Informacja dla osób, które nie widziały filmu: recenzja zawiera spoilery.
Najnowszy film Martina Scorsese to wielki obraz równoważnych idei, których granice są boleśnie odsłonięte w konfrontacji z historycznym i kulturowym konkretem. Z jednej strony mamy do czynienia z obroną wartości rodzimej kultury, której przedstawiciele czują się zagrożeni wobec religijnej propozycji kwestionującej jej prawomocność. Z drugiej obserwujemy żarliwych misjonarzy, dla których przeciwności są jedynie potwierdzeniem wyznawanych przez nich racji. Dla tych ostatnich zderzenie z obcą kulturą i wzmacniającą ją religią stanie się źródłem autentycznego kryzysu. Jednak bezwzględna przemoc stosowana przez mieszkańców terenów chrystianizowanych wobec misjonarzy zdaje się skrywać obawę, że ich racje nie są absolutne. Stąd tytułowe milczenie zdaje się rozwiązaniem dla skłóconych stron.
Sam reżyser nie opowiada się po żadnej stronie sporu. Jest chłodnym analitykiem, który zadowala się obnażaniem iluzji i uroszczeń aroganckich ideologii. Choć przedstawiony dramat rozgrywa się na tle urzekającego piękna natury, to nie jest to piękno zbawiające. Jest natomiast równie bezlitosne jak samurajski miecz czy płonący stos żywych męczenników za wiarę. Również religia nie daje wytchnienia, chyba że jest to buddyjska nirwana – zapomnienie o sobie i o Bogu.
To film-pytanie: jak zrozumieć Boga, który milczy, i to wtedy, gdy jest najbardziej potrzebny? Amerykańsko-włoski reżyser Martin Scorsese mierzy się z tym pytaniem, nie tylko odwołując się do dramatycznego epizodu historii chrześcijaństwa w Japonii, ale i czerpiąc pełnymi garściami z własnej religijności, którą zapamiętał z dzieciństwa spędzonego we włoskiej parafii katolickiej w Nowym Jorku. Jako chłopiec Scorsese nie tylko był religijny, lecz również szczerze myślał o zostaniu księdzem, a nawet misjonarzem. Jednak ostatecznie zwyciężyła w nim miłość do kina. Choć Scorsese rzadko jest traktowany jako reżyser religijny, a jego podejście do własnej tradycji katolickiej budzi raczej konsternację – by nie powiedzieć: zgorszenie – to swoim najnowszym filmem wpisuje się on w szeroko rozumiane kino religijnego niepokoju. Tak przynajmniej został on odczytany przez pierwszych widzów w Watykanie i w USA. Czy tak będzie też w Polsce, na razie trudno powiedzieć, choć źle by się stało, gdyby stawiane przez „Milczenie” pytania nie zostały przez polskich katolików usłyszane. Piszę o tym od razu na początku, bo takie niebezpieczeństwo widzę. Przy powierzchownej lekturze można w tym filmie zobaczyć przede wszystkim apoteozę jezuickiego i katolickiego bohaterstwa, które nawet w najbardziej niesprzyjających warunkach potrafi przetrwać i dochować sobie wierności. Nic bardziej mylnego. Moim zdaniem Martin Scorsese rozprawia się bowiem zarówno z kolonialną tradycją zachodniego chrześcijaństwa, jak i z katolickim przeświadczeniem o własnej wyjątkowości i jedyności zbawienia w Jezusie Chrystusie. By to dostrzec, trzeba jednak przypomnieć jego dwa wcześniejsze filmy.
Przy powierzchownej lekturze można w filmie zobaczyć przede wszystkim apoteozę jezuickiego i katolickiego bohaterstwa. Nic bardziej mylnego. | Stanisław Obirek
Różne oblicza boskości
Wychowany w tradycyjnej katolickiej rodzinie sycylijskich imigrantów, Scorsese zwykł się określać jako katolik niepraktykujący (lapsed catholic). Jednak tożsamość katolicka jest dla niego absolutnie oczywista. Być może najtrafniej można przetłumaczyć angielski termin lapsed catholic jako katolik kulturowy, którego cechą charakterystyczną jest emocjonalny związek z Kościołem katolickim przy jednoczesnej arbitralności w traktowaniu przykazań i wskazań moralnych tej instytucji. Taki rodzaj związku z Kościołem pozwala też na obranie krytycznej postawy względem historii katolicyzmu i na bardzo osobiste podejście do jego dogmatów. W przypadku reżysera filmowego oznacza to niemal nieuniknione zderzenie nie tylko z hierarchią kościelną, ale też z wyidealizowanym obrazem instytucji.
