Przypomnijmy – już w najbliższy czwartek w sejmie może odbyć się pierwsze czytanie projektów dwóch głośnych ustaw. Jedna z nich – „w obronie życia i zdrowia nienarodzonych dzieci poczętych in vitro” de facto likwiduje możliwość przeprowadzenia skutecznego zabiegu zapłodnienia pozaustrojowego w Polsce. Druga – „o powszechnej obronie życia ludzkiego” – pozwala na przerwanie ciąży wyłącznie wówczas, gdy bezpośrednio zagraża ona życiu (a nie zdrowiu) kobiety ciężarnej. Ustawa nakazuje więc kontynuować ciążę nawet wówczas, gdy prowadzi ona do nieodwracalnej niepełnosprawności kobiety ciężarnej. Aborcji nie będzie można dokonać także wtedy, gdy wiadomo, że dziecko, które przyjdzie na świat po 9 miesiącach, nie przeżyje porodu. Co więcej, ustawa wprowadza kary więzienia za przerwanie ciąży, w tym kary do 3 lat więzienia za nieumyślne „spowodowanie śmierci dziecka poczętego” (poronienie?), oraz zmusza do rodzenia ofiary gwałtów, w tym także nastolatki.
O bioetycznej debacie na temat aborcji pisaliśmy już na łamach „Kultury Liberalnej”. Podczas gdy polscy parlamentarzyści rozważają wprowadzenie całkowitego zakazu aborcji i delegalizację skutecznego leczenia niepłodności, na Zachodzie trwa debata o przyszłości reprodukcji w dobie nowych technologii. Jednym z tematów, który ożywia wyobraźnię wielu naukowców, feministek i bioetyków, jest ektogeneza – czyli doprowadzenie do powstania ludzkiego noworodka poza ciałem kobiety.
Sztuczna macica – przyszłość reprodukcji?
Opisywanie ektogenezy przysparza pewnych problemów językowych – brakuje słów, które mogłyby dobrze określić ten proces. Tradycyjne wyrażenia – takie jak „donosić” ciążę, „urodzić” dziecko – nie mogą być tutaj adekwatnie użyte. Z kolei takie określenia, jak „wyhodować płód”, kojarzą się z instrumentalizacją życia ludzkiego tak bardzo, że uniemożliwiają neutralny opis.
Przerażającą wizję państwowej ektogenezy (w powieści określanej mianem „butlowania”) przedstawił Aldous Huxley w „Nowym Wspaniałym Świecie”. Jest to jeden z przykładów wielokrotnie wyrażanej w popkulturze obawy o wykorzystanie biotechnologii przez władzę przeciwko obywatelom. Ta wizja kontrolowanej przez państwo laboratoryjnej reprodukcji jest tym bardziej przerażająca, że wiąże się ze skomplikowanym procesem „warunkowania”, polegającym m.in. na celowym niedotlenianiu mózgu płodów przeznaczonych do najniższej klasy społecznej.
Jednak nic nie wskazuje na to, by nowe technologie reprodukcyjne miały być w przyszłości wykorzystywane w sposób opisany przez Huxleya. Skonstruowanie sztucznej macicy i utrzymanie ciąży w laboratorium (od momentu zapłodnienia in vitro do osiągnięcia stanu, w którym płód może opuścić „macicę-inkubator”) nie jest na razie możliwe. Co więcej – nikt nie przyznaje się do prowadzenia badań nad samą sztuczną macicą. Część naukowców uważa jednak, że ektogeneza stanie się w ciągu następnych 30 lat technicznie możliwa jako efekt uboczny dwóch różnych kierunków badawczych. Po pierwsze, badań nad ulepszaniem inkubatorów w celu ratowania życia wcześniaków. Po drugie, udoskonalania technik zapłodnienia pozaustrojowego. W maju tego roku naukowcom z Uniwersytetu Cambridge udało się po raz pierwszy w historii „wyhodować” 13-dniowy zarodek poza ciałem kobiety. Obecnie w Wielkiej Brytanii trwa debata nad zmianą prawa zezwalającego na badania nad 21-dniowymi embrionami (obecna granica to 14 dni).
W przyszłości ektogeneza mogłaby być stosowana przede wszystkim w celu rozwiązania problemu niepłodności kobiet, które nie są w stanie same donosić ciąży. Technologia ta pomogłaby wyeliminować inne stosowane w tym celu obecnie i równie problematyczne moralnie rozwiązanie, czyli macierzyństwo zastępcze. Teoretycznie, mogłaby też zlikwidować problem aborcji, ponieważ każdy niechciany płód byłby przenoszony z ciała kobiety do sztucznej macicy. Scott Gelfand, etyk z Uniwersytetu Oklahomy, uważa, że w praktyce takie rozwiązanie stanowiłoby społeczny koszmar – w samych Stanach Zjednoczonych na świat przychodziłoby milion niechcianych dzieci rocznie, którym trzeba by znaleźć opiekuna.
Załóżmy jednak, że w ciągu najbliższych 30 lat ektogeneza stanie się technologią bezpieczną i stosowaną masowo, przynajmniej w bogatych społeczeństwach. Czy wyzwoliłaby kobiety z trudów macierzyństwa czy, wręcz przeciwnie, pozbawiła je czegoś bezcennego?
Ektogeneza – nowa forma opresji czy emancypacji?
W literaturze feministycznej ocena ektogenezy jest często pochodną oceny macierzyństwa. Dla tych, którzy opisują macierzyństwo jako pozytywny składnik kobiecości, źródło wyjątkowości i energii, ektogeneza jawi się jako metoda oderwania kobiet od źródeł ich własnej siły.
