Łukasz Pawłowski: Było warto?
Piotr Liroy-Marzec: Czy było warto, będę mógł stwierdzić dopiero za jakiś czas. Ale w ciemno można powiedzieć, że cokolwiek by się tutaj nie wydarzyło, walczymy o lepsze jutro, o to, żeby gdzieś tam temu „systemowi” wykraść coś dla obywateli. W niektórych aspektach nieźle nam idzie, mimo że rządząca partia ma większość.
Kończy się zwykle tak jak podczas ostatniego głosowania ustawy o Trybunale Konstytucyjnym. Żaden z pomysłów opozycji nie jest uwzględniany.
Przeważnie tak się kończy, takie są prawa demokracji, nic na to nie poradzimy. Pierwszy raz jedna partia ma większość, rządzi i musimy się z tym pogodzić. Słabą tego stroną jest to, że rządzącą partia bardzo często w ogóle nie jest zainteresowana jakimikolwiek dobrymi pomysłami ze strony opozycji. Oczywiście robią to, co uważają za słuszne, ale w wielu aspektach, umówmy się, ławka PiS-u jest dość krótka i ze specjalistami jest krucho. To mi się nie podoba – lepiej coś spieprzyć, niż kogoś posłuchać.
Wy próbowaliście być czymś pomiędzy opozycją i…
My nie próbujemy, my robimy…
Podczas ostatniego posiedzenia sejmu, kiedy Władysław Kosiniak-Kamysz dziękował partiom opozycyjnym za współpracę w pracach nad ustawą o TK i podziękował wam, ktoś krzyknął z sali: „Kukiz to nie opozycja!”.
Krzyczeć każdy potrafi, mówić można wszystko, tak samo jak napisać można wszystko. Jeżeli mamy wyrwać coś dla obywateli, to dogadamy się nawet z diabłem. Natomiast ludzie, którzy robią dzisiaj te złe procedury, będą musieli z tym żyć. Tylko niektórzy z nich mają totalnie w dupie, czy ludzie dookoła nich w blokach będą mieli jakieś problemy, czy nie będą mieli, bo ich to nie za bardzo dotyczy. My nie uprawiamy tej polityki brudnej; tej, której nikt nie lubi. My chcemy pomóc ludziom.
Skoro mówimy o celach w polityce, przed wyborami mówił pan: „Ja wiem, po co idę, idę ich wszystkich wypieprzyć stamtąd na zbity łeb”. Słaby to program.
To znowu uproszczenie. Ja nie lubię tego rodzaju dziennikarstwa, słabo to o panu świadczy, niestety, w tym wypadku. Mam nadzieję, że pan potrafi więcej, niech pan wykrzesze z siebie więcej.
To pana słowa…
Co ja mam ich widłami wypieprzać?! Nie po to przyszedłem. Obserwujecie mnie od początku, jak ja się zachowuję, co robię i jak traktuje ten urząd. Nie chodziło tylko o to, żeby wypieprzyć ludzi nie wiem… z kopa, tylko przełamać ten system. Nie lubię obecnej polityki, tak jak większość obywateli. Jestem zmęczony tą wojną, która trwa od 26 lat. W momencie, kiedy by tutaj się odświeżyło, przyszły zupełnie nowe ugrupowania, to by było coś dobrego.
Przecież ugrupowania się zmieniły. Do sejmu weszły Kukiz’15 i Nowoczesna.
To kwestia ludzi. Dlatego bardzo zależy mi na tym, żeby młodzi inicjowali więcej ruchów związanych z polityką. I do tego ich namawiam na koncertach, w sejmie, w moim regionie. Nawet ja już jestem stary, mam 45 lat w tym roku. O to mi chodzi, żeby odświeżyć to wszystko, żeby coraz młodsze ekipy pojawiały się w sejmie. Dlatego, choć to nie jest system doskonały, popieram Jednomandatowe Okręgi Wyborcze. Wtedy powstaną partie niewodzowskie, a konkurować ze sobą będą ludzie, nie partie. Przykładem na to jest Wielka Brytania, gdzie w momencie, kiedy partia sobie nie radzi – to jest błąd szefa i go zmieniają.