Tak właśnie się stało z pierwszym filmem religijnym Scorsese z 1986 r., „Ostatnim kuszeniem Chrystusa” opartym na powieści Nikosa Kazantzakisa. Szczególnie gwałtownie przeciw filmowi protestowali fundamentaliści religijni w USA, którzy go nie widzieli. Zgłaszali się nawet chętni gotowi wykupić i spalić istniejące kopie filmu. W Polsce jego dystrybucja również napotkała spore trudności, co wcale nie przeszkodziło różnym „ekspertom” wypowiadać się w najostrzejszych tonach o tym „bluźnierczym” filmie. Tymczasem Scorsese, korzystając z literackiej inspiracji, próbował się zmierzyć ze wszystkimi konsekwencjami dogmatu przyjmującego, że Jezus z Nazaretu był nie tylko Bogiem, ale i człowiekiem. W istocie, episkopalny biskup Paul Moore z Nowego Jorku uznał, że jest to film „chrystologicznie poprawny”. Nawiasem mówiąc, to właśnie ten biskup podarował Scorsese książkę, która stała się kanwą filmu „Milczenie”. Jego głos był jednak odosobniony. Być może ten gwałtowny opór przeciw jego odczytaniu postaci Jezusa sprawił, że w swojej następnej próbie Martin Scorsese zwrócił się ku odległej i „bezpiecznej” tradycji buddyjskiej. 1997 r. przyniósł jego kolejny religijny film, „Kundun – życie Dalai Lamy”. Jak łatwo się domyślić, nie był to obraz kontrowersyjny dla katolików, pokazywał wręcz siłę religii w konfrontacji z opresyjną ideologią komunistycznych Chin. To zderzenie dwu światów doszło szczególnie do głosu w bezpośrednim spotkaniu Dalai Lamy z Mao Zedongiem. Postać przywódcy Tybetańczyków nie jest jednak przez Scorsese idealizowana. Podobnie jak w przypadku Jezusa, reżyser starał się przedstawić człowieka dorastającego do swojej szczególnej misji. Tym razem to dla Chin film amerykańskiego reżysera okazał się trudny do przyjęcia.
Doświadczenia nabyte przy reżyserowaniu obu tych filmów dojdą do głosu w ostatnim ogniwie filmowego tryptyku, „Milczeniu”. Podobnie jak w poprzednich przypadkach, historia i literacka inspiracja posłużyły do stworzenia nader sugestywnych obrazów, które narzucają widzowi przede wszystkim wizję reżysera. To najbardziej osobisty film Martina Scorsese, który w licznych wywiadach nie stroni od łączenia filmowej przygody z własnymi, najgłębszymi poszukiwaniami i niepokojami. Wszystko zaczęło się dla niego od lektury książki japońskiego autora Shusaku Endo „Milczenie” z 1966 r., opowiadającej historię Rodriguesa i Garrape, dwu portugalskich jezuitów-misjonarzy, którzy w XVII-wiecznej Japonii poszukują swego mistrza, ojca Ferreiry. Scorsese przeczytał ją w 1989 r., a więc wtedy, gdy wokół „Ostatniego kuszenia Chrystusa” trwała burzliwa dyskusja. Ta książka stała się jego prawdziwą obsesją, która po prawie trzydziestu latach przerodziła się w mroczny obraz filmowy.
