tym nie można, nie psując doświadczenia oglądania filmu.
Film daje widzom możliwość, żeby stali się świadkami dialogu terapeutycznego i doświadczali jego intensywności z bliska. Zdjęcia Kacpra Lisowskiego nie chcą sztucznie wzmagać tej intensywności, są służebne wobec samej rozmowy. Pokazują to, co ważne, na nienaruszającym, statycznym zbliżeniu twarzy i malujących się na niej uczuciach. Podobnie jak widzi to terapeuta, którego empatia i uwaga także pozostają nienaruszające i służebne wobec celu, którym jest pomoc matce i córce. I w zdjęciach, i w pracy terapeuty jest dokładnie tyle bliskości, ile potrzeba do empatii.
„Chcesz zacząć?” – pyta córka, być może z nadzieją na to, że matka wyjdzie jej naprzeciw w tych trudnych okolicznościach. Matka milczy. Córka czeka. Terapeuta czeka. Matka nie wie, jak zacząć. Zaczyna więc córka, mówiąc z trudem o guli w gardle, którą czuje, kiedy ma odwiedzić matkę. Mówiąc, być może już przeżywa rozczarowanie tym, że matka nie zaczęła rozmowy. Jednak jest dla niej ważne, by o tym powiedzieć. Chciałaby nie mieć tego uczucia. Terapeuta słucha. Matka słucha. Potem matka mówi do córki, że nie wie, skąd ta ma problem z komunikowaniem się z nią. Mówi jak rodzic mający prawo wymagać od dziecka, by robiło to, co dla niego dobre. Odrzuca więc jej skargę, broni się przed nią. Terapeuta dopytuje. Zaciekawia się. Nie pozwala, by pętla rozmowy zamknęła się tą niekonstruktywną wymianą zdań. Stoi na straży utrzymania dialogu. Wspiera go. Próbuje ustalić, do czego może być każdej z pań przydatny, w jakim celu do niego przyszły, co każda z nich może zyskać dla siebie. A to wszystko tylko w pierwszych kilku minutach filmu.
Rzadko mamy okazję przyjrzeć się pracy psychoterapeuty z tak bliska. Kiedy głos zabiera matka lub córka, doświadczamy własnych emocji, podobnie jak siedzący w gabinecie terapeuta. Kiedy jednak kamera odwraca się, by ukazać jego skupioną twarz, mamy okazję zobaczyć, jak wygląda praca tego, który pomaga. Co widzimy i czego możemy dowiedzieć się o psychoterapii, doświadczając tej intensywnej sytuacji z bliska?
Dar terapii
Przysłuchując się pracy terapeuty podczas kilku sesji z rodziną, widz ma okazję dostrzec fenomen, o którym pisał amerykański psychoterapeuta Irvin Yalom – przedstawiał on psychoterapię jako obustronny dar. Darem dla osób korzystających, a więc czymś, co matka i córka mogą dostać w relacji terapeutycznej, są empatia i skupienie terapeuty. Tworzy on sojusz z każdą z kobiet. Wspiera i wzmacnia te ich części, które prowadzą do rozwoju i poprawy relacji między nimi. Przyjmuje i próbuje dogadać się z tymi częściami, które nie chcą poprawy, bo na przykład przyzwyczaiły się do obecnej sytuacji. Wciąga je w twórczy dialog. Jest skupiony, uważny i wnikliwy.
Psychoterapia jest darem także dla terapeuty. W tej relacji otrzymuje on autentyczność uczuć, które potrafią go zaciekawiać, bo są za każdym razem nowe i inne. Przynależne konkretnemu pacjentowi, który wpuszcza go do swojego uczuciowego świata. „To pani myśli, a co na to pani serce?” – próbuje badać ten świat psychoterapeuta. To dzięki tej za każdym razem innej opowieści terapeuta pozostaje w stanie zaciekawienia, który pomaga mu być użytecznym. To dzięki temu darowi może nie szarżować, nie zajmować pierwszoplanowego miejsca na sesji, lecz służyć pomocą matce i córce.
