Albumy przedstawiam w kolejności alfabetycznej.
Cobalt, „Slow Forever”
Podwójny album amerykańskiego duetu Cobalt to prawdziwy Behemot w kategorii ciężkiego grania. Nie tylko dlatego, że całość trwa ponad 80 minut, a większość kompozycji przekracza osiem. Lista brzmieniowych inspiracji, które wyśledzić można na tym krążku, jest iście onieśmielająca. Folk, post-hardcore, grunge, rock progresywny, a nawet groove metal spotykają się z black metalowymi wokalami i podwójną stopą perkusyjną. Cała płyta przypomina misternie skonstruowany labirynt, w którym łatwo się zagubić, by na powrót odnaleźć w nim drogę dopiero po wielu odsłuchaniach. Choć jest to doświadczenie ekstremalne i wymagające sporej cierpliwości, warto podjąć taki trud. Rzadko spotyka się bowiem albumy równie bogate i przepełnione pomysłami, lecz jednocześnie spojone w całość przez oryginalną artystyczną wizję.
Neurosis, „Fires Within Fires”
Neurosis jest zasłużonym zespołem, który nikomu niczego już nie musi udowadniać. Nie przeszkadza mu to jednak wciąż nagrywać płyt tak dobrych jak tegoroczna „Fires Within Fires”. Styl grupy wykrystalizował się lata temu i nie podlega zbyt daleko idącym modyfikacjom. O sukcesie ostatniego albumu zadecydowało maksymalne wykorzystanie głównych atutów zespołu: wyczucia w dozowaniu kontrastujących ze sobą ciszy i miażdżących riffów, umiejętnego stopniowania napięcia, zamiłowania do powoli snujących się temp, w które wplecione zostały brzmienia spoza metalowej ortodoksji. Nie bez znaczenia jest też to, że „Fires Within Fires” jest najbardziej skondensowanym albumem grupy od lat. W takiej formie Neurosis nic nie traci, wręcz przeciwnie, zyskuje.
New Model Army, „Winter”
Pochodząca z brytyjskiego Bradford grupa właściwie nie nagrywa słabych albumów. Co więcej, choć istnieje od ponad 35 lat, nie zatraciła nic ze swej pasji i odwagi. Temat, który niczym echo powraca na najnowszej płycie zespołu, to obecny kryzys migracyjny wraz z licznymi reperkusjami. Lider zespołu Justin Sullivan, pozostający jednym z baczniejszych obserwatorów rzeczywistości wśród muzyków rockowych, pokazuje na „Winter” przede wszystkim to, czego za sprawą kryzysu dowiedzieliśmy się o sobie samych. Niekoniecznie jest to obraz pochlebny, lecz Sullivan unika pułapki pustego moralizatorstwa. Pomimo pesymistycznego, a czasem gniewnego tonu nie przekreśla też zupełnie nadziei na przyszłość. Utwory takie jak „Beginning”, „Born Feral” i „Die Trying” powinny zaś zostać obowiązkowo odsłuchane przez wszystkich tych, którzy poszukują muzyki inteligentnie komentującej otaczającą nas rzeczywistość.
Tedeschi Trucks Band, „Let Me Get By”
Trzeci studyjny album kilkunastoosobowej orkiestry, którą stworzyli Susan Tedeschi i Derek Trucks, niesie ze sobą ogromną dozę pozytywnej energii i radości ze wspólnego tworzenia muzyki. Powinien przypaść do gustu w szczególności słuchaczom ceniącym tradycyjne gatunki muzyki wywodzącej się z Ameryki: blues, soul, gospel, klasyczny rock. Wszystko na „Let Me Get By” brzmi wspaniale: pełen pasji głos Susan Tedeschi, wyśmienite gitary, dynamiczna sekcja rytmiczna, świetnie zaaranżowane partie instrumentów dętych. Do tego dodać należy również bardzo dobre i utrzymane na równym poziomie kompozycje. Nic zatem dziwnego, że powstała płyta, której słuchaniem można – a nawet należy – się delektować.
Ulver, „ATGCLVLSSCAP”
Korzenie grupy tkwią w norweskiej scenie black metalowej, lecz jej twórczość już dawno przekroczyła ramy tego gatunku. Nowy album grupy Ulver, którego tytuł stanowi nawiązanie do nazw znaków zodiaku, to dzieło osobne. Z pewnością nie jest to płyta black metalowa, wahałbym się nawet, czy zakwalifikować ją do muzyki gitarowej. Wszelkie etykietki okazują się mniej lub bardziej bezużyteczne wobec tego muzycznego zjawiska. Niecodzienna jest już historia jego powstania. Materiał źródłowy zarejestrowany został podczas serii występów na żywo, które następnie poddano intensywnej studyjnej obróbce. W rezultacie otrzymaliśmy 80 minut muzyki, której słuchanie stanowi całościowe doświadczenie. Jej treść również wymyka się słowom, na pewno jest transowa, hipnotyczna, pełna splątanych tropów i nieprzemierzonych wcześniej ścieżek. Jedna z najbardziej oryginalnych płyt, z jakimi zetknąłem się w tym roku.