Nowojorczyk w „Śmietance towarzyskiej” opowiedział słodko-gorzką historię, rozgrywającą się w latach 30. na tle wiecznie zachodzącego słońca przy hollywoodzkich bulwarach. To kolejny amerykański film, który w ciągu ostatniego czasu rozgrywa się w okresie złotej ery Hollywood. W 2012 r. Oscara w kategorii „najlepszy film” otrzymał „Artysta” Michela Hazanaviciusa, z kolei na początku tego roku bracia Coen starali się oddać ducha hollywoodzkiego kina lat 50. w „Ave, Cezar!”. Moda na powracanie do źródeł amerykańskiego kina udzieliła się najwyraźniej również Woody’emu Allenowi. Czym różni się jego spojrzenie na złotą erę Hollywood od perspektyw twórców innych niedawno powstałych filmów? Czy jego nowjorskie pochodzenie miało wpływ na krytykę mechanizmów fabryki snów?
Dwa towarzystwa
W ostatnich latach Woody Allen nie miał najlepszej passy. Dla wielu miarą jego upadku był zeszłoroczny „Nieracjonalny mężczyzna”, maskujący banał cytatami z historii filozofii. Niektórzy zastanawiali się, czy starzejący się mistrz jest w stanie powrócić do tworzenia choćby przyzwoitych filmów. „Śmietanka towarzyska” rozwiała te wątpliwości. Nowy film Allena jest całkowitym przeciwieństwem jego poprzedniego obrazu – oczarowuje bezpretensjonalnością, sympatycznymi bohaterami i lekkością opowiadanej historii. Nie ma tu miejsca na moralne dylematy o najwyższej filozoficznie doniosłości, opakowane w wątpliwej jakości kryminalną intrygę, ani przemądrzałe, nieznośnie irytujące postaci.
Allen rozpisał „Śmietankę towarzyską” na trzech bohaterów i dwa miasta. Przeciwieństwem gwiazdorskiego Hollywood jest Nowy Jork, z którego na drugi kraniec Stanów Zjednoczonych przyjeżdża z jedną torbą i głową pełnych marzeń Bobby – siostrzeniec Phila, wpływowego agenta gwiazd. Gdy po kilku tygodniach młodzieńcowi w końcu udaje się spotkać z wujem, nie tylko otrzymuje pracę, lecz także spotyka miłość. Obiektem jego westchnień jest Vonnie – sekretarka pracująca w agencji wujka, a prywatnie jego kochanka. W ten sposób Al-len zawiązał miłosną intrygę, rozgrywającą się w szczególnie niefortunnym trójkącie.
Wątek romansowy staje się dla widzów przepustką do świata przemysłu filmowego, a lekkość fabuły dodaje słodyczy tej gorzkiej opowieści o rozczarowaniach, jakie przynosi dojrzewanie. Oczekiwania pogubionych w uczuciach i skomplikowanych związkach bohaterów rozmijają się, przez co Vonnie, Phil i Bobby nieświadomie się ranią. Filmowi bliżej niż do melodramatu jest jednak do farsy, piętnującej pychę, naiwność i wyrachowanie członków miłosnego trójkąta. Deziluzja dorosłości idzie w parze z obnażeniem fikcyjności podkolorowanej rzeczywistości hollywoodzkich produkcji, które przyczyniają się do budowania mitu amerykańskiego snu. Znaczącą rolę odegrały w tym zdjęcia Vittoria Storaro, który nasycił film pomarańczowymi barwami wiecznie zachodzącego słońca. Włoski operator oryginalnie, a przy tym bardzo subtelnie – operując jedynie kolorami – zwrócił uwagę na wpływ estetyki obrazu na budowanie filmowej rzeczywistości. Operator wykorzystał do tego celu możliwości technologii cyfrowej (to pierwszy film Allena nakręcony na tym nośniku), by delikatnie wskazać na powszechne praktyki podkoloryzowania – nie tylko obrazu, lecz także reprezentacji tworzonych przez kino, a nawet całą popkulturę. W ten prawie niezauważalny sposób nowojorski reżyser wymierzył pstryczek w nos swoim kolegom po fachu z drugiego wybrzeża, przyczyniającym się do tworzenia obrazów rzeczywistości, które nie mają wiele wspólnego z codziennym doświadczeniem widzów.