W takim duchu o macierzyństwie pisała choćby Adrienne Rich, dla której doświadczenie biologicznego macierzyństwa jest fenomenem wymagającym ponownego odkrycia i dowartościowania. „Aby żyć w pełni ludzkim życiem, musimy żądać nie tylko kontroli nad naszymi ciałami (choć ta kontrola jest warunkiem wstępnym); musimy dosięgnąć jedności i współbrzmienia z naszą fizycznością, związku z naturalnym porządkiem, cielesnej podstawy naszej inteligencji” [1].
Zgodnie z duchem tzw. feminizmu różnicy, walka o prawa kobiet nie może polegać na walce o prawo ślepe na płeć. Technologie reprodukcyjne, zmniejszając znaczenie biologicznych odmienności między płciami, mogą przyczynić się do dalszej deprecjacji tego, co w zachodniej kulturze uznaje się za typowo kobiece – czyli troski, opieki i reprodukcji – po to, by jeszcze bardziej upodobnić kobiety do „męskich klonów”. W efekcie doświadczenie macierzyństwa zostanie umieszczone w cieniu obowiązku samorealizacji, ekonomicznej produktywności i oddania karierze. Obok stosowanego już dziś mrożenia komórek jajowych, ektogeneza mogłaby być kolejną technologią umożliwiającą przekładanie macierzyństwa na później, nawet długo po menopauzie – co także wzbudza kontrowersje.
Jednak nie wszystkie nurty w historii feminizmu patrzą na macierzyństwo przychylnym okiem. Zwolenniczką ektogenezy jako metody emancypacji kobiet byłaby zapewne Simone de Beauvoir [2]. Zgodnie z jej spojrzeniem na macierzyństwo, biologiczne procesy związane z płodnością utrudniają kobiecie stawanie się podmiotem własnego życia. Zamiast tego, kobieta staje się narzędziem zjawisk, nad którymi nie ma kontroli (rozwoju płodu, który „pasożytuje” na jej organizmie, męskich pragnień posiadania potomka-spadkobiercy itd.). Autorka „Drugiej płci” nie widzi w tradycyjnych rolach kobiet – powtarzalnych pracach domowych i mozolnych funkcjach opiekuńczych – niczego, co wymagałoby dowartościowania. Proces reprodukcji, jako czysto biologiczny i zwierzęcy, jest czymś, co moglibyśmy zastąpić bezpieczną technologią bez żadnej straty dla ludzkości.
W podobnym duchu o ektogenezie pisze część bioetyków. I tak, moralną słuszność badań nad ektogenezą można próbować wykazać na gruncie teorii sprawiedliwości Johna Rawlsa [3]. Ciąża jest zjawiskiem niezwykle obciążającym dla organizmu kobiety i ograniczającym jej autonomię – zarówno w na poziomie fizycznych możliwości, jak i ograniczeń prawnych. Co więcej, nawet w krajach rozwiniętych nadal zdarza się, że kobiety tracą życie w czasie porodu.
Biologiczny ciężar reprodukcji został nierówno rozłożony między płciami. Wychodząc od tych faktów, Anna Smajor z Uniwersytetu w Oslo, autorka tekstu pod tytułem „The Moral Imperative for Ectogenesis”, odwołuje się do słynnej rawlsowskiej „zasłony niewiedzy”. Wyobraź sobie, że dopiero przyjdziesz na świat i możesz dla siebie wybrać jedną z dwóch alternatywnych rzeczywistości. Co ważne, kiedy dokonujesz tego wyboru, nie wiesz jeszcze, jaką w tym świecie będziesz mieć płeć. W pierwszej rzeczywistości istnieją wyłącznie naturalne metody reprodukcji, innymi słowy, to kobiety rodzą dzieci. W drugiej, przyszli rodzice, jeśli tylko tego chcą, mogą skorzystać z w pełni bezpiecznej sztucznej macicy. Czy wiedząc, że możesz urodzić się kobietą, nie wolałbyś/nie wolałabyś żyć w społeczeństwie, w którym istnieje ektogeneza? Według Smajdor odpowiedź jest oczywista.
Czy faktycznie większość kobiet traktuje ciążę przede wszystkim jako przejaw ogromnej niesprawiedliwości „matki natury”? Patrząc na brak masowego zainteresowania badaniami nad sztuczną macicą, trudno przyjąć, że tak jest. Kobiety nie są przerażone ciążą, o ile jest to ciąża dobrowolna.
Aby ciąża nie była koszmarnym przeżyciem, konieczna jest jednak świadomość, że w razie komplikacji trafimy pod opiekę ludzi, dla których nasze zdrowie i nasza wola ma decydujące znaczenie. Jeśli sejm przyjmie nową ustawę antyaborcyjną, Polki zyskają powody, by bać się własnej ciąży. W świetle nowego prawa same staną się de facto sztucznymi macicami – macicami, które można uszkodzić i zepsuć po to, by chronić to, co jest w ich środku.
Przypisy:
[1] Adrienne Rich, „Zrodzone z kobiety. Macierzyństwo jako doświadczenie i instytucja”, Sic!, Warszawa 2000, str. 32.
[2] Simone de Beauvoir, „Druga płeć”, przeł. G. Mycielska, M. Leśniewska, Wydawnictwo Jacek Santorski & Co., Warszawa 2003.
[3] Anna Smajdor, „The Moral Imperative for Ectogenesis”, „Cambridge Quarterly of Healthcare Ethics”, Volume 16/3, 2007, s. 336–345.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Public Domain Pictures; Źródło: Pixabay.com