Grzegorz Brzozowski: Zacznijmy od krótkiego przeglądu głównych lęków pojawiających się przy pytaniu o wpływ migracji w granicach Unii Europejskiej na funkcjonowanie rodziny.

Za ilustrację pierwszego z nich można uznać film „Obce niebo” Dariusza Gajewskiego: to lęk związany z sytuacją, w której sposób wychowania w migrującej rodzinie będzie rozmijał się ze standardami przyjętymi w kraju przyjmującym do tego stopnia, że dziecko zostanie odebrane przez instytucje opiekuńcze. Inny lęk związany jest z dzietnością jako taką – na ile decyzja o emigracji może powodować odkładanie decyzji o posiadaniu potomstwa? Ostatnia obawa dotyczy problemów dzieci, które pozostaną w kraju, podczas gdy ich rodzice będą pracować za granicą. Gdy zbierzemy wszystkie te lęki, powstanie przekonanie, że decyzja o wyjeździe jest dla rodziny bez wątpienia szkodliwa: dzieci albo w ogóle się nie narodzą, albo będzie można odebrać je rodzicom, albo – jeśli zostaną w ojczyźnie – zostaną uznane za eurosieroty.

Na początek przyjrzyjmy się lękowi, który portretuje „Obce niebo” – opowieść o polskiej rodzinie walczącej o powrót dziecka odebranego jej przez szwedzkich pracowników socjalnych. W jaki sposób dochodził pan do realizacji tego projektu?

Dariusz Gajewski: „Obce niebo” to trzy historie złożone w jedną. Wszystko zaczęło się od tego, że zdałem sobie sprawę ze skali problemu. Przyjaciółka opowiedziała mi w Oslo historię swojej siostry. Jej dziesięcioletnia córka dusiła się w szkole, była niegrzeczna, zaczęła chuliganić, miała problem z przejściem z klasy do klasy. Nauczyciele zwrócili się do instytucji socjalnej, żeby ta sprawdziła, co dzieje się u tej dziewczynki. Do domu przyszło sześć osób w celu przeprowadzenia obserwacji. Następnego dnia, po dwunastu godzinach analizy, odbyło się zebranie, na którym stwierdzono, że ta rodzina to sympatyczni, inteligentni ludzie, którzy jakoś sobie radzą. Jednak jakaś dziewczyna, która skończyła rok wcześniej psychologię, powiedziała, że molestowanie seksualne w takich rodzinach w czasie obserwacji jest właściwie niewykrywalne. Chcąc być rzetelnymi, psychologowie obeszli więc wszystkich sąsiadów i po trzech dniach zebrali się na nowo. Stwierdzili, że do molestowania nie dochodzi. Po tych trzech dniach rodzina padła jednak ofiarą ostracyzmu, jej członkowie nie mieli się już do kogo odzywać w swoim miejscu zamieszkania. Ich dalsze losy są dramatyczne. Dziewczyna ma teraz dziewiętnaście lat, była na odwyku z powodu uzależnienia od heroiny, ojciec uciekł i zamieszkał w Brazylii, nie wiadomo dokładnie gdzie, a matka musiała zacząć leczyć się psychiatrycznie. Nie dawałem wiary, że coś takiego się wydarzyło, miałem przekonanie, że w tej rodzinie musiał jednak istnieć jakiś problem.

Jakiś czas później miałem okazję porozmawiać z polskim prawnikiem, który prowadzi podobne sprawy w Szwecji. Część tej rozmowy pojawiła się w scenie z filmu, w której bohaterowie przychodzą do adwokata po poradę. Spotkałem jeszcze dwie pary polskie, którym coś podobnego się przytrafiło. Uzyskałem wiedzę o tym, że takie zjawisko zachodzi i przebiega w taki sposób, jaki pokazałem na ekranie, choć żadna z moich postaci nie jest identyczna z rzeczywistą.

Następnie starałem się spotkać z dziećmi, rozlokowanymi w rodzinach zastępczych – w Szwecji nie ma domów dziecka. Są to zawodowe rodziny zastępcze, ich członkowie nie muszą pracować, bo dostają pieniądze od państwa. Organizacje gminne dostają z kolei dotacje w zależności od swojej skuteczności, czyli liczby odebranych dzieci.

Materiały prasowe Next Film
Materiały prasowe Next Film

Dlaczego zatem zdecydował się pan opowiedzieć o konflikcie rodziny i instytucji socjalnych właśnie na przykładzie doświadczenia emigrantów?

