W sporcie często powtarza się, że wygrywa ta drużyna, która popełni mniej błędów. Jeśli tę miarę przyłożyć do wczorajszej debaty, zwycięzca może być tylko jeden. Donald Trump przez pierwsze kilkanaście minut próbował zachowywać spokój i podkreślać główne zalety swojej kandydatury – rzekomy brak uwikłania w spory polityczne targające Waszyngtonem oraz doświadczenie biznesowe. Z czasem jednak dały o sobie znać słynne już niecierpliwość Trumpa oraz przesadna wrażliwość na jakąkolwiek krytykę.

Strategia Hillary Clinton była prosta – pozwolić Trumpowi być Trumpem. Cierpliwie wytykała więc swojemu konkurentowi zmiany poglądów, niespójności programowe oraz przypominała obraźliwe komentarze wypowiadane pod adresem różnych grup społecznych. Jej spokojny ton i nieco sztuczny uśmiech były momentami nużące, ale metoda okazała się skuteczna – przyciśnięty do muru Trump kilka razy wypowiedział słowa, które z pewnością zostaną przeciw niemu wykorzystane.

I tak, kiedy Clinton zwróciła uwagę, że Trump jako pierwszy kandydat od 1980 r. nie chce ujawnić swoich zeznań podatkowych, co rodzi podejrzenia, że unika płacenia podatków, ten odpowiedział tylko: „Na tym polega inteligencja” (That makes me smart). Kiedy zwróciła uwagę, że jej konkurent bardzo skorzystał na kryzysie finansowym i krachu amerykańskiego rynku nieruchomości, który wielu ludzi zmusił do sprzedaży domów, ten odpowiedział tylko: „To się nazywa biznes” (That’s called business, by the way). A kiedy, chcąc podkreślić, że Trump pochodzi z bardzo zamożnej rodziny, zwróciła uwagę, że jego ojciec przekazał mu na początku kariery 14 mln dolarów, ten odpowiedział: „Ojciec udzielił mi bardzo małej pożyczki w roku 1975”, którą jednak beneficjent rzekomo bardzo dobrze spożytkował.

Innym ważnym punktem debaty była sprawa miejsca urodzenia Baracka Obamy. Trump przez lata utrzymywał, że prezydent urodził się poza USA, a w związku z tym nie ma prawa sprawować urzędu. Wątpliwości powtarzał do roku 2015, mimo że administracja prezydencka przedstawiła świadectwo urodzenia Obamy już cztery lata wcześniej. Obecnie Trump wycofał się z oskarżeń, a o wszczęcie całej kontrowersji oskarża Clinton. Pytany przez prowadzącego, dlaczego zmienił zdanie, nie potrafił odpowiedzieć. Oświadczył jedynie, że… wyświadczył krajowi i samemu prezydentowi przysługę. Clinton wykorzystała okazję, zarzucając Trumpowi powoływanie się na „rasistowskie kłamstwo” w celu szkalowania pierwszego czarnoskórego prezydenta i przypominając, że ma na koncie wiele innych rasistowskich wypowiedzi oraz zachowań, m.in. jest oskarżany o to, że w latach 70. odmawiał czarnoskórym wynajmu mieszkań w swoich budynkach.

Wreszcie, pod koniec debaty, prowadzący zadał Trumpowi pytanie o jego słowa, jakoby Clinton wyglądała nieodpowiednio by być prezydentem. Trump próbował przekonywać, że chodziło mu o… fizyczną wytrzymałość. Clinton zwróciła uwagę na tę próbę ucieczki od odpowiedzi i przypomniała, że w przeszłości porównywał kobiety do „świń” czy „psów”. Równie zręcznie uciekła od ataku Trumpa, kiedy ten zarzucił jej, że kilka ostatnich dni spędziła w domu z powodu choroby: „Donald chyba właśnie skrytykował mnie za przygotowanie się do tej debaty. Tak, przygotowałam się. A wiesz do czego jeszcze jestem przygotowana? Do pełnienia roli prezydenta. I myślę, że to dobrze”.

Trump miał kilka wyśmienitych okazji, by zaatakować Clinton, przede wszystkim w kwestiach dotyczących polityki wobec Państwa Islamskiego, sytuacji w Syrii oraz słynnej afery polegającej na wykorzystywaniu przez nią prywatnego serwera do obsługi poczty elektronicznej przychodzącej do niej jako sekretarz stanu. Z okazji jednak nie potrafił skorzystać, na co zwracają uwagę nawet publicyści sympatyzującej z Trumpem stacji Fox News.

To wszystko nie oznacza jednak, że sukces Clinton przyniesie jakąś zasadniczą zmianę w sondażach. Oboje mówią w dużej mierze do całkowicie różnych elektoratów, a oddanych wyborców Trumpa będzie bardzo trudno przekonać do zmiany zdania. W rzeczywistości więc walka toczy się o wąską grupę wciąż nieprzekonanych wyborców, w raptem kilku tzw. swing states, czyli stanach, w których zwycięstwo żadnego z kandydatów nie jest jeszcze przesądzone.

Czy zatem debaty prezydenckie mogą wpłynąć na wynik wyborów? Tak, ale ich wpływ jest zwykle mniejszy, niż nam się wydaje.

 

* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Gage Skidmore [CC BY-SA 3.0]; Źródło: Wikimedia Commons

 


 

kl_bannery_patronat_5

Patronem artykułu jest NETIA, wspierająca inicjatywy społeczne w dziedzinie stosunków międzynarodowych