Można zarzucać Allenowi, że „Śmietanka towarzyska” jest zbiorem rozwiązań doskonale znanych z jego poprzednich filmów. Z pewnością autor „Annie Hall” nie zmieni nagle diametralnie poetyki swojego kina, chociaż należy zauważyć, że na jego filmografię składają się bardzo różnorodne filmy (i bynajmniej nie jedynie komedie). Możemy więc liczyć na to, że będzie się powtarzał z klasą i swadą, tak jak przed kilkoma latami w znakomitym „O północy w Paryżu”. Film rozgrywający się w stolicy Francji przypomina zresztą pod wieloma względami „Śmietankę towarzyską” – nie tylko ze względu na swój nostalgiczny klimat. Akcja obu historii toczy się w środowiskach, które nadawały ton swojej epoce. O ile w paryskim filmie bohater obracał się wśród najwybitniejszych artystów swoich czasów, o tyle w „Śmietance towarzyskiej” Bobby pojawia się na bankietach pełnych agentów, producentów i scenarzystów, między którymi przemykają niekiedy wyniosłe gwiazdy filmowe, zabiegające wszelkimi sposobami o nowe role. Choć czasy się zmieniły i kino zastąpiło sztuki plastyczne w kształtowaniu wyobraźni publiczności, nadal za wszystkim stoi określona śmietanka towarzyska. Między portretowanymi środowiskami jest jednak zasadnicza różnica. W „O północy w Paryżu” wędrujący w czasie bohater przysłuchiwał się kawiarnianym rozmowom artystycznej bohemy, w „Śmietance…” wielkimi zarządzającymi okazują się zimni profesjonaliści, widzący w kinie nie sztukę, lecz produkt przeznaczony do sprzedaży. Podczas branżowych rautów w posiadłości Phila Sterna nie rozmawia się o sensach tworzonych dzieł ani nie dyskutuje o ich wartości artystycznej, tylko załatwia się interesy, negocjuje role i dba o własne korzyści.
Złota era Hollywood niejednokrotnie była przedstawiana jako mityczny okres niewinności branży, która dopiero się formowała. Ta tendencja jest szczególnie dobrze widoczna, gdy zestawi się filmy umieszczające akcję w amerykańskim przemyśle filmowym w latach 20., 30. czy 50. z tymi, które opowiadają o współczesnych realiach branży. | Michał Piepiórka
Koniec z niewinnością
Złota era Hollywood niejednokrotnie była przedstawiana jako mityczny okres niewinności branży, która dopiero się formowała. Ta tendencja jest szczególnie dobrze widoczna, gdy zestawi się filmy umieszczające akcję w amerykańskim przemyśle filmowym w latach 20., 30. czy 50. z tymi, które opowiadają o współczesnych realiach branży. Wystarczy przypomnieć choćby te najbardziej znane obrazy dzisiejszego Hollywood powstałe na przestrzeni ostatnich 20 lat, jak „Barton Fink” braci Coen, okrzyknięty ostatnio przez BBC najlepszym filmem XXI w. „Mulholland Drive” Davida Lyncha czy „Mapy gwiazd” Davida Cronenberga, by poczuć odrazę do współczesnej fabryki snów, przeżartej przez zawiść, zbrodnię i wszędobylskie układy.
Z drugiej strony filmy opowiadające o złotej erze amerykańskiej kinematografii – „Artysta”, „Ave, Cezar!” i „Śmietanka towarzyska” – układają się natomiast w opowieść o powolnym traceniu pierwotnej niewinności. U Hazanaviciusa, umieszczającego akcję w okresie kina niemego, sterowanego w USA przez system gwiazd, kino wciąż pozostaje zjawiskiem na poły mitycznym, posiadającym swoich ekranowych herosów, przepełnione jest magią, a ożywione obrazy są traktowane jak prawdziwe cuda.
W „Śmietance towarzyskiej”, rozgrywającej się w epoce wczesnego kina dźwiękowego, produkcja filmowa stała się już przemysłem, w którym najważniejsze są osoby niewidoczne na ekranie. Znamienny jest fakt, że wujem głównego bohatera nie jest aktor, reżyser ani nawet producent, a właśnie agent filmowych gwiazd, zapładniających umysły widzów na całym świecie. To właśnie aktorzy przyciągali w tamtym okresie widownię do kin i zapewniali sukces kolejnym silnie skonwencjonalizowanym tytułom – nie byłoby ich jednak, gdyby nie tacy ludzie jak Phil Stern, człowiek raczej o mentalności przemysłowca niż artysty. Bijąca z ekranu sympatia dla portretowanego towarzystwa sprawiła, że hollywoodzki światek zarządzany przez agentów, producentów i kuluarowe układy nie został jednak odarty z ludzkiego wymiaru. Choć tym, co najbardziej ujęło Bobby’ego w Vonnie, była jej odporność na ulotny blichtr ekskluzywnego życia filmowych gwiazd, one także zostały przedstawione przez Allena z sympatią.