Dariusz Gajewski: Stwierdziłem, że bezczelnością byłoby pojechać na przykład do Norwegii i zrobić film o Norwegach oraz o ich miejscowych problemach, ponieważ sam nie chciałbym zobaczyć takiego filmu zrobionego o Polakach przez Norwega. Myślę, że kontekst migracyjny jest ciekawszy. Interesuje mnie konfrontowanie polskości z obcymi kulturami. To, co ciekawego wydarzyło się w Polsce po 1989 r., to otwarcie: ze społeczeństwa zamkniętego staliśmy się częścią wielkiego świata. W latach 80. wyobrażaliśmy sobie, że jest on kolorowy i piękny. Okazało się, że wcale nie jest tylko fajny, to bardzo skomplikowana, niejednoznaczna rzeczywistość, która ma swoje pozytywne i negatywne strony. Chociaż oczywiście Szwecja w porównaniu z PRL-em wypada moim zdaniem korzystnie.

Przedstawione postaci nie są jednak zbudowane na podstawie rzeczywistych historii migrantów, których miał pan okazję spotkać?

Dariusz Gajewski: To byłoby nieskuteczne na poziomie psychologii bohaterów i budowania dramaturgii. Nie znam udanych adaptacji prawdziwych historii w tym zakresie. Narracja filmowa jest autonomiczna, nie powinno się zbyt zbliżać do siebie życia i rzeczywistości ekranowej.

Szwedzi chcą dobrze funkcjonować jako społeczeństwo, są rozsądni. Warto zauważyć, że w większości przypadków w Szwecji nie odbiera się dzieci bez powodu. Większość z 23 tys. urzędników pracuje nad ich ochroną i wykonuje dobrze swoją robotę, ale istnieje mały odsetek tych, którzy robią rzeczy idiotyczne. One jednak się zdarzają. Co powoduje ludźmi, organizacjami, naukowcami, pracownikami socjalnymi, że na to pozwalają?

Czy środowisko migrantów jest narażone na większe ryzyko tak dramatycznych zderzeń z instytucjami zajmującymi się prawami dziecka?

Weronika Kloc-Nowak: W przypadku Norwegii udział imigrantów w populacji dzieci  wynosi 7 proc., natomiast wśród dzieci odbieranych rodzinom stanowią oni 13 proc., więc można mówić o większym prawdopodobieństwie. W Szwecji z kolei to prawdopodobieństwo nie jest większe, dziecko z rodziny imigranckiej jest nawet mniej narażone niż szwedzkie. Imigranci są jednak generalnie bardziej podatni na takie sytuacje za sprawą swoich uwarunkowań kulturowych i sytuacji życiowej: rodzice często nie rozumieją realiów krajów, do których wyjechali, dzieci doświadczają wielu trudnych zmian jednocześnie, ich adaptacja nie zawsze przebiega gładko. Oglądając film, byłam w szoku w związku z tym, jak bardzo niegrzecznie bohaterowie-rodzice zachowują się w stosunku do urzędniczki socjalnej podczas jej pierwszej wizyty. Wykazywali się elementarnym brakiem wiedzy o normach zachowania – dawali przy niej dziecku klapsa i palili papierosy. Patrząc z drugiej strony, niezrozumiałe zachowania imigrantów mogą być źle interpretowane przez pracowników socjalnych, np. jako agresja słowna. Inną sprawą utrudniającą imigrantom relacje z taką instytucją jak opieka społeczna jest bariera językowa: w filmie pokazana była komunikacja rodziny z urzędnikami w języku angielskim, nie zawsze jednak istnieje nawet taka możliwość.

Skonstruowałem wyostrzony konflikt, bo wydaje mi się, że w takich momentach w życiu różnice stają się bardziej stereotypowe. W czasie wojny niuanse znikają. My jesteśmy romantyczną, emocjonalną stroną konfliktu, a oni są zimnymi racjonalistami. I kto jest lepszy? | Dariusz Gajewski

Przeprowadziła pani badania nad rodzinami polskich migrantów w Wielkiej Brytanii I we Włoszech. Czy takie zachowania jak pokazane w filmie – błądzenie po omacku wśród instytucji opiekuńczych, trudności z odnalezieniem się w kulturze nowego kraju – to wspólny element ich doświadczeń?

Weronika Kloc-Nowak: Wielu badaczy zauważa, jak mała jest wśród migrantów wiedza na temat systemu edukacji danego kraju. Nie są oni świadomi, w jakim terminie składa się podanie do szkoły, kiedy dziecko powinno do niej pójść. Rozmawiałam z matką, która była zdziwiona tym, że jej trzyletnie dziecko nadaje się już do rozpoczęcia edukacji, mimo że sama świetnie mówiła po angielsku i pracowała wcześniej w Londynie. Rodzice nie przygotowują się mentalnie na emigrację z dziećmi, nie są dobrze poinformowanymi partnerami szkół i instytucji publicznych, czasami są ślepo zdani na decyzje urzędników. W „Obcym niebie” pokazano przykład takiego braku przygotowania do kontaktu z opieką społeczną, ale ta sytuacja zmienia się ze względu na coraz szersze nagłośnienie podobnych spraw wśród migrantów. Na forach polonijnych pojawiają się np. komentarze, żeby po pierwszej wizycie pracownika takich służb pakować walizki i uciekać, bo z nimi nie da się wygrać. Natomiast jeżeli ludzie nie mają tej świadomości i brną w takie sytuacje, dostarczając przy okazji drugiej stronie dowodów na swoją niekorzyść, przegrywają.

