Księżniczka Walentyna nie ma przyjaciół. Nie ma też korony, którą zwykły nosić księżniczki, ani złotego tronu, na którym mogłaby zasiąść. Ma zamiast tego 390 par butów, 812 kapeluszy i 50 pasków z wężowych ogonów i, co najważniejsze, 100 różnych ptaków w klatkach. Słowem wszystko, czego dusza zapragnie. Ale dusza Walentyny pragnie czegoś zupełnie innego. Czegoś, czego nie może mieć i co sprawia, że sama księżniczka staje się nie do zniesienia.
Delikatnie mówiąc. W praktyce oznacza to tupanie nogą, wydawanie rozkazów, a nawet ścinanie głów sługom, którzy nie są w stanie spełnić wygórowanych zachcianek księżniczki. Co zatem chciałaby dostać i dlaczego jest aż tak okrutna? Otóż Walentyna marzy o gadającym ptaku. Niemożliwość zdobycia tego rzadkiego okazu sprawia, że księżniczka z kapryśnej i opryskliwej małej dziewczynki staje się prawdziwą Królową Śniegu. Z premedytacją odbiera życie tym, którzy nie sprostali jej kaprysom. Bo kto też zdołałby zadowolić księżniczkę, która raz żąda ptaka ze szklanymi skrzydłami, innym razem z koralowym dziobem, zaś jeszcze innym – ptaka, który pluje wodą? Apetyt zaś rośnie w miarę jedzenia. Przerośnięte ego Walentyny doprowadza do ruiny nie tylko zamek, ale przede wszystkim ją samą. Na skraju rozpaczy znajduje ją dopiero młody sługa, który obiecuje znalezienie rajskiego ptaka, o którym śni dziewczynka.
Walentyna ma dopiero 10 lat. Nie czeka więc na księcia ani nie walczy ze złem. Co zatem robi? Posiada. Obsesyjnie kolekcjonuje najrozmaitsze ptaki z całego świata, znalezione na szczytach wulkanów, przy wodospadach i w rwących strumieniach. Naraża na niebezpieczeństwo i pewną śmierć innych ludzi, by samej móc cieszyć się luksusową zdobyczą. Ale radość trwa tylko chwilę. Żaden ptak zamknięty w jednej ze stu klatek nie odpowiada jej oczekiwaniom, nie jest tym, którego szuka. Każdy ma jakąś skazę, jest tylko namiastką tego, którego tak bardzo pragnie. Cóż zatem kryje w sobie ten gadający ptak, czego nie są w stanie dać dziewczynce inne? On mówi. Nie, nie powtarza jak papuga, ale naprawdę mówi. Tylko do niej. I to rzeczy tak miłe, że na twarzy Walentyny wreszcie pojawia się uśmiech. Lecz niestety – ten ptak nie istnieje, zamieszkuje jedynie krainę jej snów. Kiedy wreszcie zjawia się tajemniczy sługa, który obiecuje spełnić i tę zachciankę, Walentyna musi mu coś obiecać. Jak to? Cesarska księżniczka ma komuś coś obiecać? Przecież to ona stawia warunki! A jednak chowa dumę do kieszeni i obiecuje cierpliwość, która nie jest jej mocną stroną. I ma darować życie słudze.
Ale to nie gadający ptak jest tym, za czym naprawdę tęskni Walentyna. Ptak to tylko symboliczny wyraz jej niespełnionych marzeń o szczęściu. Marzeń obecnych na niezliczonych rysunkach wykonanych niewprawną ręką dziecka. Marzeń z dziecięcego pokoju, w którym samotnie bawi się w teatr, którego aktorami są ptaki-zabawki, również niedoskonałe, często smutne (jak ona sama) i wybrakowane. Rozczarowanie, wieczne niezadowolenie i towarzyszące mu wzburzenie to cechy idealnie opisujące księżniczkę czystej krwi (i nienawiści, jak powie młody sługa). Wszystko, co robi, robi zawsze sama. Ludzie, którzy ją otaczają, to tylko nieudolni słudzy, marionetki w jej rękach, o których życiu i śmierci decyduje według własnego widzimisię. Można by się zastanawiać, gdzie są jej rodzice, czemu nie poświęcają jej czasu, aż tak bardzo zajęci są sprawowaniem władzy, że zapomnieli o swoim (prawdopodobnie jedynym) dziecku? O ojcu wiemy tylko tyle, że podarował Walentynie na urodziny złotą klatkę. Jednak bohaterka, zdaje się, czuje doskonale, że nawet tak drogocenny przedmiot nie jest w stanie wynagrodzić braku rodzicielskiej opieki i zainteresowania. I dlatego ucieka w świat swojej wybujałej wyobraźni, projektując nieosiągalne pragnienia, których nikt nie może spełnić.
