Kilka lat później, w 2004 r., powstał Facebook. W Polsce w 2006 r. ruszyła Nasza klasa. Dziś mainstreamowe blogi to maszynki do zarabiania pieniędzy, a z Facebooka korzysta miesięcznie ponad 20 mln Polaków.

Dawna blogosfera zeszła do podziemia, ma się dobrze w niszach i na marginesach sieci. Tymczasem w mainstreamie sieciowym mamy do czynienia z totalnym komunikacyjnym chaosem. W Stanach Zjednoczonych zmyślone newsy wyprodukowane przez macedońskich studentów mają większy zasięg niż doniesienia dziennikarzy śledczych o kandydatach na prezydenta. Oficjalne dane dotyczące wyników wyborów (Donald Trump zdobył więcej głosów elektorskich, choć na Hillary Clinton zagłosowało ponad 2 mln więcej Amerykanów) przeplatają się z sensacyjnym doniesieniem, że Trump wygrał przewagą 3 mln indywidualnych głosów – tak przynajmniej uważa samozwańczy analityk danych wyborczych, którego wiadomość na Twitterze została rozesłana dalej przez kilkadziesiąt tysięcy osób.

faciejew

Do Polski także dotarło poczucie post-prawdy, choć przykłady i pojęcia są nieco inne. Paweł Szefernaker, obecnie sekretarz stanu w kancelarii premier Beaty Szydło, rzekomo stworzył na Twitterze „armię” kształtującą opinie internautów – zależnie od poglądów, jest to traktowane jako nieczysta gra lub komunikacyjny majstersztyk. Największy serwis z demotywatorami jest odwiedzany przez kilka razy więcej użytkowników niż wszystkie tytuły prasowe online razem wzięte. „Dezinformacja” staje się słowem kluczem dla wielu osób starających się zrozumieć pejzaż nowych mediów.

Z informacją stało się coś dziwnego. W jednej przestrzeni, na równych warunkach funkcjonują jednocześnie obiektywne dane, odmienne interpretacje tych danych oraz inne narracje, zupełnie nieuzasadnione lub wręcz kłamliwe. Informacje prasowe mieszają się z memami i hejtami w jednym dziwnym miksie medialnym. Rozmyły się granice wszystkich dyskusji: o globalnym ociepleniu, reformie emerytalnej czy wyborach konsumenckich dotyczących elektronicznych gadżetów. W każdym wypadku możemy wybrać z dowolnej liczby prawd krążących w sieci.

„Głupia sieć” i feudalne imperia

Wydarzenia ostatnich 15 lat można by opisać metaforą końca złotego wieku: medialna ochlokracja zastąpiła krótki okres oświecenia. Zmiana jest oczywistym skutkiem wzrostu liczby internautów, z których każdy dostaje do ręki te same narzędzia masowego komunikacyjnego rażenia. Byłaby to jednak narracja niepełna. Najważniejsza zmiana dotyczy powstania nowych pośredników zdolnych monitorować, regulować i nadzorować sieć na masową skalę. To zaledwie kilka firm działających w skali globalnej. Bruce Sterling, amerykański krytyk nowych technologii, porównał je niedawno do feudalnych imperiów.

W 1997 roku David Isenberg nazwał internet głupią siecią. Głupota internetu zdaniem Isenberga nie była jednak przywarą, lecz wielką zaletą. Głupia sieć wiernie przesyłała dane, nie poddając ich żadnej filtracji, monitorowaniu czy cenzurze. Czytaliśmy te blogi, które chcieliśmy lub które poleciły nam zaufane osoby.