Dariusz Gajewski: Szczerze mówiąc, trochę trudno się do tego przygotować. Rozmawiałem z ludźmi, którzy dopiero po czasie zdali sobie sprawę, gdzie popełnili błąd i że nie był on oczywisty, jak klaps czy palenie w obecności dziecka. Błąd ów polegał na tym, że w Szwecji okazywanie emocji jest niegrzeczne. Na przykład powiedzenie komuś w kawiarni, że strasznie go lubię, jest niegrzeczne. Okazywanie zarówno dobrych, jak i – tym bardziej – negatywnych „nademocji” jest dla Szwedów zupełnym odjazdem. W ich przekonaniu takie uczucia nie powinny być tematem rozmowy między sensownymi ludźmi. Jak się można na to przygotować?

Weronika Kloc-Nowak: Zdecydowanie nie można się na to emocjonalnie przygotować , ale to pierwsze spotkanie powinno wyglądać inaczej. Jeśli wiemy, że będąc w Wielkiej Brytanii, mamy jeździć po drugiej stronie ulicy, to jeśli udajemy się z dziećmi do Szwecji, powinniśmy wiedzieć, kim jest pracownik służby socjalnej i jakie ma uprawnienia.

Dariusz Gajewski: Bardzo dobrze byłoby to wiedzieć. Gdy jechałem do Norwegii, nie przyszło mi jednak do głowy, że wśród tych wspaniałych krajobrazów podlega kontroli to, czy rodzina jest wystarczająco idealna, żeby posiadać swoje dziecko. Mogę wyobrazić sobie mnóstwo sytuacji, w których ludzie nie wiedzą, bagatelizują, nie zdają sobie z tego sprawy. Może wiedzą o takich służbach, ale oceniają je przez pryzmat patologii, a nie regularnego funkcjonowania społeczeństwa. Wszyscy jeżdżą samochodami, ale nie wyobrażają sobie, że na pewno będą mieli wypadek, nie myślą o tym na co dzień.

A może problem leży w niesprawnej komunikacji instytucji z rodzinami migrantów, co skazuje obie strony na napięcia i eskalację konfliktu?

Weronika Kloc-Nowak: O instytucjach opiekuńczych w tych krajach nie tylko osoby przez nie ukarane, pokrzywdzone, lecz także niektórzy badacze mówią niekiedy jako o narzędziu kontroli społecznej, związanej z donoszeniem o wszystkich naruszeniach społecznej normy zachowań. W tamtejszej kulturze nauczycielka, która podejrzewa rodzinny problem ucznia, nie komunikuje się z jego rodzicami, ale od razu ze służbami, które mogą skontrolować sytuację.

Dariusz Gajewski: Dla tej nauczycielki to nie jest żaden donos. Przekazuje ona jedynie urzędnikowi problem do rozwiązania. Szwedzi mają tak duże zaufanie do państwa, że jest to jedynie informacja, iż powinno ono zareagować. To zresztą cecha, której im strasznie zazdroszczę: wydają się tak zagnieżdżeni w swoim państwie, że nie ma tam naturalnego dla nas dystansu między władzą a obywatelami. Chciałbym żyć w Polsce, w której urzędnik nie jest częścią systemu opresji, ale moim pomocnikiem.

W pana filmie dochodzi do zderzenia dwóch zupełnie sobie obcych sfer: z jednej strony bezwzględne państwo, które ma prawo wejść w najbardziej intymny obszar życia obywateli, z drugiej polscy migranci ze swoją przewidywalnością; z jednej strony rozwaga, z drugiej – romantyczność, bezduszność naprzeciw huśtawki emocjonalnej. Można odnieść wrażenie, że imigranci i instytucje państwa goszczącego to dwa nieprzystawalne światy, między którymi dialog jest niemożliwy. Czy w takim ujęciu nie możemy jednak mówić o częściowej stereotypizacji? Jak stworzyć film o migracji, unikając elementów tak wyostrzonej wzajemnej oceny?