Nawet dobra znajomość twórczości japońskiego katolika Endo i historycznych szczegółów jezuickiej misji w XVII-wiecznej Japonii nie ułatwia wejścia w świat konfrontacji chrześcijaństwa z zastaną kulturą. Jak to się stało, że jeden z najśmielszych eksperymentów religijnych wypracowanych przez włoskiego jezuitę Alessandra Vanigliano, odpowiedzialnego za jezuickie misje w Azji, poniósł tak sromotną klęskę w Japonii, a przyniósł niezwykły rozkwit (przynajmniej na krótki okres) w Chinach? To właśnie w Chinach, dzięki przychylności cesarza, udało się jezuickim misjonarzom (najbardziej znany z nich to Matteo Ricci) nawiązać prawdziwy i głęboki dialog z kulturą opartą na zasadach Konfucjusza. Wielu przedstawicieli elit chińskiej kultury nie tylko z sympatią odnosiło się do chrześcijaństwa, ale wręcz przechodziło na tę religię. Mówiąc w wielkim skrócie, chodziło tu o poznanie obcej kultury jako warunek konieczny do głoszenia chrześcijaństwa. Było to radykalne odejście od tradycyjnego narzucania innym kulturom zachodniego modelu chrześcijaństwa, z jakim w XVI i w XVII w. mieliśmy do czynienia w przypadku odkrywanego wtedy Nowego Świata.
Wspomnianego wyżej Vanigliano spotykamy w pierwszej scenie filmu, gdy z oporami godzi się na wysłanie do ogarniętej prześladowaniami Japonii dwóch młodych jezuitów, którzy nie mogą się pogodzić z apostazją ich mistrza Ferreiry i za wszelką cenę chcą zdemaskować oszczerstwa przypisujące mu odejście od wiary w Jezusa Chrystusa. Tak naprawdę kolejne obrazy filmu to zderzanie niewzruszonej wiary Rodriguesa i Garrape z twardą rzeczywistością Japonii, w której tylko nieliczne niedobitki praktykują chrześcijaństwo katakumbowe (tzw. kakure-kirishitan). Wiara żyjących w ciągłym strachu wieśniaków jest dla misjonarzy wielkim wzmocnieniem do chwili, gdy i do wiosek objętych ich pracą zagląda wszechobecna władza sioguna. Zaczynają się okrutne prześladowania, ale nie one są najważniejsze. Nawet nie odstępstwo od wiary jest tu zasadniczym zagadnieniem, lecz… milczenie Boga. To właśnie milczący Bóg jest dla misjonarzy źródłem największych udręk. Zdają się oni mówić: „Dlaczego milczysz, skoro ci ludzie cierpią przez wierność Tobie?”.
Ten tytułowy motyw filmu staje się kwestią decydującą. Garrape ginie w beznadziejnej walce o uratowanie topionych wiernych, zrozpaczony Rodrigues zmuszony jest do oglądania tego okrutnego spektaklu. Pozostaje jednak wierny samemu sobie i jest gotów trwać przy wierze do końca. Zmieni to dopiero konfrontacja z ukochanym mistrzem Ferreirą, który dokonał apostazji nie z lęku przed cierpieniem, lecz dlatego, że stracił wiarę w sens chrześcijaństwa w Japonii. „W błotach Japonii ta wiara nie zapuściła nigdy korzeni, a poza tym ich wiara jest wspaniała, właśnie ją zgłębiam, tobie radzę to samo” – powiada Ferreira, niewzruszony zgorszeniem, jakie słowa te powodują u Rodriguesa. Tłumacz dodaje przy tym, że Ferreira pracuje nad traktatem wskazującym na błędy chrześcijaństwa. W pierwszym odruchu Rodrigues, ciągle pozostający gorliwym jezuitą, w przerażeniu odwraca się od dawnego przewodnika. Jednak siła rzeczywistości i religii buddyjskiej powoli zaczyna go przekonywać. W gruncie rzeczy w nowym wcieleniu Ferreira nadal pozostał mentorem Rodriguesa, który z oporami, ale jednak idzie w ślady mistrza. Obaj w służbie siogunatu Togugawów oddają znaczne usługi Krajowi Kwitnącej Wiśni. Pamięć o nich ratują przypadkowi kupcy i literatura, jako że ich zakon nie zwykł się chwalić apostatami. W swojej historiografii pamięta o męczennikach i o tych, którym udało się żyć w czasach wolnych od prześladowań.