Nie do końca. To jest też kwestia kultury politycznej, tego że ktoś potrafi odejść i uznać, że przegrał. A JOW-y wcale nie spełniają waszych nadziei. Pan mówi, że wtedy konkurują ze sobą ludzie, a nie partie. Ale przecież ci ludzie skądś się biorą. Ktoś decyduje, czy dany człowiek dostanie miejsce bezpieczne, czyli gwarantujące wygraną, czy nie. I tym kimś są liderzy partyjni. Poza tym, często kończy się tak, że w okręgach, w których dominują np. konserwatywni wyborcy, partie liberalne w ogóle nikogo nie wystawiają i nie ma żadnej konkurencji.
Ale jest poseł, który reprezentuje dany region. I za każdym razem wybrany z danego regionu polityk, poseł, musi się liczyć ze zdaniem wyborców, przez co w danym regionie dba się o ludzi. I o to chodzi, przecież tego chcemy w Polsce, a nie ciągłego udawania, kiedy tak naprawdę wyborca jest potrzebny, czyli tylko wtedy, kiedy są wybory. A w międzyczasie nie robi się nic.
Można np. skrócić kadencję posłów – wtedy będą się musieli starać częściej.
Są różne sposoby. Żaden z nich nie jest idealny, ale Polska potrzebuje sprawdzenia. Nie nauczysz człowieka grać na gitarze, jeśli mu nie dasz gitary. Dajmy więc Polakom JOW-y, bo nigdy tak naprawdę nie mieliśmy szansy sprawdzić, jak ten system będzie działał. Gorzej niż obecnie na pewno nie będzie.
To porównanie z gitarą nie jest dobre. Bo jak dać człowiekowi gitarę, to konsekwencje tego, że on się nie nauczy albo coś mu nie wyjdzie, są niewielkie. Natomiast nowa ordynacja, to bardzo poważna zmiana dla logiki funkcjonowania całego systemu.
No właśnie! Nam jest potrzebna poważna zmiana! Nie może pan mówić, że ludzie są za głupi, żeby samodzielnie podejmować decyzje.
Ale czy ja mówię, że ludzie są za głupi?
Może wypływać taki wniosek…
A teraz ludzie podejmują decyzje niesamodzielnie? Jak Paweł Kukiz zyskał popularność, to dostał niemal 9 proc. poparcia i jesteście w parlamencie. Jakby był system JOW-ów, to by was nie było.
Pan akurat nie jest jasnowidzem i nie wie pan, jak ludzie by zareagowali i jak będą reagować na ugrupowania obywatelskie. Przebudowa systemu wyborczego spowoduje przebudowę systemu partyjnego.
No i zostaną dwie dominujące partie, jak w większości krajów, gdzie obowiązują JOW-y.
Ale to nie będą te same partie, które dzisiaj są! Nie będzie tak, że szef będzie sobie mówił: „Ty będziesz pierwszy, ty będziesz drugi, a ty mi się nie podobasz w ogóle, więc ciebie nie będzie”. W takim systemie nie ma „jedynek”. W regionie wygrywa najlepszy – najlepszy bierze wszystko.
No ale są też „spadochroniarze”, przysyłani w teczkach z centrali.
Nie ma świata idealnego.
Rządzącą partia często w ogóle nie jest zainteresowana jakimikolwiek dobrymi pomysłami ze strony opozycji. To mi się nie podoba – lepiej coś spieprzyć, niż kogoś posłuchać. | Piotr Liroy-Marzec
Pomówmy o referendach, które także pan popiera. Co jest dobrego w referendach? Bo ja, szczerze mówiąc, wiele dobrego nie widzę.