Dariusz Gajewski: Nie mam pojęcia. Ci Szwedzi, którzy widzieli film, nie mieli pretensji o sposób pokazania ich narodu, raczej skupiali się na losie rodziny. Skonstruowałem wyostrzony konflikt, bo wydaje mi się, że w takich momentach w życiu różnice stają się bardziej stereotypowe. W czasie wojny niuanse znikają. My jesteśmy romantyczną, emocjonalną stroną konfliktu, a oni są zimnymi racjonalistami. I kto jest lepszy? Czy lepiej być rozważnym, czy romantycznym? Ja wierzę, że należy być i takim, i takim. Szwedzi i Polacy pochodzą z dość podobnych kultur. Jednak kiedy tam przyjeżdżamy z naszym romantycznym nastawieniem, naturalnie nie przystaje ono do przesadnie czasem racjonalnego zachowania Szwedów. Ta konfrontacja jest dla mnie ciekawsza niż smutne migranckie historie.

Jednym ze sposobów na unikanie stereotypizacji może być pokazanie, że każda ze stron konfliktu ma swoje demony. Tadeusz Sobolewski napisał o „Obcym niebie”, że „to film podstępny. W pierwszej chwili podsuwa łatwy morał: zimna, nieludzka, niemal totalitarna Szwecja i Polacy, nieporządni, ale szczerze się kochający. Ale przecież ten film mówi coś innego: i tak źle, i tak niedobrze. Są w nim dwa piekła: gorące i zimne”.

Dariusz Gajewski: O tym właśnie mówię. Szwedom też wiele brakuje – emocjonalności i spontaniczności. Oni doskonale zdają sobie z tego sprawę, tak jak my czujemy, że musimy być bardziej rozważni.

Materiały prasowe Next Film
Materiały prasowe Next Film

Zajmijmy się drugim lękiem, który pojawia się w dyskursie o związkach migracji z rodziną, czyli obawą przed bezdzietnością – jest to jeden z tematów badań pani Weroniki Kloc-Nowak. Czy imigranci rzeczywiście niechętnie decydują się na potomstwo?

Weronika Kloc-Nowak: Według europejskich spisów powszechnych z 2011 r. liczba polskich dzieci w głównych państwach europejskich jest podobna do liczby urodzin w Polsce: co roku ok. 400 tys. dzieci rodzi się w Polsce, a 300 tys. mieszka w Europie. Można powiedzieć, że dzieci są „wywożone”. Kolejne rodzą się poza granicami kraju, co najlepiej widać na przykładzie dużej liczby urodzeń w Wielkiej Brytanii – ta sytuacja kontrastuje z kryzysem demograficznym w kraju. Polki na Wyspach przegoniły Pakistanki i od 2010 r. są grupą imigrantek, która rodzi najwięcej dzieci. Jeżeli ktoś traktuje dzieci jako dobro narodowe, nawet jeśli bierze pod uwagę dzieci przyszłe, jeszcze nienarodzone, to może powiedzieć, że zostały one nam jako społeczeństwu odebrane, bo urodzą się w Wielkiej Brytanii.  Trafią kiedyś na brytyjski, a nie polski rynek pracy. Można zatem mówić o pewnym poczuciu straty potencjału demograficznego. Tylko czy te dzieci urodziłyby się, gdyby ich rodzice zostali w Polsce? Te osoby być może nie miały poczucia stabilności i bezpieczeństwa socjalnego, związanego z zasiłkami i mieszkaniami komunalnymi, które za granicą są dostępne. Wyjechały często ze względu na złe, niesprzyjające rodzicielstwu warunki ekonomiczne. To raczej nie nasza strata, ale zysk krajów przyjmujących, które stworzyły lepsze warunki dla rozwoju rodziny.

Jakie cechy docelowych miejsc migracji sprawiają, że stają się one atrakcyjne dla rodzin pragnących potomstwa?

Weronika Kloc-Nowak: Z jednej strony mamy ideały i marzenia o życiu rodzinnym, których nie możemy zrealizować w Polsce, tylko właśnie dzięki wyjazdowi. Można tam np. nie pracować ponad etat, praca jednej osoby i zasiłki wystarczają na życie, jeśli dzieci są małe. Wiele rodzin, z którymi rozmawiałam za granicą, twierdzi też, że małżonkowie mogą dostosować swoje grafiki i zapewnić dzieciom opiekę na zmianę bez konieczności rezygnowania z pracy. Mają poczucie, że w nowym kraju mogą spokojnie rozwijać swoje życie rodzinne.

Drugi mechanizm to mechanizm selekcji. Dotyczy on osób, które cenią sobie życie rodzinne i chciałyby mieć więcej dzieci; kobiet, które spełniają się w roli matki i przez pierwsze lata życia dzieci chcą realizować się w domu. Ci ludzie wybiorą taki kraj, gdzie będzie to możliwe. To preferencja, żeby wybierać kraje z taką kulturą życia rodzinnego.

