Nieustannie problem sprawia określenie, jaką rolę powinny pełnić projekty realizowane w ramach budżetu partycypacyjnego. Zastrzeżenia budzą w szczególności te skierowane do realizacji w konkretnych instytucjach, czyli słynne już „toalety w szkołach”. Zdarzało się, że placówki edukacyjne zgłaszały propozycje przeznaczenia części środków z puli wydzielonej dla mieszkańców na remont szkolnych toalet czy inne inwestycje służące wyłącznie pracownikom i podopiecznym danej instytucji. Do tej samej kategorii należą m.in. projekty remontu boisk.
Środki na ten typ inwestycji znajdują się w „normalnej” puli, z której wiele boisk przy warszawskich szkołach w ostatnich latach już odremontowano. Są jednak placówki, które chcą mieć swoje szybciej lub nie wystarcza im to, co zaoferowała im dzielnica. W takich sytuacjach łatwo zebrać grupę osób bezpośrednio zainteresowanych realizacją projektu i go przegłosować.
W wydanym niedawno oświadczeniu warszawski okręg partii Razem proponuje, aby zabronić placówkom oświatowym udziału w budżecie partycypacyjnym. Jest to propozycja niejasna. Formalnie projekty składają osoby prywatne, np. nauczyciele z danej szkoły. Niewyobrażalna jest sytuacja, w której zakazuje się tego osobom wykonującym określony zawód. Projekty realizowane w szkołach są ponadto ogólnodostępne. Zajęcia językowe prowadzone i dla uczniów danej szkoły, i (w innych godzinach) dla osób zainteresowanych są propozycją, z której mogą skorzystać przedstawiciele lokalnej wspólnoty.
Czym innym są inwestycje infrastrukturalne, jak remonty szkół, na które zobowiązane są łożyć władze samorządowe; czym innym działania dodatkowe, np. nowoczesne sale edukacyjne. Te drugie wykraczają poza minimalne obowiązki władz oświatowych. Mogą też być udostępnianie do zajęć otwartych, a przy tym podnoszą jakość nauczania.
Czemu mają zatem służyć projekty, na które głosują mieszkańcy? Podstawową zasadą powinna być ich ogólnodostępność. Nie dopuszcza ona selekcji, choć na zajęcia realizowane w ramach projektu może obowiązywać limit zapisów, a w przypadku pokazów kina plenerowego istnieją naturalne ograniczenia liczby uczestników.
Projekty czynią miasto bardziej przyjaznym, lecz nie wpływają znacząco na kierunek jego rozwoju. Ścieżki rowerowe, przejścia dla pieszych, spowalniacze w miejscach, gdzie przez ulicę przechodzą dzieci – to wszystko działania potrzebne w małej skali. Czasami realizują postulaty, na które miasto od lat nie znajduje środków.
Nie wszyscy jednak mogą liczyć na realizację swoich potrzeb. Pokazuje to historia projektu połączenia minibusem z lepiej skomunikowaną częścią Ursynowa osiedla Krasnowola, którego mieszkańcy kilometrami muszą chodzić do najbliższego przystanku komunikacji miejskiej. Podobno nie można w ten region bezpiecznie puścić zwykłego autobusu. Minibus miałby ułatwić życie mieszkańcom tej okolicy. Według ZTM jest to projekt niemożliwy do zrealizowania w ciągu roku. Jednak z perspektywy mieszkańców Krasnowoli pozostałe projekty wydają się drugorzędne, a przez kłopoty z transportem i tak nie są one dla nich dostępne w takim stopniu jak dla osób mieszkających w „lepszej”, skomunikowanej z metrem części dzielnicy.
Z wielu projektów nie skorzystają także osoby niewidome, głuchonieme czy przykute do łóżka. Symptomatyczny jest przypadek projektu dotyczącego dostępu do internetu dla osób niepełnosprawnych. W większości dzielnic Warszawy został on odrzucony, ponieważ projektodawca, sam poruszający się na wózku i mający problemy z przemieszczaniem się po mieście, nie był w stanie uczestniczyć w spotkaniach preselekcyjnych, co skutkowało dyskwalifikacją jego propozycji.
W obecnej formie w zgłaszaniu projektów bardziej aktywni są przedstawiciele określonych środowisk, niekoniecznie reprezentatywnych dla ogółu mieszkańców. Dopóki w ramach budżetu partycypacyjnego nie będziemy decydować o kierunkach rozwoju miasta, nie jest to znaczący problem. Z drugiej strony, jeżeli obywatele mają się budżetem interesować, jego efekty muszą być widoczne.
Z perspektywy miasta istotne powinno być włączanie do działań związanych z budżetem partycypacyjnym osób dotąd niezaangażowanych. W teorii wszelkie mechanizmy uczestnictwa już istnieją. Projekty omawiane są na otwartych spotkaniach, każdy może wypowiedzieć się również w internecie.
W praktyce frekwencja na spotkaniach jest niewielka. Pojawiają się tam projektodawcy ze znajomymi, urzędnicy, czasami grupki zainteresowanych mieszkańców. Ze spotkaniami konsultacyjnymi czy maratonami pisania projektów warto wychodzić w miejsca, w których łatwiej przyciągnąć tzw. zwykłych ludzi – do parków czy na podwórka. Zwłaszcza w rejonach, gdzie zaangażowanie było do tej pory mniejsze. Napisanie i przegłosowanie kilku projektów w skali lokalnej zwiększy chęć zaangażowania w kolejnych latach.
Wykształciliśmy już społeczności, które budżetem partycypacyjnym będą się interesować, nawet pomimo utrudnień ze strony władz. Czas na pozyskanie osób, dla których jest to temat odległy. W przeciwnym wypadku rozwiązanie to za parę lat zacznie chylić się ku upadkowi. Nie dlatego, że nie przyniesie realnej zmiany. Zwyczajnie nie będzie już komu głosować.