Oczywiście dzisiaj te referenda nie działają, bo wymyślono je sprytnie – próg frekwencji jest absurdalnie wysoki. W normalnym świecie ja jako obywatel powinienem mieć to prawo, żeby w najważniejszych rzeczach, choćby światopoglądowych, decydować sam, ponieważ one dotyczą mnie.
Taki system nie będzie działał – raz po raz będziemy mieli referendum.
Nie trzeba co chwila robić referendów.
Maciej Maciejowski, asystent posła: Można zrobić dwa razy w roku zbiorcze. Przecież można zadać więcej niż jedno pytanie.
Mogą być nagłe referenda, kiedy są sprawy bardzo newralgiczne…
A kto decyduje o tym, które sprawy są newralgiczne?
Kto decyduje? No, na referendum trzeba zebrać odpowiednią liczbę podpisów, którą ustala się i wtedy jest referendum. Przecież to obywatele decydują.
Viktor Orbán organizuje w październiku referendum w sprawie przyjmowania uchodźców. Wy też chcecie referendum na ten temat.
Dużo ludzi jest zainteresowanych. Taka jest wola narodu.
Nie narodu tylko jakiejś części obywateli – 100 tys., 200 tys., którzy podpiszą się pod wnioskiem.
Tych podpisów jest więcej. Niech pan nie zaklina rzeczywistości, niech pan się zapyta większości osób na ulicy, szczególnie w miastach takich jak Kielce, czy chcą przyjmowania ich na siłę, wbrew naszej woli. Bo tu już nie chodzi o imigrantów. Ja sam jestem potomkiem imigrantów. Moja rodzina musiała swego czasu uciekać z Litwy w obawie o życie. Nie mam więc nic przeciwko uchodźcom. Mam coś przeciwko sposobowi, w jaki podejmuje się za nas decyzje.
Poza tym, cała ta biegunka z tym, że przez to stajemy się jakimiś ksenofobami. Czy Amerykanie też są ksenofobami? A przecież na granicy amerykańskiej urzędnik może pana odesłać do domu. Oni decydują o tym, kto wjedzie do ich kraju, bo to jest ich kraj. Do domu też nie zaprasza się każdego.
Ale…
Nie. Pana jest dom i pan decyduje, czy pan wpuszcza. I nie robi to z pana jakiegoś niesamowitego chama, że kogoś nie chce pan zaprosić.
————————————————————————————————————————-
Czytaj także pozostałe teksty z Tematu Tygodnia:
Z Krzysztofem Skibą rozmawia Julian Kania „Rządy PiS-u są jak zapalenie płuc”
————————————————————————————————————————-
Po pierwsze, porównanie z domem nie jest dobre, bo to nie jest tak, że on wchodzi do mojego domu, ale ma żyć i zarabiać na siebie w tym samym kraju. A po drugie, w takim razie rozumiem, że Polaków z Wielkiej Brytanii też należałoby wyrzucić, bo nie wszystkim Brytyjczykom się ich obecność podoba, prawda?
Brytyjczycy właśnie to robią. Czy słyszał pan kiedykolwiek do tej pory o problemie, że przyjmujemy Ukraińców?
Już słyszę – choćby o przepychankach w Przemyślu.
Teraz pan słyszy jakieś takie głupoty, bo akurat temat jest modny. Nigdy Polacy nie mieli z tym problemu. Nigdy. Może były jakieś małe, wyrywkowe. Wie pan, dlaczego się Polacy zbuntowali? Jak kazano im coś zrobić bez pytania o to.
