W Polsce Ludowej kursował z powodzeniem żart, w którym temat wypracowania maturalnego z epoki stalinowskiej brzmiał: „Kto jest największym bohaterem w historii ludzkości i dlaczego właśnie Lenin?”. Parafrazując to sformułowanie, można by zapytać, kto jest największym uczonym XX w. i dlaczego właśnie Einstein?
Albert Einstein i Izaak Newton najczęściej pojawiają się na szczycie rankingów naukowej wielkości. Te zestawienia nie mają wprawdzie sensu, bo ranga wyników ludzkiej pracy intelektualnej nie da się w jednoznaczny sposób określić ilościowo, a tym bardziej porównać z innymi osiągnięciami (nie uznają tej prawdy tylko polscy urzędnicy ministerialni), niemniej wskazują one na poziom zbiorowej fascynacji osobami figurującymi w nich najwyżej.
Dlaczego Albert Einstein – poza tym, że stał się jednym z twórców współczesnej fizyki – stał się również ikoną popkultury? Z powodu rozwichrzonej siwej grzywy? Mendelejew miał podobną fryzurę. Dlatego że stworzył teorie, których nie rozumiał prawie nikt spoza wąskiego grona fachowców? Bohr i Heisenberg stworzyli teorię jeszcze bardziej niepojętą. Może dlatego, że lubił wychodzić do dziennikarzy? Tak, tu jest coś na rzeczy. Einstein dobrze rozumiał zasady działania środków masowego przekazu w czasach, kiedy one dopiero przybierały swój dojrzały kształt. Prawie na pewno nie zależało mu na rozgłosie i prawie na pewno nie przywiązywał wagi do własnej sławy – ale uprzejmie i pogodnie odpowiadał na pytania, pozował do fotografii i godził się z rolą gwiazdy na społecznym firmamencie, chociaż tylko ludzie naiwni mogli wierzyć, że otrzymują przez to dostęp do jego życia wewnętrznego.
Kiedy zaczęła się faza odbrązawiania „wielkich ludzi”, a badacze i biografowie prześwietlali archiwa i prywatne dokumenty pozostałe po gigantach zeszłego stulecia, aby obnażyć ich małostki, Einstein zbytnio nie ucierpiał. Owszem, sławny list, jaki napisał do pierwszej żony, kiedy byli już w separacji, zawierający listę warunków, które ma ona spełnić, aby zachować z nim kontakt (do jego gabinetu mogła wchodzić tylko na wezwanie, a nawet wtedy nie miała prawa zbliżać się do biurka), spowodował, że obraz roześmianego staruszka nieco się zaciemnił. Odkrycie faktu, że jego pierwsze dziecko prawdopodobnie zostało oddane rodzinie zastępczej lub umarło wcześnie bez kontaktu z ojcem, było jeszcze bardziej ambarasujące. Lecz po okresie niemiłego zdumienia albo złośliwej uciechy, wywołanych odkryciem, że geniusze nie są kryształowi, większość „zwykłych ludzi” przeszła nad tym do porządku.