Wuj Bobby’ego, mimo że odchodzi od swojej żony, by związać się z o wiele młodszą kobietą, jednocześnie niszcząc marzenia o miłości swojego siostrzeńca, posiada wyraźnie zaznaczony rys tragiczny. Dzięki Steve’owi Carellowi spod maski wyrachowanego biznesmena, potrafiącego energicznie rozpychać się w wyjątkowo trudnej branży, wyłania się twarz prawdziwego wrażliwca. Phil staje się figurą reprezentującą całą portretowaną epokę kina – zapowiada to, co ostatecznie nadeszło: odarcie kinematografii z magii i jej przemianę w przemysł. Nadal jednak posiada osobisty urok, którego całkowicie pozbawiona ma być dzisiejsza branża, przeżarta komercją i pełna bezwzględności, jak sugerują filmowcy portretujący realia współczesnego Hollywood. Allen w przeszłości kinematografii dostrzegł pierwiastek ludzki – biznesmeni się zakochują, rozchwytywane gwiazdy mogą być równocześnie serdecznymi przyjaciółmi, a dla pracowników tak dochodowej branży wciąż największą wartością jest drugi człowiek.
Zmiany, które pozbawiły produkcję filmową humanistycznego wymiaru, bracia Coen dostrzegli już w kinie lat 50. Ich „Ave, Cezar!” bezlitośnie obnaża wszystkie ciemne strony przemysłu. Dyskryminacje, plotkarskie media, nieujarzmione ego gwiazd czy wyzyskiwanie całych grup zawodowych są w ich wizji codziennością Hollwood. Ich film jest ironicznym i bezwzględnym dla branży wyznaniem niezachwianej wiary w kino, które żywi się pompatyczną sztucznością i słodkimi kłamstwami. Wszystkie problemy, z którymi borykało się klasyczne Hollywood, są niczym jednak przy galopadzie okropności dostrzeżonej przez być może najbardziej bezwzględnego krytyka współczesnego amerykańskiego kina – Davida Cronenberga. W jego „Mapach gwiazd” bohaterowie tańczą radosny taniec nad grobem dziecka, młode gwiazdy narkotyzują się, w sypialniach dochodzi do kazirodztwa, a największą władzę posiadają szarlatani prowadzący kursy odnowy duchowej.
Zamiana ról
Jeżeli spojrzy się na historię filmów opowiadających o obliczach branży filmowej, to można zauważyć, że doszło w tym aspekcie do znaczącego odwrócenia. Najbardziej przenikliwymi obserwatorami procesu powstawania filmów byli przed laty twórcy europejscy. Umieszczanie akcji w środowisku branży pozwalało na snucie autotematycznych opowieści, wielokrotnie nasyconych autobiografizmem. Szczególnie chętnie po tego typu nawiązania sięgali twórcy modernistyczni. „Noc amerykańska” François Truffauta, „8 i pół” Federico Felliniego czy „Wszystko na sprzedaż” Andrzeja Wajdy skupiały się na osobie reżysera – centralnej postaci dla europejskiej kinematografii – przyczyniając się do wytworzenia figury „autora filmowego”.
Współczesne amerykańskie filmy wskazują natomiast na fundamentalną różnicę między kinematografią zza oceanu i europejską. O ile na Starym Kontynencie nadal na planie filmowym najwięcej do powiedzenia ma reżyser, o tyle w Hollywood znacznie ważniejsi są ci, którzy przysparzają obrazom sukcesu frekwencyjnego – myślą o zarobku i sukcesie finansowym, a niekoniecznie artystycznym. Z tego powodu zarówno „Śmietanka towarzyska”, jak i „Ave, Cezar!”, a poniekąd również „Artysta”, umieszczały w centrum swoich opowieści figury specjalistów od organizowania budżetu, przyciągania widowni i zamieniania filmu w produkt, a nie medium, wyrażające wnętrze filmowego autora.
Na tle innych tytułów „Śmietanka towarzyska” nie odznacza się szczególną przenikliwością czy oryginalnością w przedstawianiu kulis branży filmowej, lecz posiada coś równie cennego – lekkość i ludzkie ciepło, pod którymi skrywa się cierpka refleksja nie tylko na temat kina, ale również mechaniki produkowania amerykańskich snów i manowców dorosłego życia. Kto, jak nie właśnie Woody Allen, doskonale zdaje sobie sprawę, że życie jest komedią napisaną przez wyjątkowo sadystycznego komediopisarza? Dlatego nie szczędzi swoim bohaterom sympatii – wystarcza przecież, że odpowiednio doświadcza ich już samo życie pozbawione barw technikoloru.
Film:
„Śmietanka towarzyska”, reż. Woody Allen, USA 2016.
[yt]-NwNr6aNpfY[/yt]