Czy większa otwartość i wielokulturowość społeczeństwa goszczącego może mieć wpływ na decyzję o założeniu rodziny?

Weronika Kloc-Nowak: Tam, gdzie różnorodność jest bardziej akceptowana, odnajdzie się wiele różnych osób – nie chodzi tu tylko o te pragnące założyć rodziny. Osoby o nienormatywnej seksualności także odnajdują się lepiej w atmosferze wielkiego zróżnicowanego miasta. To też mogą być czynniki selekcjonujące osoby do migracji. Pojawia się jednak pytanie, czy osoby, które jadą np. do Norwegii, mają świadomość takiej, a nie innej organizacji tamtejszego społeczeństwa? Główny czynnik takiej decyzji jest ekonomiczny, natomiast ignoruje się kulturową specyfikę kraju, do którego się jedzie. Czasami istotna jest w tej kwestii bariera językowa: na pewno trudniej jest dotrzeć do informacji o tych krajach niż o krajach anglojęzycznych.

Jeżeli zakładamy, że matka jest tą osobą, która powinna być współobecna, czuła i kochać bezgranicznie, to matka mieszkająca daleko z założenia jest na przegranej pozycji. Nieważne, co nią kieruje, co zapewni swojemu dziecku ani jakie są w tej sytuacji jej długofalowe plany. | Weronika Kloc-Nowak

Często to kobietom przypisuje się stereotypowo odpowiedzialność za utrzymanie ciągłości rodziny, narażonej na dezintegrację w warunkach migracji. W pana filmie postać matki, granej przez Agnieszkę Grochowską, jest imponująco rozbudowana, zdaje się pan przypisywać jej decydujący wpływ na dynamikę tej rodziny. Można odnieść wrażenie, że w tej opowieści to jej frustracje i brak umiejętności adaptacyjnych w nowym kraju przekładają się na zachowanie córki, które dalej prowadzi do dramatycznej sytuacji przekazania jej rodzinie zastępczej.

Dariusz Gajewski: To nie jest tak, że odpowiedzialność leży bardziej po stronie kobiety niż mężczyzny. W tradycyjnym wydaniu to kobiety częściej konsolidują rodzinę, ale ja postanowiłem skonstruować to trochę inaczej. W filmie między matką a córką rodzi się konflikt. Dziesięcioletnia dziewczynka próbuje odciąć się od matki, stara się być niezależna. Matka czuje, że córka występuje przeciw niej. Dodatkowo jej mąż miał kochankę, więc na tej linii też istnieje konflikt. To matka jest osobą, która ma problem w relacji ze wszystkimi. Nie chciałem jednak przekroczyć pewnej granicy, pokazać, że tej dziewczynce jest w rodzinie źle.

Kiedy córka zostaje odebrana, mąż stara się dogadać z systemem, ale matka wie, że to się nie uda. Rzeczywiście czuje, że porwano jej dziecko. Ludzie w skrajnych sytuacjach nie reagują racjonalnie, tylko emocjonalnie. Na spotkaniach z publicznością pojawiły się kobiety, które mówiły, że w scenie pierwszego spotkania między bohaterką a pracownicą socjalną przegryzłyby jej krtań, a nie prowadziły dyskusję czy wdały się w kłótnię. Dla nich, 50-, 60-letnich matek, pokazana w filmie reakcja była za słaba.

Weronika Kloc-Nowak: Ja zetknęłam się z kobietami, które w bardziej konstruktywny sposób budowały sytuację swojej rodziny za granicą. W przypadku „Obcego nieba” miałam poczucie, że to męski bohater był pierwszy za granicą i sprowadził tam rodzinę, a żona nie może się tam odnaleźć.

Dariusz Gajewski: On ma tam pracę i się aklimatyzuje. Odnalazł się w tym społeczeństwie, a ona nie, bo jako rehabilitantka musiałaby nostryfikować dyplom, czego nie robi ze względu na barierę językową. Nie lubi swojej sytuacji, odbiera ją jako degradację, nie znosi sąsiadów i bloku komunalnego.

Weronika Kloc-Nowak: To, że nie jest ona zintegrowana, może przeszkadzać tej rodzinie.

Dariusz Gajewski: Ale dlaczego to miałoby przeszkadzać albo pomagać? Oni żyją własnym życiem i my ich oceniamy. Ja bym się wycofał z takiej oceny. Czy ktoś nie ma prawa być niezadowolonym z miejsca, w którym się znajduje? Czy ona musi tam pracować? To są ich prywatne sprawy.

