Nie znaczy to jednak, że muzyka wokalna jest w odwrocie – na szczególne polecenie zasługuje nowe nagranie RIAS Kammerchor, od którego zaczniemy nasz subiektywny przegląd najciekawszych płyt klasycznomuzycznych ubiegłego roku.

Alfred Schnittke: „Psalmy pokutne”, RIAS Kammerchor (Harmonia Mundi)

1-k-alfred-schnittke

Schnittke, mimo niewątpliwych zasług dla muzycznego postmodernizmu i relatywnie dużej spuścizny kompozytorskiej, nie jest w Polsce szerzej znany. Dlatego warto poświęcić uwagę nowym nagraniom jego utworów. Tytuł monumentalnego cyklu 12 „Psalmów pokutnych” na chór mieszany a capella z 1988 r., skomponowanego dla uczczenia tysiąclecia chrystianizacji Rusi (988 r.), może być nieco mylący i sugerować, że chodzi o teksty biblijne, powstał jednak do XVI-wiecznej twórczości anonimowych mnichów. „Psalmy pokutne” to swego rodzaju koncert na chór, będący wyzwaniem dla każdego zespołu wokalnego.

RIAS Kammerchor to powstały w 1948 r. chór kameralny berlińskiego Rundfunk im amerikanischen Sektor (Radia w Sektorze Amerykańskim). Od 2007 r. kierowany jest przez Hansa-Christopha Rademanna, którego w sezonie 2017–2018 zastąpi nowo wybrany Justin Doyle. RIAS Kammerchor należy do najznakomitszych zespołów tego typu na świecie, występował pod batutą m. in. Philippe’a Herreweghego, René Jacobsa, Nikolausa Harnoncourta, Fransa Brüggena i Johna Eliota Gardinera, oraz prawykonywał utwory czołowych kompozytorów XX w., takich jak Paul Hindemith, Pierre Boulez czy Ernst Křenek.

Pod dyrekcją dotychczasowego szefa zespół poradził sobie z partyturą Schnittkego olśniewająco. Teksty psalmów podane zostały czytelnie, co przy 42-osobowym składzie i częstokroć skomplikowanej fakturze nie musiałoby być niczym oczywistym. Utwory te – bliskie tradycji śpiewów cerkiewnych i wzbogacone zdobyczami harmonii XX w. – w jakiś sposób pokrewne są twórczości Berga, Szostakowicza, Bacha oraz Strawińskiego i syntetyzują je. Obfitują w subtelne zmiany fakturalne i wykorzystują różne techniki kompozytorskie. Brzmienie RIAS Kammerchor jest adekwatne do tekstu, podąża za nim, uwypuklając jego znaczenie. Uwagę zwraca szeroka paleta barw, jakie ten zespół potrafi uzyskać. W wielu miejscach brzmienie RIAS Kammerchor jest tak pełne, że przypomina organy. Pełno tu rozmaitych efektów, a każdy podporządkowany jest wyrazowi i podkreśleniu dramaturgii utworów. Wszystko to składa się na niepowtarzalne wykonanie, które prawdopodobnie wejdzie do kanonu nagrań chóralnych. Trudno oderwać się od tej płyty.

Johannes Brahms: trio i kwartet, Wanderer Trio (Harmonia Mundi)

brahms-trio-wanderer

Minęło ponad 10 lat, odkąd ukazał się album z kompletem triów Johannesa Brahmsa uzupełnionych „Kwartetem Fortepianowym g-moll” w wykonaniu Tria Wanderer (Jean-Marc Phillips-Varjabédian – skrzypce, Raphaël Pidoux – wiolonczela i Vincent Coq – fortepian). Ten francuski zespół zaczyna poniekąd „następną kolejkę” w nagrywaniu niektórych utworów. Na ich najnowszej płycie znalazły się Brahmsowskie „Trio nr 1 H-dur” op. 8 – jednak, uwaga!, w wersji z 1854 r., zrewidowanej przez kompozytora, który dodał utworowi nieco ciężaru i gęstości – oraz „Kwartet fortepianowy c-moll” op. 60, w którym do „Wędrowców” dołączył gościnnie altowiolista Christophe Gaugé.

