Nathalie chodzi bardzo szybko. Prawie biega. Nic dziwnego, ma mnóstwo na głowie. Pracuje jako nauczycielka filozofii w liceum, pisuje podręczniki, redaguje serię esejów, jest żoną i panią domu, matką dwojga dorosłych dzieci. Jej pogrążona w depresji stara matka wymaga stałej opieki.
Kiedyś Nathalie była, jak wiele osób z jej środowiska i pokolenia, komunistką. Trwało to jednak tylko trzy lata. Podróż do ZSRR i lektura „Archipelagu Gułag” wpłynęły na zmianę jej przekonań. Najbanalniejsze pytanie, jakie można by zadać, to czy bohaterka filmu „Co przynosi przyszłość” w reżyserii Mii Hansen-Løve jest szczęśliwa. Ale ona sama go nie zadaje.
Nathalie nie jest kobietą bez właściwości, chociaż na pewno nie eksponuje swoich emocji. Jest wycofana, ale trudno nazwać ją chłodną czy nieczułą. Przecież gdy cierpi, płacze. Wyrzuca w złości do śmieci niechciany bukiet kwiatów. Potrafi znaleźć wyraz tak dla gniewu, jak i dla miłości. Jest nauczycielką filozofii, jednak nie sili się na filozofowanie. Nie wynika to z jej sztucznej pokory, a raczej z przekonania, że chodzi o dwie zupełnie różne drogi życiowe. Swoich uczniów Nathalie nie tylko stara się zachęcać do tego, żeby myśleli samodzielnie, lecz także uczy porządku w myśleniu. Filozofia jest dla niej tym, czym dla Epikura: praktyką, na którą nigdy nie jest za wcześnie. Wynika z niej swego rodzaju pogodzenie się z losem, niebędące jednak stoicyzmem w wersji heroicznej. Nathalie czasem czuje się sfrustrowana albo potraktowana niesprawiedliwie.
Na filozofię nigdy nie jest za wcześnie.|Katarzyna Kasia
Nauczanie jest dla głównej bohaterki sprawą poważną. To nie tylko praca, to również misja, której poświęca się z pełnym zaangażowaniem. Mimo że Nathalie prowadzi lekcje od wielu lat, wypalenie zawodowe bynajmniej jej nie dotknęło. Wciąż ma w sobie ciekawość pozwalającą z zainteresowaniem czekać na to, co mają do powiedzenia młodzi ludzie o zupełnie innym niż jej doświadczeniu życiowym. Najlepsi z nich mogą liczyć na jej solidne wsparcie. Heinz, mąż Nathalie, także naucza filozofii, z tym że jako wykładowca uniwersytecki. W związku z tym mogłoby wydawać się, że praca Heinza jest o wiele bardziej prestiżowa. Ona zaledwie prowadzi lekcje, podczas gdy on może inspirować, wskazywać ścieżki intelektualnego rozwoju. Zasadnicza różnica pomiędzy małżonkami polega chyba jednak na tym, że mają do swoich prac odmienny stosunek. O ile Heinz z piedestału uniwersyteckiej katedry pozwala sobie na głoszenie własnych poglądów i przekonań, o tyle jego żona przede wszystkim słucha i prezentując dzieła wybitnych filozofów, pozwala uczniom na ich interpretację (choć podkreśla przy tym, żeby „za bardzo się nie rozpędzali”). Expressis verbis zabrania rozpolitykowanym wychowankom podejmowania dyskusji na temat kryzysów w szkolnictwie oraz tragicznej sytuacji francuskiej młodzieży na rynku pracy. W swojej aktywności Nathalie jest z całą pewnością daleka od romantycznego ideału nauczyciela, dla którego uczniowie wejdą na ławki i zaczną deklamować „Captain, my captain”, jak w „Stowarzyszeniu umarłych poetów”. Nie porywa, nie uwodzi. Zamiast tego rzetelnie czyta i uczy interpretować, co zresztą niektórzy, nawet najbardziej oddany były uczeń, mają jej za złe.