Zwróćmy jednak uwagę, że jeśli chodzi o dane na temat płci rodziców decydujących się na migrację w granicach Unii Europejskiej, w grupie tej dominują mężczyźni; według danych przytaczanych przez Bartłomieja Walczaka, stanowią oni od 69 do 77 proc. grupy rodziców-migrantów. Kobiety mogą być powstrzymywane przed wyjazdem właśnie dzięki przypisywaniu im zadania szczególnego dbania o rodzinę na miejscu. Czy podjęcie decyzji o migracji okazuje się zatem dla matek potencjalnie stygmatyzujące?

Weronika Kloc-Nowak: Z jednej strony mówimy o migracji samej kobiety – sytuacji, w której zostawia resztę rodziny w Polsce. Wtedy w oczach otoczenia przestaje ona być opiekuńczą matką Polką, jej postępowanie spotyka się ze szczególnie negatywną oceną. Inną sytuacją jest emigracja z całą rodziną – wtedy pojawia się pytanie, jaką rolę ma pełnić kobieta. Kobieta niepracująca ze względu na brak zapotrzebowania na jej pracę w kraju, do którego przyjeżdża z rodziną, zostaje w domu i odgrywa szereg innych ról. Rozwija np. kontakty ze szkołą swoich dzieci, ważne w budowaniu relacji społecznych. Tymczasem w przypadku postaci z „Obcego nieba” miałam poczucie, że bohaterka nie wychodzi do ludzi, a wyłącznie pali sama papierosy, obrażona na świat.

Dariusz Gajewski: Szczerze mówiąc, ten film nie ma żadnych innych ambicji niż zwrócenie uwagi na fakt, że dopóki jednostka nie robi złych rzeczy innym ludziom, np. dziecku, ma prawo żyć, jak chce. W gruncie rzeczy nie musimy być perfekcyjnymi ludźmi czy tworzyć perfekcyjnej rodziny, żeby mieć dzieci. Mało tego, wydaje mi się to wielką iluzją, że można doprowadzić do takiego stanu.

Drugą sprawą jest to, że żyjemy w społeczeństwie, w którym wszyscy chcą jak najlepiej. Na ekranie widzimy, że wszyscy chcą dobra dziewczynki: rodzice, pani z opieki społecznej (ponieważ chce ją chronić, za co bierze pieniądze), nauczycielka (ponieważ widzi, że coś się z nią dzieje), a nawet rodzice zastępczy. Wychodzi z tego dramatyczna sytuacja, w której mamy trzy osoby cierpiące w wyniku dobrych chęci. Jako społeczeństwo próbujemy rozwiązywać problemy, od których rozwiązywania do tej pory państwo się odżegnywało – może nie tyle dlatego, że nie dostrzegało problemu, co dlatego, że instrumenty prawne są w tej sferze średnio skuteczne.

Materiały prasowe Next Film
Materiały prasowe Next Film

Przejdźmy do ostatniej z wymienionych na wstępie obaw. Jednym z mocniejszych określeń, które pojawiają się w debatach o migracji w granicach Unii Europejskiej, jest kategoria „eurosieroty”, budząca wśród badaczy pewne kontrowersje. Socjolożka Sylwia Urbańska zestawia to określenie z popularnym w okresie PRL-u wyrażeniem „sieroty dewizowe”: „[…] w analogicznej panice moralnej z czasów PRL-u, gdzie również punktowano rozłąkę migracyjną z dziećmi, dla których ukuto nawet pojęcie «sierot dewizowych», moraliści partyjni raczej kierowali ostrze krytyki w kierunku «bezdusznych kapitalistów»; przekonani, że z pewnością eksploatują oni ciała i energię porządnych socjalistycznych pracownic z Polski”. Eurosierotami nazywa się dzieci pozostałe w kraju, których jeden lub dwójka rodziców emigrowała. Na czym polega problematyczność tego terminu?

Weronika Kloc-Nowak: Pojęcie to trafiło do mediów, zanim zostało dobrze zdefiniowane, w efekcie czego każdy rozumiał je tak, jak chciał. Mogło tu chodzić o dziecko, które ma jednego bądź dwoje rodziców na stałe poza krajem, bądź o takie, które doświadczyło przez pewien czas rozłąki. Także dzieci, które wyjechały razem z rodzicami i nie były od nich wcale oddzielone, przez sam fakt wydarcia ich z łona ojczyzny i wywiezienia za granicę również w alarmistycznym tonie zaliczano niekiedy do eurosierot rozumianych jako ofiary migracji. Najsilniejsza krytyka dotykała sytuacji, w której dziecko nie mieszka z rodzicami, a zwłaszcza z matką.