To z pewnością najlepsze nagranie kameralistyki, jakie usłyszeliśmy w tym roku. Interpretacja obu utworów jest wycyzelowana, ale nie traci niczego z naturalności i płynności narracji. Mamy tu bogactwo odcieni, dźwięk jest wyrazisty, pełny i elegancki. Właśnie w tej elegancji tkwi jednak pewien szkopuł. Można bowiem pomyśleć, że „Kwartet” wydaje się mniej intymny, a bardziej elegancki, i to na sposób francuski – skoncentrowany jedynie na kształtowaniu idealnie pięknego i zrównoważonego brzmienia instrumentów. Niemniej to odczytanie wnosi coś nowego, wykonawcy próbują w takim właśnie brzmieniu zawrzeć rozbuchane, skrajne, romantyczne emocje. Wzruszające jest, jak płynnie przechodzą od fragmentów całkiem pogodnych do zachmurzonych, jakby ukazując stany zakochania i wątpliwości, które Brahms przeżywał, kiedy kochał się w Klarze Schumann. Kreują nieco inny rodzaj intymności niż ten, jaki możemy usłyszeć w muzyce Brahmsa w kongenialnym nagraniu Beaux-Arts-Trio, czy Marii João Pires z Augustinem Dumay i Jianem Wangiem (jeśli chodzi o op.8). Nagranie obu utworów zachwyca nie tylko brzmieniem i wyrazem, ale też konsekwencją logiczną – wynikaniem każdej kolejnej frazy z poprzedniej. Składa się to na par excellence romantyczną interpretację muzyki Brahmsa.

Grigorij Sokołow: Schubert, Beethoven, Rameau (Deutsche Gramnophon)

k-3

W czasach, kiedy rynek muzyczny zalewają kolejne albumy studyjne i life’owe sztucznie kreowanych przez przemysł muzyczny oraz media, mających niewiele do powiedzenia gwiazdek pianistyki i wiolinistyki, Sokołow zachowuje pełną odrębność. Po spektakularnym zwycięstwie w Międzynarodowym Konkursie im. Piotra Czajkowskiego (1966 r.) jego kariera rozwijała się wyłącznie w ZSRR i choć było o nim głośno również za żelazną kurtyną, to z koncertami na Zachodzie musiał zaczekać do jej upadku. Pianista znany jest z niechęci do studiów nagraniowych, dlatego w Internecie znaleźć można sporo nagrań nieautoryzowanych – czyli po prostu pirackich. Legendarne są też jego wymagania dotyczące fortepianów, na których gra. Sokołow nie słynie też z miłości do mediów i rzadko udziela wywiadów. Wydaje się, że prawa rynku go nie dotyczą; żyje jakby obok całego wielkiego przemysłu muzycznego i nie interesuje go nic poza muzyką.

Ostatnio Rosjanin rozpieszcza swoich fanów nagraniami, w tym roku bowiem Deutsche Grammophon wydało kolejny jego dwupłytowy album. Znalazły się na nim dwa późne opusy Schuberta („Impromptus” D. 899 oraz „Drei Klavierstücke” D. 946), sonata „Hammerklavier” Ludwiga van Beethovena oraz aż 6 uzupełniających program tradycyjnych bisów: tym razem 5 utworów z „Pièces de Clavecin” Rameau plus „Intermezzo b-moll” op. 117 Brahmsa. Cały materiał pochodzi z koncertów (utwory Schuberta utrwalono w maju 2013 r. w Filharmonii Narodowej w Warszawie, resztę na Festiwalu w Salzburgu, także w 2013 r.).

