Jabłkowity konik ciągnie bryczkę na czerwonych kołach, rodzina wyjechała na niedzielną przejażdżkę: czarne surduty, białe sukienki, pan domu w słomkowym kapeluszu. Postaci sztywno wyprostowane, na baczność stoją nawet drzewa. Pomiędzy kołami plącze się pudel. Z kolei przed powozem biegnie miniaturowy, czarny piesek. Oto świat taki, jaki być powinien, a może raczej, jak przedstawia się w wyobraźni statecznych mieszkańców przedmieścia. Henri Rousseau malował osobno każdy liść: przyczepiony do szarej gałęzi, na gładkim, szarym pniu. Rozsypane na trawniku kwiaty układają się w „łączkę”, symetryczny, biało-niebiesko-czerwony wzór. Czy to wizja amatora, któremu brakuje malarskiej ogłady i sprawności ręki? A może raczej wynik świadomych zabiegów artysty, który pragnie wrócić do pierwotnej czystości? Po stu latach spełniło się marzenie Celnika. Retrospektywa w Musée D’Orsay dowodzi, że nie był ekscentrykiem i odszczepieńcem, lecz klasykiem XX-wiecznej awangardy. Dzięki wystawie odkrywamy więc ambiwalencje osobowości „Celnika” Rousseau, a także zaskakujące echa jego sztuki u artystów tak różnych jak Wassily Kandinsky czy Giorgio Morandi.
Wyrafinowany naturszczyk
W „Autoportrecie na Wyspie Świętego Ludwika” brodaty artysta w czarnym tużurku i berecie z paletą w ręku stoi na nabrzeżu Sekwany. Jego postać na pierwszym planie jest monumentalna, przyćmiewa udekorowany kolorowymi flagami statek i wzniesioną kilka miesięcy przedtem wieżę Eiffle’a. Rousseau uważał się za wyrafinowanego modernistę: „My obaj jesteśmy największymi malarzami swoich czasów”, miał powiedzieć kiedyś do Picassa, „ty w stylu egipskim, ja w nowoczesnym”. Ale awangardzistą został nieświadomie. Pragnął malować „po bożemu”, realistyczne krajobrazy, portrety i martwe natury. Marzył, że zdobędą uznanie na oficjalnym salonie. Jeśli nie koloryzował (a miał bogatą wyobraźnię), doradzali mu znani akademiccy artyści. Po sąsiedzku mieszkał nagradzany w państwowych konkursach Félix Clément, który zachęcał zdolnego amatora do pracy, a może nawet zapoznał go z takimi tuzami jak Bouguereau, Bonnat czy Gérôme. Pewnie jeden z nich udzielił rekomendacji, dzięki której Rousseau mógł oficjalnie kopiować w Luwrze. Zapewne jednak wskazówki mistrzów sprowadzały się do poklepywania po plecach i poruczenia, aby zachował niewinność.
Rousseau był łasy na zaszczyty. Pewnego razu otrzymał akademicki order, przeznaczony dla kogoś innego, kto nosił to samo nazwisko. Świadomy pomyłki, do końca życia nosił jednak w butonierce fioletową rozetkę. Paradoksalnie, w skali własnej dzielnicy Rousseau osiągnął namiastkę tego, o co bezskutecznie się dobijał w artystycznym świecie. Jego martwe natury dekorowały witryny sklepikarzy, czasem ktoś zamówił rodzinny portret. Prowadził też kursy „dykcji, muzyki, malarstwa i solfeżu”. Oto więc rzekomo nieświadomy reguł sztuki „prostaczek”, zarabiał na życie nauczaniem podstaw artystycznego rzemiosła…
Geniusz nie tylko niedzielny
Odrzucany przez oficjalne gremium, Rousseau został doceniony przez znacznie młodszych, awangardowych artystów i niejeden mianował się potem jego odkrywcą. Ekscentryczny młody pisarz Alfred Jarry przekonał go, że ma „gębę malarza”. Legendę Celnika stworzył jednak Guillaume Apollinaire. Trudno się oprzeć jej urokowi, choć wiadomo, że ma charakter apokryfu. Wbrew temu, co twierdził poeta w panegirycznym szkicu o Rousseau, artysta nigdy nie służył w Meksyku, a inspirację dla swoich egzotycznych dżungli czerpał na spacerach w paryskim ogrodzie botanicznym Jardin des Plantes. Nie był też sierżantem ani bohaterem wojny 1870 r. i nie ocalił miasteczka Dreux…
Henri Julien Félix Rousseau urodził się w 1844 r. w Laval w kraju Loary jako syn blacharza. Służył w wojsku i kilkakrotnie trafiał do kozy za drobne wykroczenia: kradzież znaczków i groszowe malwersacje. Pracował jako poborca opłat – stąd przydomek „Celnik”. Malował tylko w dni wolne i cały tydzień czekał na niedzielę. Z biegiem lat coraz częściej „niedziela” wypadała w środku tygodnia.
