sobol_schrony 2608:kafkaD

Z dwóch rodzajów literackich – epiki i liryki (dramat z przyczyn jego sceniczności pozostawmy na razie na boku) – zdecydowanie bardziej konserwatywna jest epika. Nawet najmniej wyrobiony czytelnik wie, jakie są zasady tej gry. Powieść, najbardziej reprezentatywny dziś dla epiki gatunek, w znakomitej większości przypadków posiada wyraźne początek, rozwinięcie i zakończenie, a także zrozumiałe reguły tworzenia postaci i świata przedstawionego. Nawet w tak awangardowej prozie jak „Pożegnanie jesieni” Witkacego czy „Kosmos” Gombrowicza jesteśmy w stanie rozpoznać powieściową strukturę.

Zupełnie inaczej rzecz się ma z poezją. Uwolniona od rymu, a następnie od powiązanego z wersyfikacją rytmu, pozostawia czytelnika z otwartym pytanie o jej granice. Co jeszcze jest, a co już nie jest liryką we współczesnej literaturze? Czy jej differentia specifica polega na czymś więcej niż tylko na podziale na wersy? W przypadku poezji, która posługuje się obficie metaforą, metonimią, powtórzeniem, skrótem myślowym, neologizmem, lingwistycznym eksperymentem, paradoksalnie ratuje nas jeszcze hermetyczność jej języka. Poetyckość odnajdujemy w niecodziennym użyciu słów i wyrażeń. Co jednak z wierszami, które na pierwszy rzut oka są językowo przezroczyste, karmią się bardziej opowieścią niż liryczną kondensacją znaczeń? Dlaczego, u licha – moglibyśmy spytać – poeta nie zdecydował się przedstawić nam ich treści w formie opowiadania, powiastki, przypowieści zamiast wywoływać w nas poczucie niepewności przez prezentowanie wiersza, który z powodzeniem mógłby być prozą?

Liryczny gorset

Podobne pytania można sobie zadać po pierwszej, pobieżnej lekturze wierszy Michała Sobola z tomu „Schrony”. W znakomitej części z nich tkwi olbrzymi prozatorski ładunek. Są rozłożonym na wersy wspomnieniem, opisem konkretnej sytuacji lub postaci, gawędą, w której autor w plastyczny sposób przedstawia nam poszczególne wydarzenia z własnego lub wyobrażonego życia. Tak dzieje się choćby w „Magnolii”, w której uczniowie technikum leśnego oglądają „film o nasieniu magnolii liczącym / blisko dwa tysiące lat […]”, w „Bażantach”, w których przywołana jest opowieść ojca przyjaciela podmiotu lirycznego o przedziwnej obcości zwierząt, lub w „Sporach”, których narracyjną formę najlepiej widać, gdy czyta się cały wiersz:

W maju, na zajęciach z filozofii,
gdy padało nazwisko: Ingarden
oraz tytuł jego dzieła: Spór
o istnienie świata
, i dziewczęta,
moje koleżanki, natychmiast
przystępowały do otwierania
okien, gdyż, jak twierdziły, w sali
wykładowej panuje zaduch, i pan
profesor zżymał się na te rytualne
już czynności, gdyż, jak słusznie
przewidywał, za kilka chwil
w sali zapanuje hałas i jakikolwiek
stan skupienia, konieczny
przy lekturze Sporu, nie będzie
już możliwy, wspominałem,
w pełni się z nim solidaryzując,
gabinet pana Orkusza, z oknami
bez uchwytów, wrośniętymi
we framugi i dodatkowo zabitymi
gwoźdźmi, gdzie taki spór
z pewnością nigdy by nie powstał.

Te i inne utwory Sobola, o długiej, proustowskiej frazie, swobodnie mogłyby być częścią lub początkiem dłuższej epickiej formy. Dlaczego zatem ich twórca każe nam czytać je jako poezję, ubiera w znacznie bardziej sztywny formalnie liryczny gorset i mnoży przy tym przerzutnie, które przy głośnej lekturze często wybijają nas z rytmu („Spór / o istnienie świata”, „otwierania / okien”, „w sali / wykładowej”, „pan / profesor”)?