Warto odnotować pewną ciekawostkę – w „Klavierstücke” Sokołow przywraca pierwszej części tego cyklu spory fragment usunięty przez Schuberta, prawdopodobnie za namową wydawcy. Nie są to utwory wymagające zawrotnej techniki pianistycznej ani kondycji – cała trudność skupia się w nich na stworzeniu spójnego cyklu – dostrzeżeniu makroformy. Interpretacja monumentalnej sonaty Beethovena zaskakuje odrębnością i daleko odbiega od tego, co zwykle można usłyszeć w tym utworze u innych pianistów. Charakterystyczne jest to, że w III części Sokołow nie próbuje budować dramatyzmu wolumenem brzmienia, lecz stawia na zróżnicowanie faktury. Na niewiele nagrań czeka się z taką niecierpliwością i potem słucha w takim napięciu, jak Sokołowa. Ten album to prawdziwe wydarzenie fonograficzne.

Lutosławski, Brahms/Schoenberg: Miguel Harth-Bedoya, Fort Worth Symphony Orchestra (Harmonia Mundi)

fwso-lutoslawski-brahms

W pierwszej kolejności Fort Worth kojarzyć się może z bazą FBI i produkcją samolotów, w drugiej niektórzy połączą to teksańskie miasto z Konkursem Pianistycznym noszącym imię legendarnego Van Cliburna, który na froncie zimnej wojny zwyciężył w I Międzynarodowym Konkursie im. Czajkowskiego w Moskwie i stał się dla Amerykanów symbolem walki ze Związkiem Radzieckim.

Tymczasem od 1912 r. działa tam Fort Worth Symphony Orchestra (FWSO). Choć nie należy ona do „topowych” orkiestr, nie można odmówić jej sprawności i pewnej renomy, a w prezentowanym przez nas nagraniu wydanym nakładem Harmonii Mundi brzmi ona naprawdę dobrze. Ponadto warto docenić pomysł FWSO na tę płytę, i oryginalny wybór utworów, którym ich sąsiedztwo służy. Zestawiono ze sobą „Kwartet fortepianowy g-moll” op . 25 (1861 r.) Johannesa Brahmsa w efektownej transkrypcji Arnolda Schoenberga (1937 r.) z „Koncertem na orkiestrę” (1954 r.) Witolda Lutosławskiego. Transkrypcja Schoenberga nieco zbliża do siebie oba utwory. Poza tym to kolejne wymowne świadectwo tego, że „Koncert na orkiestrę” – utwór jednego z czołowych polskich kompozytorów XX w. – wszedł do kanonu repertuarowego.

Pochodzący z Peru Miguel Harth-Bedoya – dyrygent, kierownik muzyczny FWSO, a także pierwszy dyrygent Kringkastingsorkestret (czyli Orkiestry Radia Norweskiego) – w otwierającym płytę utworze Lutosławskiego prowadzi zespół bardzo energicznie. Melodie zaczerpnięte z muzyki ludowej, które są materiałem tematycznym tego utworu, uzyskały pod jego batutą wyrazistość i nadają temu wykonaniu żywiołowości.

Schoenberg jest autorem znakomitej transkrypcji jednego z najpopularniejszych utworów kameralnych w historii muzyki, która dla orkiestry stanowi twardy orzech do zgryzienia. Obfituje w wejścia solowe, niuanse fakturalne i efekty kolorystyczne – i właśnie dlatego dobrze koresponduje z utworem Lutosławskiego, dającym dyrygentowi i zespołowi okazję do wypowiedzenia się właśnie na tych polach.