Podczas bankietu na cześć Celnika pracownię Picassa przyozdobiono chorągiewkami, gałązkami i wieńczącym tron ogromnym transparentem „Chwała Rousseau”. | Anna Arno
Z pierwszą żoną miał siedmioro dzieci, z których przeżyło tylko dwoje. Owdowiały, mieszkał z synem w pokoiku z jednym łóżkiem. Chłopiec zmarł w wieku osiemnastu lat. Rousseau powtórnie się ożenił, a w 1903 r. znowu owdowiał. Latami klepał biedę i zabiegał o najrozmaitsze chałtury. Żaden teatr nie przyjął jednak dramatu „Zemsta rosyjskiej sieroty”, porażką skończyły się też w konkursy na dekoracje sal bankietowych. Zdarzało się więc, że Rousseau stawał na rogu ulicy i grą na skrzypcach zarabiał na posiłek.
Pomimo życiowych przeszkód Rousseau nie rezygnował z powołania. Po czterdziestce przeszedł na wcześniejszą emeryturę i całkowicie poświęcił się malarstwu. Pewny swojego talentu i łasy na zaszczyty nosił się z dziecinną powagą. Gdy ktoś go zdenerwował albo uraził, czerwieniał jak burak i zdarzały mu się napady złości. W tych wybuchach manifestował swoją dumę. Nie malował jak „niedzielni malarze”, sztukę uważał za zawód i powołanie. Wierzył jednak, że jego dzieła są dla wszystkich w pełni zrozumiałe. Fowista Maurice de Vlaminck wspominał, że „swoje płótna nosił do Vollarda tak, jak piekarz dostarcza chleb”. Ten wybitny marszand jako jeden z pierwszych zaczął kupować dzieła Celnika. Na obrazy „naiwnego” geniusza zwrócił mu uwagę młody niemiecki krytyk i kolekcjoner, Wilhelm Uhde. To on najpoważniej „promował” Rousseau: godzinami towarzyszył mu w pracowni i kilka obrazów kupił jeszcze przed wyschnięciem. Po całej dzielnicy odkupywał dzieła sztuki, którymi artysta „zapłacił” za drobne usługi. Jako jedyny był obecny przy śmierci Celnika w 1910 r., a rok później wydał pierwszą poświęconą mu książkę.
Styl wybujały
Dzięki sympatii Jarry’ego i Apollinaire’a Henri Rousseau stał się znaną figurą paryskiej cyganerii. Przy każdej okazji organizował uroczyste kolacje i koncerty, na które wypisywał ręcznie wykaligrafowane zaproszenia. Gościła u niego śmietanka paryskiej cyganerii: Delaunay, Picasso, Braque, Max Jacob… Ukoronowaniem towarzyskiej kariery Celnika stał się jednak bankiet wydany na jego cześć w pracowni Picassa w grudniu 1908 r. Pokój przyozdobiono chorągiewkami, gałązkami i wieńczącym zaimprowizowany tron ogromnym transparentem „Chwała Rousseau”. Wyeksponowano też „Portret Klementyny”– obraz jubilata, który parę lat wcześniej Picasso wygrzebał na starociach i zachował do końca życia. Rousseau śpiewał gościom swoją ulubioną piosenkę „Ach, jaki jestem zakatarzony” i popisywał się na skrzypcach. Wybrykom nie było końca, a do hulanki przyłączyli się nawet paryscy ulicznicy. Biednemu Celnikowi nie przyszło do głowy, że przyjaciele bawią się poniekąd jego kosztem…
Styl malarza z pewnością by się „zepsuł”, gdyby sam osiągnął to, o czym marzył. Był samoukiem, ale nie ignorantem. Czerpał wzory z realistycznego malarstwa, takiego jakim je widział i rozumiał. W monumentalnym portrecie „Pani M.” stoi pomiędzy rabatkami symetrycznie posadzonych, schematycznych kwiatów. Obok niej kłębkiem włóczki bawi się kotek – nieproporcjonalny, mniejszy od jej dłoni. Z kolei bufki czarnej sukni są tak wielkie, że dama mogłaby na nich ulecieć. Rousseau mieszał sprzeczne porządki: przestrzegał praw geometrii i perspektywy, a zarazem podkreślał to, co zdawało mu się najdostojniejsze. Przede wszystkim jednak potrafił przekazać zachwyt: niekłamany i pozbawiony proporcji. Dlatego domki o czerwonych dachach maleją, kiedy zawisa nad nimi aeroplan.