Bruno Latour napisał dawno temu, że stawką demokracji w technologicznej rzeczywistości jest zdolność zapewnienia społecznej kontroli nad technologiami. Przegramy, jeśli władza skupi się w rękach wąskiej technologicznej elity. | Alek Tarkowski

Popularność Facebooka wynika z nadbudowania warstwy społecznej internetu. Treści zaczęły krążyć po sieci relacji społecznych, w której znajomi służą sobie nawzajem za redaktorów i kuratorów. Jedynym problemem okazała się liczba znajomych. Odpowiedzią serwisów społecznościowych na nagły przyrost informacji zaczęło być algorytmiczne, automatyczne filtrowanie treści. Reguły filtrowania ujawnione przez Facebooka są teoretycznie bardzo proste: najważniejsi są rodzina i bliscy; potem liczy się dostęp do informacji i rozrywka. Wiemy już jednak, że społeczne skutki prostych algorytmów mogą być bardzo złożone.

keyes

W rzeczywistości bowiem, to nie kształt tych algorytmów jest istotny – nawet jeśli skrzywiają one postrzeganie świata. Największym problemem jest fakt, że pozostają one czarną skrzynką. Fakt ten stał się dobitnie widoczny miesiąc temu, gdy firma zablokowała profile związane z Marszem Niepodległości. Trzeba odnotować, że profile te okazały się przestrzenią publiczną równie istotną, co ulice Warszawy, po których maszerowali uczestnicy organizowanych 11 listopada marszów. Decyzja Facebooka była przedmiotem ostrych dyskusji i doprowadziła do pierwszej w Polsce pikiety pod biurem sieciowego giganta. Mało kto zwrócił jednak uwagę na problem ogólniejszy, jakim jest niezawisłość, a więc też arbitralność tych decyzji z punktu widzenia wszelkich norm ustalanych tu w Polsce.

Kto kontroluje kontrolerów?

Bruno Latour napisał dawno temu, że stawką demokracji w technologicznej rzeczywistości jest zdolność zapewnienia społecznej kontroli nad technologiami. Przegramy, jeśli władza skupi się w rękach wąskiej technologicznej elity. Pytanie więc: jak odzyskać społeczną kontrolę nad przestrzenią sieciowych pośredników w obiegu informacji? Jak na razie brak jeszcze rozwiązań – ale wyłania się szereg reguł działania.

Po pierwsze, nie ma już powrotu do modelu „gatekeepingu” z czasów sprzed internetowej rewolucji. Nie uda się wprowadzić nadzoru redaktorskiego nad wszystkimi źródłami informacji w sieci.

Po drugie, otwartość i przejrzystość algorytmów filtrujących informacje na poziomie sieci społecznościowych jest niezbędnym warunkiem naprawienia sytuacji. Pora zacząć myśleć o serwisach społecznościowych jako przestrzeniach publicznych – te zaś powinny podlegać społecznej kontroli i działać w oparciu o wspólnie wypracowane reguły.

pawlowski

Po trzecie, widać destrukcyjny wpływ modeli biznesowych opartych na reklamach. Fałszywe newsy są po części produkowane dlatego, że zarabia się na nich lepiej niż na prawdziwych. Reklamy nie rozróżniają prawdy od post-prawdy.

Po czwarte, stajemy przed fundamentalnymi wyborami pomiędzy swobodą wypowiedzi i pluralizmem opinii a poczuciem wspólnoty wynikającym z istnienia we wspólnym obiegu informacji. Najszybsze drogi do wyeliminowania post-prawdy wiążą się z wprowadzeniem cenzury i selektywnym udzielaniem prawa do tworzenia informacji. Z kolei indywidualne filtrowanie treści powoduje powstawanie osobnych plemion żyjących w zupełnie innych przestrzeniach informacji.

Po piąte, wkrótce pojawią się rozwiązania pozwalające bardziej świadomie konsumować media. Zakładam, że internetowi pośrednicy będą otwarci na ich wdrażanie, przynajmniej dobrowolne. Jednak w ten sposób z mediów będzie korzystać jedynie wąska grupa użytkowników. Łatwiej bowiem będzie zdać się na automat algorytmu.

W najbliższym czasie przyjdzie nam więc żyć w stanie post-prawdy. Pozostaję jednak optymistą. Skoro w dekadę udało się stworzyć niemal z niczego ten gigantyczny obieg informacji, to widać, że zmiana systemu mediów może zachodzić bardzo szybko. Trzeba tylko znaleźć odpowiednie zachęty i zawrzeć odpowiedni kontrakt, by sieciowe królestwa zechciały się otworzyć.

 

*Ikona wpisu: fot. FixiPixi. Źródło: Pixabay.com [CC 0]