Jednym z prostszych wytłumaczeń jest stwierdzenie, które wypowiedział sam autor „Schronów” w krótkim filmie przedstawiającym nominowanych do Nagrody im. Wisławy Szymborskiej: „Na Ziemi jest siedem miliardów poetów. Każdy, tak naprawdę każdy to, co mówi, może zapisać, trochę poukładać te słowa i będzie wiersz”. W przypadku Sobola brzmi to jednak jak wymówka. Tak, jakby autor nie za bardzo chciał nas wpuścić za drzwi swojego skrzętnie chronionego warsztatu poety. Słów nie wystarczy bowiem „trochę poukładać”, by wykrystalizowała się z nich poezja. To żmudna, rzemieślnicza robota, która polega raczej na odejmowaniu i szlifowaniu językowej materii niż samym jej układaniu.

Przy poszukiwaniu Sobolowego źródła poetyckości należy się zatem skupić raczej na tym, na co wskazuje nie druga, lecz pierwsza część jego wypowiedzi – na tym, co mówi poeta, a więc na znaczeniu jego wiązanej mowy. To bowiem koniec końców treść decyduje w „Schronach” o nieodzowności poetyckiej formy.

O czym mówi poeta

O czym opowiadają wiersze Michała Sobola? Każdy, kto choć pobieżnie zna jego życiorys, wie, że rzadko wykraczają one poza osobiste doświadczenie poety. Łatwo rozpoznamy w nich sceny z technikum leśnego, w którym Sobol uczył się w latach młodości, rozsławioną przez Żeromskiego Puszczę Jodłową, w której odbywał praktyki, zajęcia z filozofii i historii Kościoła na Papieskiej Akademii Teologicznej w Krakowie (PAT), obrazki z życia wsi, w której poeta mieszka i z której dojeżdża w ciągu tygodnia do pracy w jednej z krakowskich klasztornych bibliotek. Często pojawiają się w nich wspomnienia z dzieciństwa: starszego brata („Wtajemniczenie”), kolegów („Rafał”), rodziny („Urodziny”), zwierząt („Siwy”) czy szczególnych momentów, takich jak dzień, w którym doszło do katastrofy elektrowni jądrowej w Czarnobylu („Skażenie”).

kamienska

Te poetyckie miniatury nie są jednak wyłącznie eleganckim opisem otaczającego poetę świata, kolorową lub czarno-białą pozbawioną komentarza fotografią. Sobol, który trafił na PAT przyciągnięty charyzmą ks. Tischnera, jest nie tylko poetą-obserwatorem, ale także poetą-filozofem. Niemal wszystkie jego wiersze niosą ze sobą bardziej ogólną, uniwersalną mądrość. Wypowiedzianą bez koturnowości, mimochodem, w nawiązaniu do najprostszych zdarzeń z codziennego życia, często żartobliwie. Czasami nie wprost, lecz ustami innych. Tak, jak w wierszu „Egipt”, którego bohaterem Sobol uczynił wiejskiego proboszcza:

Ten potężnie zbudowany, wiejskiego pochodzenia
proboszcz, którego nigdy nie podejrzewałem
o przenikliwość w zawiłych kwestiach spekulacji
teologicznych, przeciwnie, którego zawsze
uważałem jedynie za sprawnego administratora
dóbr kościelnych, to jest cmentarza oraz kilku
hektarów łąki, na której z niemałym zyskiem
gospodarował, wypasając wyjątkowo odporne
na warunki atmosferyczne bydło rasy mięsnej,
pewnego upalnego popołudnia, spoglądając
na rozleniwione stado przeżuwające zgodnie
w cieniu rozłożystych jabłoni, na te białe
kłęby i wygięte bawole rogi, tak groźne
i tak majestatyczne w porównaniu z rogami
pospolitych mlecznych krów, wyjawił mi,
że jego powołanie zrodziło się wraz z odkryciem
– przez cały pobyt w seminarium i później,
podczas wieloletniej posługi duszpasterskiej,
głęboko skrywanym – że nasza ludowa
religijność, z nieprzebraną liczbą patronów,
miejsc pielgrzymkowych i procesji, tak wstydliwie
w oficjalnych dokumentach Kongregacji
Nauki Wiary przemilczana – jako przywodząca
na myśl jakiś zamierzchły, pełen naiwnych
wyobrażeń kult politeistyczny – nie jest jedynie
marginesem, lecz istotnym sensem i sednem
katolickiego Kościoła, gdzie nawet wszechmocny
Bóg przejawia się w trzech odmiennych osobach,
tak że nie tylko można by je obsadzić w roli
prezydenta, premiera i marszałka Sejmu, ale też
całą rzeszę świętych uznać za niebieskich
parlamentarzystów już nie absolutystycznej,
ale demokratycznie sprawowanej władzy.