Proszę pana, dlaczego kraje ościenne, arabskie, które są związane z kulturą tych uchodźców, nie przyjęły ich? Powiedzieli prosto, że to są w większości terroryści, a oni nie są w stanie dokładnie rozróżnić którzy – tak odpowiedzieli. Nawet ludzie stamtąd wiedzą, co się dzieje, więc nie rozumiem, dlaczego niektórzy z nas są tak naiwni. Pan w tej chwili reprezentuje stanowisko jednej z tych kobiet, która została zgwałcona w Niemczech, ale jako że wcześniej popierała przyjmowanie imigrantów, to na policji powiedziała, że jej torebkę ukradli, czy coś takiego. Dopiero jak chłopak zauważył, że mu coś z kobietą nie halo, to się przyznała. Słyszał pan o tym?
Nie słyszałem, ale z faktu, że ktoś popełnia przestępstwo, nie wynika, że wszyscy są źli. To samo można powiedzieć o Polakach, którzy za granicą kradną albo siedzą w więzieniach. Za gwałty też.
Proszę pana, w Polsce jest cała masa gwałtów, Polacy gwałcą, tak! I wielu z nich niestety uchodzi to na sucho. Zgoda, mamy ten problem. Ale nie chodzi o to, żeby sobie dodawać jeszcze więcej.
Z drugiej strony, mówi pan często o dumie z Polski, a przecież jedną z cech, które sobie przypisujemy, jest gościnność i tolerancja.
Znowu pan zaprzecza temu, co powiedziałem. Moja gościnność jest jak największa. Powiedzmy, że przychodzi do mnie człowiek, nawet z ulicy… Zresztą ja byłem taką osobą, bo spędziłem na ulicy masę czasu. Wiele razy musiałem spać na klatkach schodowych. Prosiłem ludzi o pozwolenie – niektóry mnie przepędzali jak śmiecia, inni mnie przyjmowali. Ale to oni decydowali, czy chcą mnie przyjąć, czy nie. I o to chodzi. Ja mogę przyjąć nawet bezdomnego. Ale co innego, kiedy przychodzi jakiś chłop, otwiera mi drzwi z kopa i mówi, że musi tu wejść. Co prawda pieniądze na jedzenie dostał od kogoś innego, z Unii, ale ma siedzieć u mnie.
Pan dobrze wie, że upraszcza.
To pan upraszcza, a ja panu mówię, jak jest.
Jakie w takim razie byłoby najlepsze rozwiązanie problemu uchodźców w skali europejskiej?
Oni już tu są, napływają, a wojna w Syrii trwa nadal…
Ale to przecież Merkel ich zaprosiła, więc niech ich sobie bierze! Duży kraj, potrzebują wielu ludzi. Zresztą to przecież wypłynęło z tego, że Niemcy są najstarszym społeczeństwem Europy – wystarczy sprawdzić dane statystyczne [1]. Młodych bardzo mało się rodzi. Każdy inteligentny skuma, po co tylu ludzi ściągnęli. Bo mają za mało i muszą.
Dla nich nawet lepiej, jeśli nie będą pamiętać, że byli tymi Niemcami, co wojnę zaczęli. Już dzisiaj Niemcy nie wywołali wojny, bo mówi się, że to zrobili naziści. I niedługo faktycznie Niemcy nie będą już tymi, którzy odpowiadają za wojnę – bo będą tak wymieszani. Ludzie będą mówili: ja Hindus z ojca Araba nie mam przecież z tym nic wspólnego. Tak niedługo będzie wyglądała historia, że nie będzie w ogóle wiadomo, o co chodzi! Idziemy w takim kierunku.
Jaka jest w takim razie alternatywa?
Niech każdy przyjmuje, ile chce.
Ale co to znaczy?
Są instytucje i ludzie, którzy się na tym znają, podejmują decyzje, kogo przyjąć, a kogo nie, jak w Stanach. I nie ma tak, że ktoś z zewnątrz każe nam przyjąć tylu i tylu.
Ale zawsze ktoś decyduje, jakiś polityk, tylko albo w Warszawie, albo w Brukseli. Co to za różnica?
Jakoś do tej pory nie było problemu. A teraz jest.