Kiedy zbliżam się do końca tej opowieści i patrzę na rozkładówkę, na której młody, nikomu nieznany sługa ofiarowuje Walentynie ptasie jajo, z którego ma się wykluć gadający ptak, na myśl przychodzą mi słowa wiersza Kazimiery Iłłakowiczówny „Czarownica” oraz autorski picturebook Iwony Chmielewskiej pod tym samym tytułem. „A jeśli do mnie przyjdziesz, zbrojne zmyliwszy straże, to własne twe śpiące serce w pudełku ci małym pokażę”. Chociaż w „Złotej klatce” to sługa odkrywa przed księżniczką sekret jej serca, nie odwrotnie, sens pozostaje ten sam. Śpiące zimne serce księżniczki – to właśnie ono znajduje się w szkatułce przyniesionej przez nieznajomego. I to jego lód kruszą ostre jak sztylety oczy sługi. Rozkładówka zawierająca ten obraz nasycona jest zielenią, a zatem i nadzieją na to, że Walentyna może się zmienić. To kluczowy moment w całej słowno-obrazowej historii o „księżniczce czystej krwi”. Moment detronizacji Walentyny, która pierwszy raz nie wywyższa się, lecz pokornieje, nawiązuje kontakt z drugim człowiekiem. Już wie, że popełniła błąd. Swoimi wygórowanymi oczekiwaniami i mniemaniem o sobie doprowadziła do ruiny zamek, pozbawiła życia setek niewinnych ludzi, musiała też sprzedać wszystko, co miała. Koniec opowieści Anny Castagnoli trudno nazwać happy endem. Każde z trzech możliwych, lecz nie jedynych, zakończeń naznaczone jest porażką wynikającą z rozkapryszonej natury dziewczynki.
Wszechogarniające i zniewalające obrazy Carlla Cnueta w mistrzowski sposób oddają stan duszy samotnej małej księżniczki. Nie bez znaczenia pozostaje także wykreowana przez nie przestrzeń kojarząca się z więzieniem. Więzieniem własnych pragnień. Trudno pozbyć się natrętnego wrażenia bycia obserwowanym przez ptaki gigantycznych, wręcz groteskowych rozmiarów. Obserwujemy, jak Walentyna przechadza się w tę i z powrotem po wielkim zamku, przez którego okna zaglądają ptaki – jej zwierzęcy niewolnicy. Czy jednak tylko one pozbawione są wolności?
Pustka, a jednocześnie (i paradoksalnie) nadmiar – dwa stany, które krzyżują się ze sobą na kartach książki. Podobnie jak cichy głos narratora krzyżuje się z pretensjonalnym tonem księżniczki wydającej rozkazy. Typografia sprawia, że czytelnik dosłownie słyszy krzyk Walentyny, tak głośny, że aż cesarski zamek trzęsie się w posadach. Typografia „Złotej klatki” to ważny element w całej opowieści. Można by pytać, czy to udany zabieg, czy zbędny ornament, utrudniający czytanie tekstu i obrazu? Przy pierwszym spotkaniu z książką nie zrobił na mnie piorunującego wrażenia, raczej przeszkadzał, niż pomagał w jej odbiorze. Jednak w miarę zagłębiania się w obrazową treść nabrał zupełnie innego znaczenia. Wypowiedzi Walentyny przypominające ręczne, nieporadne pismo dziecka za każdym razem górują nad słowami narratora. W ten sposób widzimy jak na dłoni rozbuchane ego księżniczki i słyszymy, jak krzykiem odpycha od siebie innych ludzi.
„Złota klatka” jak w soczewce skupia dylematy współczesnego świata i rodzicielstwa. Pokazuje, jak kultura milczenia, nieustannego braku czasu oddziałuje na dziecko, próbujące zwrócić na siebie uwagę za pomocą jedynej broni, jaką ma: krzyku. To fascynująca lektura w barwny sposób pokazująca, że życie może być proste i piękne, jeśli tylko zrezygnujemy z pośpiechu i gromadzenia nieskończonej liczby rzeczy i skupimy się na tym, żeby być, a nie mieć.
Książka:
Anna Castagnoli, „Złota klatka”, il. Carll Cneut, przeł. Wioletta Gołębiewska, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2016.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.