Film Pabla Larraína to nie jest typowy biopic, choć nie brakuje w nim ani historycznych detali, ani psychologicznego realizmu. Nie ma za to nostalgii, która zwykle towarzyszy przejawom mitu JFK. Chilijski reżyser, urodzony przeszło dekadę po zamachu na prezydenta Kennedy’ego, i amerykański scenarzysta Noah Oppenheim widzą w zachowaniu świeżo owdowiałej pierwszej damy wyrafinowaną grę o zachowanie politycznej spuścizny po mężu. Ta nietypowa opowieść o Jackie Kennedy jest alegorią XX-wiecznych początków naszej postpolitycznej współczesności.
Dwa ciała prezydenta
Film Pabla Larraína przeplatają sceny wywiadu, którego wdowa po prezydencie Johnie Fitzgeraldzie („Jacku”) Kennedym udzieliła tygodnikowi „Life” zaledwie tydzień po śmierci męża, i retrospekcje obejmujące niecałe trzy lata, które spędzili w Białym Domu. Widzowie zobaczą więc zarówno zamach w Dallas, który miał miejsce w listopadzie 1963 r., jak i pogrzeb prezydenta, stanowiący centralne wydarzenie tej historii. Jacqueline Lee Bouvier Kennedy (Natalie Portman) odmawia pochowania męża (Caspar Phillipson) w rodzinnym grobie i osobiście wybiera prestiżowe miejsce na wojskowym cmentarzu Arlington – w rzeczywistości zapewne wskazał je minister obrony Robert McNamarra, bliski współpracownik JFK. Jackie obstaje przy ceremonii niezwykle uroczystej, wzorowanej na pogrzebie Abrahama Lincolna, który również zginął z rąk zamachowca. Lincoln, w przeciwieństwie do dwóch innych amerykańskich prezydentów zamordowanych w trakcie kadencji – Garfielda i McKinley’a – zapisał się trwale w zbiorowej pamięci. Jackie uważa, że stało się tak dlatego, iż został on odpowiednio pożegnany i uhonorowany wystawnym pomnikiem.
Obsesyjna niemal dbałość o oprawę prezydenckiego pogrzebu przywodzi na myśl fundamentalną dla teologii politycznej pracę Ernsta Kantorowicza „Dwa ciała króla”, w myśl której głowa państwa uosabia samo państwo – w tym sensie król nigdy nie umiera. | Tomasz Basiuk
Obsesyjna niemal dbałość o oprawę prezydenckiego pogrzebu przywodzi na myśl fundamentalną dla teologii politycznej pracę Ernsta Kantorowicza „Dwa ciała króla”, w myśl której głowa państwa uosabia samo państwo – w tym sensie król nigdy nie umiera. Powracający w filmie motyw przestrzelonej czaszki JFK wyraża symboliczną jedność prezydenckiej głowy i „głowy państwa” (head of state), zaś nieco fantazmatyczna scena pogrzebu dwóch dziecięcych trumien – Jackie przeniosła szczątki pochowanych wcześniej dwojga dzieci do grobu męża – wizualnie podkreśla motyw podwójnego ciała. Tak jak u Kantorowicza, gdzie fantazmatyczny król uosabiający państwo wciela się w następcę, śledzimy zaprzysiężenie Lyndona Johnsona (John Carroll Lynch) na pokładzie Air Force One w drodze powrotnej z Dallas. W przeciwieństwie do otaczających ją polityków, zajętych typową dla demokracji nieustanną walką, Jackie intuicyjnie rozumie wagę rytuałów związanych z przekazaniem władzy. Uważa, że skoro zginął prezydent, to procesja pogrzebowa powinna przybrać formę niemalże triumfalnego pochodu, zaprzeczającego biologicznemu faktowi śmierci. Zaznajomiona z duchową i materialną historią Francji dzięki studiom na Sorbonie Jackie wprowadza do waszyngtońskiej polityki element quasi-monarchistyczny. Jej działanie jest spójne z wcześniejszą dbałością o zachowanie pamiątek po poprzednich prezydentach. Wdowa po głowie państwa jest zdania, że wytworzone przez ludzi przedmioty i rytuały są trwalsze i ważniejsze niż sami ludzie.