Naprawdę zajmujące dla nie-fizyka jest dziś zaangażowanie Einsteina w politykę i w sprawy społeczne, niezwykłe zarówno w naszych czasach, jak i w jego epoce, kiedy role naukowca przyrodoznawcy i działacza społecznego nie były jeszcze tak radykalnie od siebie odseparowane w siatce ról społecznych strukturującej życie społeczeństw europejskich. Trudno rozstrzygnąć, czy to uczestnictwo wynikało głównie z usposobienia uczonego, czy z ducha czasów, w jakich przyszło mu żyć. Był Żydem zamieszkującym kraj coraz bardziej wrogo nastawiony do Żydów. Od lat 20. stale rosła jego sława społeczna i autorytet naukowy, wskutek czego coraz więcej osób i grup dążyło albo do zdyskredytowania jego osoby, albo do wciągnięcia jej w orbitę własnych poglądów i przekonań. W latach 30. jeszcze jednym czynnikiem stymulującym publiczne wystąpienia Einsteina stała się polityka nazistów, wobec której trudno było zachować obojętność, pozostając jednocześnie w centrum uwagi publicznej w środkowej Europie. Dzisiaj Steven Hawking czy Alan Guth mogą pozwolić sobie na luksus niezabierania głosu w sprawie kryzysu uchodźczego czy wojny rosyjsko-ukraińskiej. Einsteina do podobnych gestów przymuszała jego epoka – temperatura debat publicznych w Europie w okresie dwudziestolecia międzywojennego była znacznie wyższa niż obecnie i gdyby twórca teorii względności chciał się od nich odciąć, musiałby zamknąć się w którymś z college’ów w Cambridge lub Oksfordzie – na co z kolei nie miał chęci, ponieważ wyłączne towarzystwo kolegów-uczonych mierziło go chyba mocniej niż agresywne polityczne spory. Wolał więc przyglądać się ludzkiemu rojowisku i potrafił pogodzić ten widok z punktem widzenia wieczności.
***
Niewielu ludzi wie, że zgon Einsteina nie był tożsamy z kresem jego ziemskiej wędrówki. Jego ciało uległo spopieleniu, lecz zanim to nastąpiło, pewien lekarz wyjął mózg z jego czaszki, umieścił w formalinie, a następnie przez wiele lat przechowywał we własnym domu. Pocięte na małe kawałki mózgowie od czasu do czasu udostępniane było we fragmentach badaczom, ale nie udało się odnaleźć w jego strukturze żadnych cech odbiegających znacząco od norm anatomicznych i histologicznych. Autorzy, którzy dopatrywali się takich właściwości, byli oskarżani przez innych o błędy w analizie materiału. Podobnie jak w przypadku Lenina, Piłsudskiego i wielu innych jednostek, których mózgi poddawano takim badaniom, nie odnaleziono żadnych fizjologicznych własności, które można by bezspornie uznać za „znamiona geniuszu”. Nie jest to jednak niczym zaskakującym. Jeśli coś w tej historyjce może zdumiewać, to raczej naiwność badaczy, którzy wierzą w istnienie prostych odpowiedniości między biologicznie zdeterminowaną budową mózgu ludzkiego a stopniem i potencjałem tego, co w kulturze ludzkiej uznawane jest za „geniusz”. Ten „geniusz” nie ma bowiem wiele wspólnego z przystosowaniami ewolucyjnymi, a jego miary nie wyznacza biologia, lecz kultura. Poszukiwanie źródeł ludzkich talentów w strukturach mózgowia jest naiwne, bo „talent” w rozumieniu tej czy innej kultury nie ma wiele wspólnego ze sprawnościami ewolucyjnymi. Być może jakieś struktury istniejące w mózgu Einsteina ułatwiały mu dokonywanie jego sławnych eksperymentów myślowych, a inne w mózgu Włodzimierza Iljicza powodowały, że wódz rewolucji tak sprawnie kierował ruchami milionowych mas ludzkich w okresie wielkiego zamętu – upłynie jednak jeszcze wiele czasu, zanim nauczymy się odnajdywać te struktury. Dlatego historia mózgu Einsteina pozostaje jak na razie jedynie anegdotą.
***
Biografia Alberta Einsteina jest już szóstą książką Jerzego Kierula opublikowaną w serii „Biografie Sławnych Ludzi”. Podobnie jak poprzednie, napisano ją sprawnie, z dobrą znajomością źródeł i bez kompleksów wobec ogromu literatury przedmiotu. Wspomniane tu społeczne zaangażowania uczonego zostały starannie zrelacjonowane. Szkoda tylko, że na ostatnie 20 lat życia Einsteina przypada w tej książce raptem 40 stron.
Książka:
Jerzy Kierul, „Einstein, czyli jedność rozumu”, seria: Biografie Sławnych Ludzi, Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 2016.