Pierwsze badania nad tym zagadnieniem przeprowadzono w celu poszukiwania patologii społecznych; zostały one wykonane przez uczestników kursu na zostanie kuratorem. Osoby te miały za zadanie znaleźć przypadki eurosierot. Nie wiedzieliśmy, kogo szukamy, ale ważne, żeby skala zjawiska była jak największa. Pierwsze badania wykryły ok. 110 tys. dzieci znajdujących się w Polsce w takiej sytuacji (okolice roku 2008). Następnie przeprowadzono badania na zlecenie Rzecznika Praw Dziecka. Wyniknęło z nich – z dużym marginesem błędu – że od 1 mln do 1,6 mln dzieci mogło doświadczyć takiej sytuacji. Przy czym mogła nią być nieobecność rodziców przez nawet mniej niż miesiąc, czyli już nawet krótki kontrakt czy praca sezonowa sprzyjały zakwalifikowaniu dzieci do kategorii eurosierot, podczas gdy tak krótki czas rozłąki nie wywoływał negatywnych skutków.

Poza tym skupiono się na problemach i kosztach, w ogóle nie patrząc na potencjalne zyski z migracji, czyli np. na poprawę sytuacji ekonomicznej w rodzinie, zaspokojenie jej elementarnych potrzeb. Często odnotowywano również problemy, które charakteryzowały tę rodzinę niezależnie od migracji albo na które ta migracja była próbą znalezienia lekarstwa.

Ten film dotyczy nie tyle samego problemu migracji, ile tego, jak nasze najlepsze intencje i próby ingerencji w życie innych, nawet jeśli chcemy pomóc, mogą przynieść straszliwe skutki. Z tego powodu tak naprawdę zrobiłem „Obce niebo”. | Dariusz Gajewski

Czy szkodliwość migracji rodziców dla rozwoju dzieci bywa zatem demonizowana? Choć struktura rodziny ulega w wyniku rozłąki zmianie, nie musi to znacząco zmieniać procesu rozwojowego dziecka.

Weronika Kloc-Nowak: Może zmieniać, ale migracja nie jest jedynym czynnikiem oddziałującym na dzieci. Problem w tym, że w Polsce przyjęliśmy pewne kulturowe założenia wobec rodzicielstwa, zwłaszcza wobec macierzyństwa. W tym świetle migracje kobiet, w szczególności migracje matek, oceniliśmy negatywnie. Jeżeli zakładamy, że matka jest tą osobą, która powinna być współobecna, czuła i kochać bezgranicznie, to matka mieszkająca daleko z założenia jest na przegranej pozycji. Nieważne, co nią kieruje, co zapewni swojemu dziecku ani jakie są w tej sytuacji jej długofalowe plany. Nieważne też, że utrzymuje kontakt z tym dzieckiem na przeróżne sposoby.

To pewien paradoks, zważywszy na to, że kiedy mamy małe dzieci, bardzo często za naturalną uważamy pomoc babci w opiece nad nimi. W sytuacji migrantów natomiast fakt, że rodziców nie ma, a dzieci są pod opieką dziadków, uważamy za patologię. Sądzimy, że dziadkowie sobie nie poradzą, nie są w stanie zastąpić rodzica, zwłaszcza mamy, nie zapanują nad nastolatkiem, co spowoduje, że zacznie on sprawiać kłopoty wychowawcze. W Polsce szukamy zatem problemów zamiast dokonać obiektywnej oceny sytuacji.

Według badacza migracji, Bartłomieja Walczaka, problemem jest sam sposób, w jaki myślimy i mówimy o rodzinie, sposób sprawiający, że: „[…] język, którym opisuje się zmianę, jest nieuchronnie językiem straty lub braku. Rodzina «niepełna», rodzina dysfunkcyjna, rodzina, w której czegoś brakuje, łatwo stanie się podejrzana o niespełnianie swojej roli”. Czy to właśnie za sprawą stygmatyzowania rodzin rozłączonych przez migrację jako wybrakowanych pojęcie eurosieroty nabrało szczególnej medialnej popularności?

Weronika Kloc-Nowak: To się zbiegło w czasie z wejściem do Unii Europejskiej. W prasie kategoria eurosierot była punktem odniesienia dla innych patologii społecznych, zdarzały się nagłówki: „Gorsze od eurosierot. Kto? Dzieci rozwodników”. Jeżeli ktoś chce poszukać problemów pokrzywdzonych dzieci, to znajdzie je też w innych kategoriach. Gorzej, jeśli oczekujemy od władz i służb państwowych reakcji na problemy społeczne, których nie zbadamy obiektywnie, a które zostały wyszukane na potrzeby medialnej sensacji.

Zatem, podobnie jak w przypadku nadgorliwości sportretowanych w „Obcym niebie” pracowników socjalnych, to określona diagnoza rodzinnego problemu w gruncie rzeczy sama ten problem stworzyła. W jaki sposób można wyjść z tej sytuacji? Jak można zdekonstruować stereotyp eurosieroty?