Nagranie nie jest wolne od niedociągnięć technicznych – w szybkich tempach w utworze Lutosławskiego smyczki nie zawsze są razem, w drugiej części mamy niepewności intonacyjne, niektóre fragmenty w Brahmsie/Schoenbergu wydają się nieco „pogonione”, jednak można to wszystko puścić mimo uszu, ponieważ oba utwory dramaturgicznie działają i są pełne wielu znakomitych momentów. Pierwsza część „Kwartetu” rozwija się bardzo konsekwentnie i logicznie, druga się nie ślimaczy, za to przynosi piękne momenty solowe, podobnie jak ostatnie ogniwo; instrumentacja Schoenberga daje możliwości uzyskania ciekawych efektów kolorystycznych (smyczki, ksylofon). Dodatkowo sąsiedztwo tych utworów dobrze im robi i otwiera przed słuchaczami nowe perspektywy percepcji. Miejmy nadzieję, że kłopoty, które w ostatnim czasie ma FWSO, są przejściowe i że w 2017 r. na rynku pojawią się ich kolejne nagrania na tak satysfakcjonującym poziomie.

Daniil Trifonov: „Transcendental” (Deutsche Grammophon)

trifonov-dg

„Etiudy” Liszta rzadko nagrywa się w komplecie, a z takim efektem, jaki osiągnął Daniił Trifonow, to prawdziwe muzyczne cymelium. Z uwagi na specyfikę muzyczną jest to bowiem repertuar niedostępny dla wielu, nawet dobrych pianistów. Dlatego warto zapoznać się z tym nagraniem. Trifonow jest jednym z najwybitniejszych pianistów młodego pokolenia. Stał się obecnie jednym z najpopularniejszych pianistów głównego nurtu. Nie zaskakuje dojrzałością interpretacji i znakomitym opanowaniem techniki pianistycznej jedynie dlatego, że dysponuje nimi już od jakiegoś czasu, a jego kolejne nagrania pojawiające się na rynku zyskują za każdym razem niemałą popularność. Także dla nas godnym odnotowania wydarzeniem fonograficznym było wydane w zeszłym roku CD z utworami Rachmaninowa (Deutsche Grammophon).

Jako pierwsza zwraca uwagę godna podziwu biegłość techniczna, przywodząca na myśl sławny pojedynek między Lisztem a Sigismundem Thalbergiem w paryskim salonie księżnej Belgiojoso (choć miał miejsce przed napisaniem opusów, o których mowa) i inne ówczesne rozrywki muzyczne, nazbyt często ograniczające się do epatowania wirtuozerią. Liszt, który uchodził w paryskim środowisku towarzyskim za uduchowionego kompozytora-erudytę, taśmowo wytwarzał takie kaskaderskie popisy z bardzo prostego powodu: potrafił je zagrać. Dziś Trifonow wykonuje je zapewne z podobnych powodów. Liszt ewidentnie poskąpił swoim etiudom własnej rzekomej erudycji i uzyskał muzyczną konstrukcję o bardzo fasadowym charakterze, przez co trzeba się sporo napracować, by uczynić te utwory czymś więcej niż tylko pustymi akrobacjami na trapezie.

Każda z etiud jest u Trifonowa dopracowana w szczegółach, ale to wyobraźnia i ponadprzeciętna umiejętność różnicowania planów brzmieniowych i kształtowania barwy (np. w „Harmonies du soir” albo „Paysage”) pozwoliły pianiście w wielu miejscach zaprezentować coś więcej niż tylko mechaniczną pamięć mięśniową. Trifonow świadomie buduje kulminację w każdym z utworów, używając finezyjnej gradacji dynamicznej, eksponuje wyszukane odcienie tonalne („Chasse-neige”, „Harmonies du soir”, „Ricordanza”), a nade wszystko znakomicie posługuje się fakturą. Abstrahując od wymiaru duchowego twórczości Liszta, który u jednych budzi zachwyt, a u innych powątpiewanie, Trifonowowi udało się uzyskać transcendencję o tyle, że zdołał odmalować na klawiaturze efekty „orkiestracyjne” i otrzymał kolorystykę na bodaj najwyższym poziomie zaawansowania możliwym do osiągnięcia na tym instrumencie.