Moc słowa
Praca profesora de Barbaro pokazuje, jak wielką moc mają słowa. Gdyby nie obecność tego trzeciego, rozmowa kobiet byłaby albo powtórzeniem i podtrzymaniem dotychczasowego schematu, albo prowadziłaby do eskalacji. Terapeuta proponuje więc, by nie rozmawiały między sobą, lecz z nim i niejako przez niego. Kiedy jedna z nich rozmawia z terapeutą, druga ma szansę słyszeć ją znacznie wyraźniej niż w ogniu bezpośredniej konfliktowej rozmowy. To jeden z leczących walorów psychoterapii – wysłuchanie i dopuszczenie prawdziwości uczuć i historii tej drugiej strony.
Słowa potrafią ranić. Bez terapeuty te rany mogłyby pozostać, a przynajmniej bardziej boleć. Tymczasem w dialogu terapeutycznym profesor de Barbaro zachęca: „Poszukajmy innego słowa”, jeśli nazwanie czegoś w określony sposób może nieść większy ładunek przemocy niż zrozumienia. „Może pani cofnąć to słowo i zmienić na inne”.
Psychoterapia jest darem także dla terapeuty. W tej relacji otrzymuje on autentyczność uczuć, które potrafią go zaciekawiać, bo są za każdym razem nowe i inne. | Bartosz Szymczyk
Prowadzący terapię wierzy w wagę tych słów, w ich potencjalny wektor – w kierunku porozumienia lub odrzucenia, akceptacji lub przemocy. Wierzy, że słowa konstruują naszą rzeczywistość. Kiedy córka mówi o swoim cierpieniu, gdy była małą dziewczynką i obwiniała się o konflikt między rodzicami, terapeuta zachęca ją, by spróbowała powiedzieć tej małej dziewczynce coś życzliwego. Córka mówi, że nie ma po co, to przecież tylko świat wyobrażeń. „Nie ma innych światów niż świat wyobrażeń, to nie tylko wyobrażenie, ale aż wyobrażenie” – zachęca.
Terapeuta bada znaczenie słów zarówno matki, jak i córki. Próbuje pomóc im nazwać ich wewnętrzne stany. Zachowuje równocześnie wymaganą wnikliwość, nie stara się za szybko zrozumieć sytuacji. Choć jest lekarzem psychiatrą, bliżej mu do konstrukcjonizmu i konstruktywizmu niż do dogmatycznego świata „wiedzenia lepiej”. „Czasami to, co pomaga, to donazwanie” – mówi.
To między innymi donazywanie, szukanie innego rozumienia, innej nazwy i wewnętrznej klasyfikacji dla doświadczeń czy uczuć powoduje, że różne zapętlenia z przeszłości są rozplątywane splot po splocie, a zadzierzgnięty zostaje nowy ścieg. Przestrzeń między matką i córką staje się coraz bardziej wolna od negatywnej pętli poczucia winy matki za los córki i przeżywanego przez córkę poczucia zalania matczynymi emocjami.
Filmoterapia
W niezwykłym filmie Łozińskiego ważne jest także i to, co na skutek oglądania terapii matki i córki dzieje się z nami – widzami i świadkami ich rozmowy. Treści poruszane przez bohaterki są uniwersalne. Rafy życiowych trudności, zapętlenia uczuć są nam znane. Każdy z nas podstawić tu może obrazy ze swojego życia.
Z reżyserem pracowała Martyna Harland, psycholożka na co dzień zajmująca się badaniami dotyczącymi filmoterapii, a więc tego, jak oglądanie filmu może mieć leczniczy wpływ. Film o terapii nie zastąpi psychoterapii, ale właśnie dzięki temu, że uczestniczymy w tak intymnej sytuacji bohaterek, z którymi możemy się identyfikować i przysłuchać leczniczemu działaniu słów zaprzęganych do pracy przez znakomitego terapeutę, stajemy się świadkami daru terapii i sami zostajemy obdarowani czymś ważnym.
Film:
„Nawet nie wiesz jak bardzo cię kocham”, reż. Paweł Łoziński, Polska 2016.
*Ikona wpisu: materiały prasowe festiwalu Millenium Docs Against Gravity