Przecież my cały czas przyjmujemy i będziemy przyjmować uchodźców. Co chwilę mamy jakąś wojnę i co chwilę ktoś do nas przyjeżdża. | Piotr Liroy-Marzec
Maciej Maciejowski: Jest jeszcze jedna sprawa, o której wielokrotnie mówiłeś w kampanii. Nam Unia narzuca imigrantów z Bliskiego Wschodu, a przez 25 lat nie byliśmy w stanie naszych rodaków z Kazachstanu ściągnąć do Polski. Dopiero teraz ściągamy z Ukrainy, bo tam jest wojna.
To są dwie różne sprawy.
Co są? Przypominam, że Unia Europejska, to dziś są głównie Niemcy. A kiedy były rozmowy na temat kwot uchodźców, nikt z naszych rządzących nie przypomniał im, że to my pozwoliliśmy na połączenie wschodnich i zachodnich Niemiec. Dlaczego więc do dzisiaj nikt nie chce nam pomóc ze ściągnięciem naszych ludzi, żebyśmy i my połączyli się z naszymi braćmi.
Nie rozumiem związku jednego z drugim…
Jak pan nie rozumie związku?! Są pieniądze, żebyśmy przyjmowali uchodźców z Bliskiego Wschodu, a nie ma pieniędzy na to, żebyśmy przyjmowali naszych własnych rodaków, którzy tu zostaną. Proszę pana, czy pan nie myśli logicznie? Przyjedzie taki człowiek i okazuje się, że on nie chce tu zostać, pojedzie do Niemiec. On ma w dupie Polskę i nie będzie tu pracował, bo go to nie interesuje.
Za to Polak ściągnięty tutaj zostanie na miejscu, będzie pracował na ten kraj i dziękował każdego dnia, że któryś rząd wreszcie wpadł na to, że on jest Polakiem i chce żyć w Polsce – nie w Kazachstanie czy na Ukrainie. Dlaczego on nie może, a uchodźcy mogą, dlaczego nikt nie zadał tego rodzaju pytania, kiedy nam mówią o solidarności?
Ale to już są pretensje do polskiego rządu, a nie do Brukseli?
Nie możemy ściągnąć swoich rodaków. Dla nas to jest tylko rozmowa, ale dla tych ludzi to realny problem i codzienne tragedie.
Ja nie przeczę, tylko nie podoba mi się, że panowie myślicie „wyrywkowo”. W tym miejscu i czasie chcecie coś wywalczyć – np. zgodę na nieprzyjmowanie uchodźców – a nie myślicie już o tym, że jeśli za rok czy dwa wojna na Ukrainie przybierze na sile, to będziemy błagać, żeby inne państwa przyjęły od nas część ukraińskich uchodźców. I wtedy nam nikt nie pomoże.
Przecież my cały czas przyjmujemy i będziemy przyjmować. Ale pan przykład podał! Co chwilę mamy jakąś wojnę i co chwilę ktoś do nas przyjeżdża. Czeczenów ilu przyjęliśmy? I Europa jakoś nam nie pomogła. My nie myślimy logicznie. A przecież Polska jest mądra, coraz mądrzejsza – stać nas na bardzo dużo.
„A co najbardziej wk***wia mnie, to że w Kielcach tolerancji brak” – to fragment pana piosenki „Scyzoryk”. 20 lat później idzie pan do wyborów z Ruchem Narodowym.
A jaki jest problem?
To jest tolerancyjne ugrupowanie?
Ja nie idę z Ruchem Narodowym. Ja idę jako niezależny.
Jesteście pod jednym parasolem…
I to jest piękne. Problem wszystkich innych partii polega na tym, że one są mono. Nasze ugrupowanie jest kolorowe i naprawdę reprezentuje obywateli, każdy aspekt. Są ludzie, którzy są mocno z prawej strony, są liberałowie…
Przez to nie jesteście spójni i kończy się na tym, że posłowie głosują, jak chcą.