Jackie pojmuje polityczną potrzebę zachowania ciała „króla” raczej intuicyjnie niż intelektualnie. Wskazuje na to jej odruchowy sprzeciw wobec przeprowadzanej w szpitalu autopsji. Poza tym posądza siebie samą, chyba trochę niesprawiedliwie, o egoistyczne pobudki. Przyznaje, że uwielbia wiwatujące tłumy. W kolejnych scenach widzimy, jak chętnie zajmuje miejsce na świeczniku. Oglądamy ją, gdy wychodzi z samolotu, a na pasie startowym oficjele czekają, by powitać ją i prezydenta, oraz gdy, siedząc w limuzynie, uśmiecha się i kiwa ręką do gapiów. Nie ulega jednak wątpliwości, że rolę pierwszej damy odgrywa perfekcyjnie, a słynne wieczory urządzane przez parę prezydencką upływają w serdecznej atmosferze połączonej z doskonałą oprawą. Po śmierci JFK będzie musiała wycofać się z życia publicznego, ale najpierw dobitnie zaznaczy, jak dobrze sprawdziła się w roli małżonki głowy państwa, dzięki umiejętnemu zadbaniu o wizerunek męża.
Perspektywa i narracja
W retrospektywnej scenie galowego koncertu w paradnej Sali Wschodniej krzesła ustawione są w rzędach, jak w renesansowym teatrze dworskim, a centralne miejsca zajmują najważniejsze osoby – Jack i Jackie. Podobnie jak w teatrze, o takiej organizacji widowni zdecydowała perspektywa i zaprowadzony przez nią ład. Związek perspektywy z nowożytną racjonalnością podkreślają historycy sztuki; pisał o tym na przykład Erwin Panofsky. Oczywiście film jako medium sam nieustannie operuje perspektywą, łącząc ją z prowadzoną narracją. Jednak u Larraína perspektywa i narracja zostały umieszczone w samym centrum uwagi. O perspektywie wspomina chociażby rozmawiający z Jackie dziennikarz (Billy Crudup). Wywiad „nie klei się”, ponieważ Jackie nie umie zdecydować, w jaki sposób mówić o zamordowanym mężu. Dywaguje o różnicy między prawdą a tym, co wszyscy chcą usłyszeć, i naigrywa się z przekąsem, że powinna opisać dźwięk przebijanej kulą czaszki.
Wreszcie żona zamordowanego prezydenta wpada na pomysł, by porównać Biały Dom i prezydenturę Kennedy’ego do mitycznego Camelotu – zamku króla Artura. Musical „Camelot” był wówczas hitem, podobno lubianym przez JFK. Określenie to sugeruje, że rządy Jacka miały charakter wyjątkowy, a jego samego stawia w roli króla zdradzonego, lecz unieśmiertelnionego w mitycznym Avalonie. Wymyślone przez panią Kennedy porównanie to akt mythopoesis i swoiste dopełnienie pogrzebowej uroczystości. Określenie Camelotem prezydentury JFK rzeczywiście weszło do obiegu za sprawą wywiadu w tygodniku „Life”. Redakcja chciała usunąć ten motyw z tekstu i nawet Theodore White, który przeprowadzał wywiad, nie był do niego przekonany, ale wdowa po prezydencie nie zgodziła się na zmiany.