Moment, w którym uczeń Nathalie doznaje zawodu, jest dla mnie zresztą szczególnie istotny, ponieważ wiąże się z nim pytanie o to, czym powinno być nauczanie filozofii. Wracam do niego co roku, kiedy zaczynam kolejne zajęcia z moimi studentami. Myślę, że opowieść o narodzinach i rozwoju szczególnego rodzaju refleksji ma w sobie siłę i że da się ją zastosować do życia, do tu i teraz. Ale nie jest rzeczą wykładowcy dokonywanie interpretacji za studentów. Jego rolą jest raczej przekazanie im narzędzi oraz wzbudzenie w nich potrzeby tego, co wielki włoski historyk filozofii Nicola Abbagnano pięknie nazwał „wypytywaniem filozofów przeszłości”. Jedyne, czego pragnęłabym kogokolwiek nauczyć, to zainteresowanie, szacunek i pewna doza zdrowego krytycyzmu.
Faktem pozostaje jednak, że wykładanie filozofii nie pozostaje bez wpływu na życie wykładającego. Niezależnie od dystansu, poziomu świadomości, a nawet pewnego znudzenia myślenie filozoficzne trwale zmienia stosunek podmiotu do rzeczywistości. Jakieś zdanie uderza z nagła, trafiając w punkt, wypowiadając prawdę, która niespodziewanie okazuje się oczywista jak nigdy dotąd. Nietzsche miał rację, kiedy pisał, że każda filozofia jest mimowolnym wyznaniem wiary filozofa. W tym kontekście nauczanie staje się sprawą w pewnym sensie intymną, wplatają się w nie emocje. Z jednej strony mamy oczekiwania uczniów, którzy czasem zakładają, że skoro czytamy Marksa, powinniśmy ruszyć na barykady, a z drugiej świadomość wykładowcy, że tu chodzi o czytanie właśnie, a nie o jeszcze jedną rewolucję. Jest to zresztą świadomość chwiejna, bo kto wie – może właśnie chodzi? O tę rewolucję i o wszystkie kolejne? Czy naprawdę pytania są ważniejsze niż odpowiedzi? Może od zdolności analizy i rozumienia oraz od poruszania się wśród wielu możliwych opcji intelektualnych bardziej liczy się umiejętność dokonania jednoznacznego wyboru ze wszystkimi jego konsekwencjami?
Nagrodzony w tym roku w Berlinie Srebrnym Niedźwiedziem za reżyserię film Mii Hansen-Løve to opowieść o pewnym okresie z życia Nathalie. Z kilkoma zaledwie wyjątkami przez cały czas towarzyszymy głównej bohaterce, obserwując jej zachowania, procesy podejmowania decyzji, reakcje. To, co polityczne, przeplata się z tym, co osobiste, emocje z pracą, samotność z interakcjami, w które bohaterka wchodzi. Wszystko zostało opowiedziane przez reżyserkę bez krzyku, bez jaskrawości. Pokazuje widzom życie osoby z jednej strony świadomej swojej przeciętności, a z drugiej będącej, jak każde z nas, centrum własnego wszechświata. Nathalie zostaje sportretowana z czułością. W tle unosi się cały czas pascalowskie przekonanie, że chociaż człowiek jest trzciną najwątlejszą w przyrodzie, to jednak jest trzciną myślącą. W tej oszczędnej narracji każdy detal nabiera znaczenia, każdy szczegół jest ważny. Jak gdyby można było dzięki uważnej obserwacji odpowiedzieć na to najważniejsze, tytułowe pytanie. Jak gdyby można było z okruszków, fusów, gestów wywróżyć sobie nieznane.
Najbardziej przejmujący jest sam sposób opowiedzenia historii: niezwykle elegancki, ale jednocześnie poruszający i skłaniający do uważności.|Katarzyna Kasia
Z pewnością da się ten film oglądać z wielu różnych perspektyw: od wielkiej polityki poprzez filozofię aż po generalne obserwacje dotyczące natury ludzkiej. Dla mnie najbardziej przejmujący jest sam sposób opowiedzenia historii: niezwykle elegancki, ale jednocześnie poruszający i skłaniający do uważności. Nie ma tu miejsca na przypadki czy potknięcia. Znakomita Isabelle Huppert w roli Nathalie czyni całą historię nie tylko wiarygodną, lecz także po prostu prawdziwą. Jak większość filmów, które robią na mnie wrażenie, ten też jest o miłości: która miała być na zawsze, która nie miała szansy, która była patologiczna, zbyt chłodna, prawdziwa.
[yt]wj_oEMk7uoo[/yt]