Bo pan by chciał, żebyśmy byli przyciskowymi?! A ja właśnie między innymi po to przyszedłem do sejmu, żeby skończyć z przyciskowymi. Ja reprezentuję ludzi z mojego regionu. Kiedy tam przyjeżdżam, chcę móc spojrzeć im w oczy i powiedzieć, że się tutaj nie filcuję, ponieważ szef kazał mi na coś głosować. Ja tu dylematu nie widzę, ja tu widzę wolność.
Ale dobrze pan wie, że partie tak nie działają. Partia powinna mieć program, na który ludzie głosują, a program można realizować tylko wtedy, kiedy posłowie mają spójne poglądy.
Dlatego nie jestem w partii! Gdybyśmy chcieli być partią, wzięlibyśmy 40 mln dotacji i dopiero mielibyśmy na cukierki.
Nieraz mówiłem, że nie jestem posłem, ja jestem „posłańcem”. Jesteśmy głosem naszych wyborców. Wiem, z jakimi problemami boryka się moje województwo. Jestem z regionu, który jest drugi, jeśli chodzi o liczbę ludzi żyjących w skrajnej biedzie [2]. Ile razy tam jestem, spotykam się z ludźmi, rozmawiamy. Choćby przy okazji programu Rodzina 500+ – powiedziałem, jak zamierzam głosować, przyszli ludzie i mieliśmy polemikę. Głosowałem tak, jak było zgodne z moim sumieniem i sumieniem ludzi, którzy na mnie głosowali [3].
„Kościół do niczego nie jest mi potrzebny, ale jeśli komuś, jest to super. Niech się tylko nie wpi***ala w życie publiczne”. To brzmi tylko z pozoru bardzo jasno. Co dokładnie znaczy?
Znaczy to tyle, że nawet jeśli mamy ludzi wierzących w latającego potwora spaghetti, to nie życzę sobie, żeby ci ludzie mieszali się do polityki. Kwestia wiary jest tak osobista jak moja bielizna – nikogo nie powinna interesować. Wywodzę się z katolickiej rodziny – miałem chrzciny, komunię, bierzmowanie, czego ja nie miałem… Ale nie lubię, kiedy ksiądz z ambony mówi, że ten czy inny polityk mu się nie podoba. Co mnie to interesuje?! Ja w innym celu do świątyni przychodzę i jakakolwiek rozmowa o polityce jest brukaniem tej świątyni, niezależnie od tego, czy to jest świątynia katolicka, buddyjska, czy jakakolwiek inna.
Proszę pana, nie oszukujmy się – polityka jest ku***ą. Jest! Sprzedajną w dodatku. Wsadzanie tego w tak ważne dla ludzi sprawy duchowe jest bardzo dużym nietaktem. Kościół jest od czegoś innego, nie od polityki.
Porozmawiajmy na konkretnych przykładach. O in vitro Kościół może się wypowiadać czy nie?
Do swoich wiernych oczywiście, ale dlaczego publicznie? Co mnie to obchodzi, skoro ja mam inne zdanie? Ich świat kończy się na ich wiernych!
No to mamy problem. Bo skoro ponad 90 proc. Polaków to katolicy…
[śmiech]
…to jeśli zrobi pan jakiekolwiek referendum, ludzie zagłosują zgodnie z wytycznymi Kościoła.
Pan naprawdę wierzy, że 90 proc. Polaków to katolicy?
Tylu tak się określa.
To jest tak jak podczas moich rozmów z ministrem zdrowia o medycznej marihuanie. Tłumaczę mu, że są pewne patologie, że ludzie umierają, bo nie dostają recept, na co on odpowiada, że zgodnie z jego informacjami wszystko jest git. Ale ja mu mówię, jak jest naprawdę na ulicy.