Drugim obok dziennikarza rozmówcą Jackie jest katolicki ksiądz (John Hurt), którego pierwowzorem jest kardynał Cushing, arcybiskup Bostonu i przyjaciel rodziny – JFK był jedynym w historii USA prezydentem-katolikiem. To on artykułuje rozróżnienie między prawdą a opowieścią, a zarazem podkreśla, że nie rozumiemy sensu tego, co nam się przydarza. W sposób kojarzący się z teologiczną via negativa za największe błogosławieństwo uznaje poczucie, że wystarcza nam samo życie, na które składają się codzienne rytuały. Jednym z takich rytuałów są doroczne rozgrywki NFL (futbolowe), których nie odwołano mimo śmierci prezydenta. Stając wobec realnej możliwości, że pamięć o zastrzelonym mężu zostanie wkrótce zatarta, Jackie wyciąga z nauki kardynała przewrotny wniosek: opowiada się za koniecznością wytworzenia sensu na użytek innych. Czyni to z udziałem eklezjasty, który celebruje mszę pogrzebową prezydenta.
Flirtując z mediami
Do konstruowania legendy męża Jackie zręcznie wykorzystuje współczesne media. Jako pierwsza dama oprowadza po Białym Domu ekipę telewizyjną – transmisję ogląda wówczas rekordowe 80 mln widzów, a ta sytuacja daje początek całemu gatunkowi dokumentów poświęconych kobietom. W innej scenie widzimy twarz Jackie za samochodową szybą, w której odbija się oglądająca ją gawiedź. Ujęcie to metaforycznie obrazuje zapośredniczoną relację między nią a masowym odbiorcą, do którego kieruje swój polityczny przekaz. Wreszcie – przywołanie siły telewizji to ostateczny argument w kluczowej kwestii oprawy prezydenckiego pochówku.
Larraín ustawia Jackie w roli zwornika pomiędzy dwiema rzeczywistościami: społecznymi i historycznymi. Bohaterka z jednej strony reprezentuje tradycję monarchistyczną, zamieniającą najzwyklejsze czynności w spektakl, wykorzystującą dworskie obyczaje i publiczne uroczystości do budowania majestatu. Z drugiej zaś współczesną rzeczywistość tak zwanej postpolityki i postprawdy, w której narracyjne i wizualne przedstawienia medialne coraz bardziej oddalają się od odczuwanej rzeczywistości. Obsadzona w tej podwójnej roli Jackie jest zarazem postacią tragiczną, zakorzenioną w tradycyjnej kulturze wysokiej, i postacią strywializowaną w sposób typowy dla współczesnej kultury popularnej. Uderzająca pod tym względem jest sekwencja scen w dniu zamachu, kiedy Jackie ma na sobie ikoniczny różowy kostium Chanel. Na pokładzie Air Force One, w toczku na głowie, wygląda jak stewardessa. Później jednak kostium jest zabrudzony krwią zmarłego prezydenta, a ona odmawia zmiany ubrania, żeby pokazać światu, „co oni mu zrobili” (kostium jest przechowywany w oficjalnym archiwum rządowym, ale nigdy nie został pokazany publicznie). Kiedy wreszcie Jackie zdejmuje ubranie, obsesyjnie szoruje ręce. Budzi to skojarzenie z postacią Lady Makbet, chociaż niejasne wyrzuty sumienia odczuwa raczej Bobby – Robert Kennedy, prokurator generalny i młodszy brat JFK (Peter Sarsgaard). Porównanie z Lady Makbet jest w oczywisty sposób nieadekwatne, ponieważ jedyną „winą” Jackie jest świadome stylizowanie utraty, którą przecież naprawdę przeżywa. Bardziej uzasadnione byłoby skojarzenie jej z Lady Dianą, czyniącą z prywatności oręż w medialnej rozgrywce z brytyjską rodziną królewską.
Prawda czasu – postprawda ekranu?
Ustawienie Jackie w rozkroku pomiędzy tymi dwoma wzorcami – Lady Makbet i Lady Dianą – służy Larraínowi do porównania tradycji monarchistycznej i współczesnej demokracji. Reżyser wskazuje na ciągłość między nimi, polegającą na wykorzystaniu spektaklu do budowania mitów uprawomocniających władzę. Z drugiej strony, w niemałym stopniu za sprawą obecnego prezydenta USA, majestat urzędu zredukowany został do bycia tak zwanym celebrytą. Jackie wydaje się stać u początków tej przemiany.