Wdzięk Rousseau nie przypomina szczebiotu malucha. Jego naiwność nie jest infantylna, lecz wynika z wybujałej, samorodnej wyobraźni. | Anna Arno
Jego styl charakteryzował również osobliwy przepych. Celnik uwielbiał parady. Na późnym obrazie pokazał wizytę zagranicznych dyplomatów. Oto prawdziwa uczta kolorów: spodnie z lampasami, wstęgi i medale, dostojne siwe wąsy i brody. Malarza najbardziej cieszyły jednak flagi: łopoczą na paradnym baldachimie i w każdym oknie kamienicy. Oto świat uporządkowany jak ołowiane żołnierzyki „według kolorów”. Ale wdzięk Rousseau nie przypomina szczebiotu malucha, zanim się nauczy wymawiać „r”. Jego naiwność nie jest infantylna, lecz wynika z wybujałej, samorodnej wyobraźni. „Ci, którzy znali Rousseau, pamiętają o jego upodobaniu do duchów”, opowiadał Apollinaire, „wszędzie je spotykał, a jeden nawet dręczył go z górą rok, gdy jeszcze pracował na rogatce”. Inspiracje artysta znajdował wszędzie – w muzeach, albumach z reprodukcjami, na plakatach czy spacerach. W „Marzeniu sennym” przedstawił wyimaginowany raj: naga kobieta leży w otwartej muszli ułożonej w bujnych zaroślach. Spośród traw i liści wyglądają błyszczące oczy dzikich zwierząt. Potężne, kolorowe lilie, drzewko obsypane owocami, wysokie, szablowate liście. Rousseau mógł się inspirować botanicznymi ilustracjami, ale także roślinami w doniczkach. W jego wyobraźni olbrzymiały, tworzyły fantastyczną dżunglę: rozkrzewione i dzikie, układały się jednak w „dekoracyjny” porządek. „Gdyby świadomie komponował był swe wzruszające alegorie, systematycznie, w sposób na zimno obliczony, byłby najniebezpieczniejszym z ludzi, gdy jest z nich najszczerszym i najniewinniejszym” – oceniał Apollinaire.
***
Gdyby ktoś wątpił w szczerość Celnika, musi usłyszeć historię jego ostatniej miłości. 65-letni malarz szaleńczo się zakochał w młodszej o dekadę Leonii, ekspedientce w paryskim domu towarowym. Pisał do niej namiętne listy, ale dama pozostawała obojętna. Aby zwiększyć swoje szanse, Rousseau prosił przyjaciół o listy potwierdzające jego zawodowe zdolności. Choć nie doczekał się wzajemności, swojej „najlepszej przyjaciółce” Rousseau kazał przekazać „wszystko, co po mnie zostanie, meble, biżuterię, pieniądze, obrazy. Ponadto upoważniam ją do pobierania 20 proc. prowizji od marszandów czy osób prywatnych przy sprzedaży moich dzieł”. Być może po latach Leonia doceniła natrętnego absztyfikanta. „Gdyby nie były takie drogie, chciałoby się mieć u siebie te obrazy”, pisał Apollinaire, „nie po to, by je wieszać na ścianach, bo nazbyt niebezpiecznie fascynowałyby nasze umysły, lecz po to, by oglądać je od czasu do czasu w momentach, kiedy by ogarniała nad potrzeba absolutnej prawdomówności”.
Wydarzenie:
Wystawa „Le Douanier Rousseau. L’innocence archaïque”, Paryż, Musée d’Orsay do 17 lipca.