Weronika Kloc-Nowak: Warto to zjawisko zbadać w sposób pogłębiony, wchodząc w relacje z dziećmi migrującymi. Obecnie rozwija się nurt badań, w których dzieci są upodmiotowione, rozmawia się z nimi o ich postrzeganiu doświadczenia migracji, o ich tożsamości, o tym, jak utrzymują w sytuacji migracyjnej relacje zarówno z krajem pochodzenia, jak i krajem, w którym obecnie się znajdują. Sporo już wiemy o polskich dzieciach-migrantach w Szkocji czy w Norwegii – wydaje się, że więcej niż o pozostałych w Polsce dzieciach migrantów.

Filipiny znane są jako kraj, z którego bardzo dużo kobiet wyjeżdża za granicę, wiele dzieci jest oddzielonych od swojego rodzica. W 2003 r. przeprowadzono tam badania na bardzo dużą skalę, dzięki którym udało się pokazać, że dzieci migrantów niekoniecznie są pokrzywdzone, a pod niektórymi względami znajdują się nawet w lepszej sytuacji niż dzieci, których rodzice są na miejscu; są nieco zdrowsze, lepiej odżywione, a także np. częściej posiadają telefon – właśnie do kontaktu z rodzicami. Matki, jeśli tylko im pozwala na to ich tryb pracy za granicą, wkładają wiele wysiłku w regularny kontakt i zdalnie pilnują nauki czy zdrowego odżywiania się potomstwa. Dzieci za to często dostają bardziej odpowiedzialne zadania: zarządzają przysyłanymi oszczędnościami na potrzeby rodziny, starsze opiekują się młodszymi. Badając sytuację głębiej, można więc odkryć, że dzieci migrantek pozostałe w kraju mają opiekę – tylko w inny sposób rozdzielone są w rodzinie zadania opiekuńcze.

DSC_0777

W „Obcym niebie” pojawia się scena rozmowy z mieszkającą w Polsce babcią, która bardzo integruje rodzinę na emigracji, choć kontaktuje się z nią jedynie przez Skype’a. Czy nowoczesne narzędzia komunikacyjne paradoksalnie mogą sprawiać, że kontakt wśród rozproszonej rodziny bywa lepszy, niż gdyby była ona skupiona w jednym miejscu? Jak dostępność takich mediów wpływa na relacje w rodzinach migrantów?

Weronika Kloc-Nowak: W niektórych badaniach zaobserwowano przypadki rodzin, które zyskują dzięki emigracji, bo więcej ze sobą rozmawiają. W sytuacji rozłąki geograficznej czasem rozmowa jest lepszej jakości, skupia się bardziej na emocjach. Oczywiście nie należy budować takiego sielankowego obrazu, nie zawsze ma to miejsce, ale może tak być: zależy to od szeregu innych zasobów, kompetencji, które ma rodzina. W badaniach filipińskich migrantów matki były usatysfakcjonowane tym, że utrzymują więź z dziećmi, ale dzieci nie były tak zadowolone z powodu zdalnego kontaktu. Nie można jednak zakładać, że brak fizycznej bliskości jest ucieczką rodzica od odpowiedzialności i że musi mieć negatywne konsekwencje.

Jaki był odbiór pana filmu w środowiskach migrantów? Czy można mówić o jego terapeutycznym wpływie na rodziny migrantów?

Dariusz Gajewski: Nie, nie można. Podczas festiwalu w Gdyni do pierwszego pytania zgłosiła się pani, która powiedziała, że jest pracownicą socjalną i takie sytuacje w ogóle się nie zdarzają. Z jej punktu widzenia było niezrozumiałe, dlaczego podjąłem próbę skrytykowania pracownicy socjalnej Anity. W reakcji na naszą rozmowę wstał szef Helsińskiej Fundacji Praw Człowieka w Sztokholmie. Odpowiedział, że ma pełne biuro relacji z takich spraw, głównie z mniejszych miejscowości. To były zupełnie dwie różne relacje.

Ten film dotyczy nie tyle samego problemu migracji, ile tego, jak nasze najlepsze intencje i próby ingerencji w życie innych, nawet jeśli chcemy pomóc, mogą przynieść straszliwe skutki. Z tego powodu tak naprawdę zrobiłem „Obce niebo”. Świat, w którym żyjemy, jest pełen ludzi o szlachetnych motywacjach, jednak skutki ich działań przynoszą odwrotny efekt. To jest paradoks.

 

Seminarium filmowe zorganizowano we współpracy z Fundacją im. Róży Luksemburg.

 

Linki do poprzednich debat:

Migracja z późnego PRL

Piekiełko Polonii amerykańskiej?

Migracja na Wyspy Brytyjskie

Polacy jako gospodarze?

Stereotypy wobec uchodźców

 

*Ikona wpisu: materiały prasowe Next Film