Nie wszystko jednak daje się sprowadzić do mitopoetyckiego gestu. Jackie dąży do poznania prawdy, tak jak przykazał kardynał. Dopytuje się na przykład o kaliber użytej przez zamachowca broni, mimo że nie ma to znaczenia dla politycznej gry, którą prowadzi. Z kolei w rozmowie z dziennikarzem podkreśla różnicę między czytaniem a oglądaniem tego, co ukazuje kamera, i nieco naiwnie przypisuje obrazom walor dosłowności. Larraín ostrożnie opowiada się za tą tezą. Scenę zamachu opiera na amatorskim nagraniu Zaprudera, które ukazuje spanikowaną żonę postrzelonego prezydenta, gdy wdrapuje się na oparcie siedzenia. Ten gest ucieczki, umotywowany wyłącznie strachem, jest jak Lacanowska traumatyczna przebitka realnego, przerywająca symboliczną tkankę sensu. To chwila, w której wydarza się coś, czego nie umiemy wpisać w nasze wyobrażenie o świecie. Wiemy, że ten moment paniki miał miejsce naprawdę i dlatego nie sposób go pominąć, chociaż nijak nie pasuje do mitu. Z drugiej strony, powszechna znajomość tej sceny wynika z jej licznych przedstawień, w których granica między prawdą a narracją nieuchronnie się zaciera. Czy więc Larraín przywołuje tę chwilę po to, by wskazać możliwość uwolnienia się spod władzy mitów, czy dlatego, że zmitologizowała się zupełnie niezależnie od intencji samej Jackie?
Larraín ustawia Jackie w roli zwornika pomiędzy dwiema rzeczywistościami. Z jednej strony reprezentuje tradycję monarchistyczną, zamieniającą najzwyklejsze czynności w spektakl. Z drugiej zaś współczesną rzeczywistość tak zwanej postpolityki i postprawdy, w której narracyjne i wizualne przedstawienia medialne coraz bardziej oddalają się od odczuwanej rzeczywistości. | Tomasz Basiuk
Film Larraína jest skrojony na miarę politycznej alegorii, gdzie obok doraźnych interesów i ambicji pojawia się głębsza warstwa porządku wymykającego się łatwej, racjonalnej interpretacji. Porządek ten nie jest kwestią przyjęcia właściwej perspektywy, lecz przejawia się w zrytualizowanych zachowaniach, nawet jeśli nie zawsze rozumiemy ich sens. Dlatego w warstwie politycznej można odczytać „Jackie” jako umiarkowaną pochwałę konserwatyzmu, według którego rytuały niosą ze sobą mądrość, której możemy do końca nie rozumieć.
Nie jest zaskoczeniem, że „Jackie” zbiera mieszane recenzje. Odbiega bowiem od gatunkowej konwencji. Poniekąd „odbrązawia” zmitologizowaną Jackie Kennedy, przypisując jej manipulatorskie zapędy, a tym samym czyni z niej postać prawdziwie fascynującą. Portman świetnie radzi sobie w roli, za którą otrzymała nominację do Oscara. Trzydziestokilkuletnia żona prezydenta, matka dwojga dzieci, która zdążyła już pochować kolejną dwójkę, chwilami zachowuje się jak „debiutantka” – stereotypowa dziewczyna z dobrego domu, chwilami zaś jak rasowa arystokratka – na przykład kiedy składa ironiczne kondolencje Lyndonowi Johnsonowi z powodu śmierci swojego męża. Podobnie jak nieomal nihilistyczne nauki kardynała, który najgłębszy sens upatruje w tym, że nie dostrzegamy sensu, „Jackie” nie jest strawą duchową dla każdego.
Film:
„Jackie”, reż. Pablo Larraín, USA 2016.
*Ikona wpisu: fot. materiały prasowe Kino Świat