Panu też tłumaczę, że z tym katolicyzmem tak nie jest. I na ulicy powiedzą panu to samo. Spotykam się od lat z bardzo różnymi ludźmi – od bezdomnych, po takich, którzy nie wiedzą, co z kasą robić. Codziennie wiele osób chce ze mną rozmawiać, a ja chcę rozmawiać z nimi. Wydaje mi się, że wiem, co myślą, i dlatego śmieję się, kiedy mi pan mówi o 90 proc. katolików. Choćby chodząc swego czasu do Kościoła, widziałem alkoholików czy ludzi, którzy maltretują swoje rodziny. To nie są katolicy.
Ale akurat oni najpewniej zagłosują zgodnie z poleceniami Kościoła.
To jest margines.
Kwestia wiary jest tak osobista jak moja bielizna – nikogo nie powinna interesować. | Piotr Liroy-Marzec
A czy takie imprezy jak Światowe Dni Młodzieży państwo powinno finansować?
No tak, zagłosowaliśmy i pieniądze poszły.
Zgodnie z pana poglądami to chyba źle.
To nie jest tak. Ja nie blokuję wiary, nie chcę burzenia Kościołów. Co zaś do rozdziału Kościoła od państwa – i to już na zakończenie, bo pan wysnuwa wnioski, które nie istnieją…
Jakie wnioski? Przecież ja pytam o konkretne decyzje, które pan jako poseł musi podejmować.
Jestem przeciwko dotacjom z budżetu na partie polityczne. Bo dziś płacę na PiS, Nowoczesną, PO, mimo że wcale tego nie chcę. Niech ich utrzymują ich zwolennicy. Tak samo na Kościół. Uważam, że nie powinno się go sponsorować, bo od tego są wierni. Pan mówi, że 90 proc. Polaków to katolicy – Kościół nie powinien się więc finansowo niczym przejmować. Dlaczego więc się przejmuje?
Bo wielu wiernych nie zapłaci.
Kościołowi powinno zależeć na tym, by wiedzieć, gdzie są jego ludzie i ilu ich ma. A tymczasem żyjemy w fałszu – pan mówi o tym, że 90 proc. Polaków jest katolikami, ale to mit, który ciągle sobie powtarzamy. To jest tak jak z lekarzami…
Z lekarzami?
Ludzie wierzą, że skoro ktoś jest lekarzem, to musi wiedzieć, co panu podać, bo przecież by nie był, gdyby nie wiedział.
***
Przypisy:
[1] Mediana wieku w Niemczech wynosi 46,5 lat, co daje im 2. miejsce na świecie po Monako, ex aequo z Japonią. Polska jest w tym zestawieniu na 46. miejscu z wynikiem 39,9. Mimo różnic, niemal wszystkie społeczeństwa europejskie należą do najstarszych na świecie – mediana dla wszystkich państw UE wynosi 42,5. [Dane za rok 2015 za CIA World Factbook]
[2] W 2014 r. województwo świętokrzyskie zajmowało 2. miejsce w Polsce (za woj. warmińsko-mazurskim) pod względem odsetka osób żyjących w tzw. ubóstwie skrajnym, czyli poniżej minimum egzystencji. Wynosił on 12,2 proc. przy średniej dla kraju równej 7,4 proc. Minimum egzystencji to suma potrzebna na kupno dóbr niezbędnych do podtrzymania funkcji życiowych człowieka i sprawności psychofizycznej. Jego wartość zależy m.in. od liczebności gospodarstwa domowego i w roku 2014 wynosiła od 440 do 544 złotych. [Dane za GUS]
[3] Poseł Liroy-Marzec wstrzymał się od głosu w czasie głosowania ustawy Rodzina 500+. Spośród członków klubu Kukiz’15, 14 zagłosowało „za”, 11 – „przeciw”, a 13 (w tym Paweł Kukiz) wstrzymało się od głosu. Dwóch posłów było nieobecnych. [Dane sejmowe]
** Współpraca: Konrad Gałuszko