Życie wiejskiego proboszcza, jego olbrzymia, surowa sylwetka, majestat pasących się krów, ich biologiczna moc, teologiczne paradoksy katolickiego monoteizmu, tajemnica Trójcy Świętej, metafizyczna polifoniczność chrześcijaństwa – wszystko to miesza się ze sobą w wierszu Sobola i tworzy jedną niepodzielną całość. Paradoksalnie, pomimo swojego wielosłowia i szerokiej frazy nabiera on tym samym charakteru starożytnego gnomu, epigramatu wyrytego dla nas na przydrożnej steli. Coś, co zaczyna się jak początek długiego opowiadania, kończy się krótkim rozbłyskiem filozoficznej samowiedzy, oświetlającej na moment najgłębsze fundamenty pewnego typu religijności. W konsekwencji po zdaniu, z którego składa się ten utwór, nie da się tak naprawdę dodać żadnego kolejnego zdania bez stłumienia owego rozbłysku, który jest sednem wypowiedzi poety.

Wiersz jako metafora

W części utworów Sobola poetycką formułę wymusza więc ich mądrościowy charakter. W części ich metaforyczność, występująca jednak nie na poziomie wersu, lecz na poziomie całego wiersza. Samych metafor w poezji Michała Sobola jest bowiem niezwykle mało, co zresztą nadaje jej bardzo nowoczesny charakter. Metaforami bywają za to będące tematem niektórych wierszy budowle, przestrzenie i instytucje, których nazwy posłużyły poecie za zapisane wersalikami tytuły: „SZPITALE”, „KOŚCIOŁY”, „SĄDY”, „ZAKŁADY”, „SKLEPY”, „SZKOŁY”, „SALONY”, „PIWNICE” czy tytułowe „SCHRONY”, które w poetyckiej wyobraźni Sobola stają się symbolem dwoistości ludzkiego życia, społecznej gry w publiczne i prywatne, świata na pokaz i świata intymności:

Każdy schron ma co najmniej dwa wyjścia: potężne i łatwe
do wypatrzenia przez polową lornetkę oraz wąskie usta

ukryte w brzozowym zagajniku na tyłach wroga. Przed jednym
wypijamy gorącą kawę z nieskazitelnie białej porcelany,

drugim wychodzimy zbierać pokrzywy i dziką marchew
w bezksiężycową noc. Na każdy mocny schron przypada

kilka słabszych, co nie oznacza, że do ich budowy użyto
więcej wapna i mniej cementu. W tym względzie panuje równość.

Metafora i błysk mądrości najgłośniej wybrzmiewają w poezji. Pisarstwo Michała Sobola nie mogłoby więc przyjąć innej formy niż liryka. Jest w nim jednak element, który nie pozwala zapomnieć o pierwiastku epickim, choć owo powinowactwo z prozą jest dość dalekie. Chodzi o praktykę lekturową. Z uwagi na kondensację sensów i emocji tomiki poezji czytamy zazwyczaj wyrywkowo, fragmentami. „Schrony” Sobola, tak jak powieść, należy przeczytać ciurkiem – od deski do deski. Dopiero wtedy w tych długich poetyckich zdaniach, z których każde potrafi być jednym wierszem, ukaże się nam już nie tylko mrowie lirycznych mikrokosmosów, ale również makrokosmos poety – jego zaufanie do świata przyrody, przednowożytne z ducha poczucie braku sprzeczności między nauką a sztuką, ironia, która nie traci z oczu powagi, rola pamięci, wreszcie skupienie na tym, co znajduje się w tle i co często mówi nam o rzeczywistości więcej niż hałaśliwa gra pierwszoplanowych aktorów.

 

Książka:
Michał Sobol, „Schrony”, wyd. Nisza, Warszawa 2016.

 


kl_bannery_patronat-2

 

Patronem artykułu jest NETIA, wspierająca inicjatywy społeczne w dziedzinie literatury polskiej.