Przejmujące milczenie
Trudno przypuszczać, że bez uprzedniej fascynacji życiem Dalai Lamy i tragicznymi losami Tybetańczyków skazanych przez potężne Chiny na polityczny niebyt milczenie Boga w ogarniętej prześladowaniami Japonii tak mocno zawładnęłoby wyobraźnią artystyczną Scorsese. Nie jest też wykluczone, że jako lapsed catholic, wyrosły ze środowiska, które na takich jak on patrzy z nieskrywanym poczuciem wyższości, reżyser chciał pokazać, że życie nie jest wcale takie proste i apostazja może się przydarzyć każdemu. Zwłaszcza tym, którzy ze szczególną lubością pielęgnują własną ortodoksję. Czyż nie tak należy odczytać groteskowe wręcz spowiedzi innego bohatera filmu, notorycznego apostaty Kichijiro? Widziałbym w tym echo katolickiego upodobania do nazbyt lekkiego traktowania grzechów jako kolejnej okazji do doświadczenia Bożego miłosierdzia. Czy nie jest bowiem tak, że sakrament spowiedzi doprowadza w patologicznych przypadkach do kompulsywnych wręcz zachowań? Cóż mi szkodzi grzeszyć, skoro dzięki spowiedzi doświadczę łaski i znowu będę „czysty jak łza”?
Faktyczne milczenie Boga (tak jak je przedstawia film Scorsese) ma wymiar uniwersalny. Dotyczy coraz bardziej znaczącej w dzisiejszym świecie obecności światopoglądu ateistycznego, a zwłaszcza tzw. nowego ateizmu. | Stanisław Obirek
Faktem jest, że przy realizacji filmu reżyser i aktorzy włożyli wiele wysiłku, by zrozumieć „tajemnicę i potęgę jezuitów”. Na pewno udało im się pokazać siłę duchowego doświadczenia i gotowość do ryzyka, nawet jeśli chodzi o utratę własnego życia. Również stała łączność z przełożonymi poprzez pisanie listów została znakomicie uchwycona. Jednak kryzys wiary i będąca jego konsekwencją apostazja to element obcy duchowości jezuickiej – tymczasem to ten element zdaje się szczególnie fascynować Scorsese. Być może również dlatego, że on sam był i jest postrzegany przez wielu gorliwych katolików jako odstępca od wiary. Odtwórca roli Rodriguesa, Andrew Garfield, odprawił nawet jezuickie rekolekcje, by wejść w mentalność gorliwego misjonarza. Jak wiadomo, to właśnie rekolekcje, słynne „Ćwiczenia duchowe” Ignacego Loyoli, były najbardziej rozpowszechnioną techniką wchodzenia w mistyczny świat chrześcijański. Mogli je odprawiać wszyscy, nie tylko jezuici. To właśnie dni spędzane w całkowitym odosobnieniu stanowiły największy „napęd” duchowy dla adeptów duchowości jezuickiej.
Głównym doradcą reżysera był amerykański jezuita i redaktor tygodnika „America”, ojciec James Martin. W grudniowym numerze tego pisma przeprowadził z on Martinem Scorsese bardzo obszerną rozmowę na temat jego pojmowania wiary, zmagań z nią i oczywiście o filmie „Milczenie”. Chętnych odsyłam do tej rozmowy, która jest, nawiasem mówiąc, głęboko zakorzeniona w realiach amerykańskiego pluralizmu religijnego i postsekularnego klimatu tolerancji światopoglądowej. Faktyczne milczenie Boga (tak jak je przedstawia film Scorsese) ma wszakże wymiar uniwersalny. Dotyczy nie tylko sytuacji rzeczywistego pluralizmu religijnego, ale przede wszystkim coraz bardziej znaczącej w dzisiejszym świecie obecności światopoglądu ateistycznego, a zwłaszcza tzw. nowego ateizmu. To właśnie nowy ateizm jest dzisiaj największym wyzwaniem dla wszelkiej wiary religijnej. Sądzę, że Scorsese przychodzi mu w sukurs.
Nowy ateista stoi na gruncie twardych faktów nauki i twierdzi, że nie ma w niej miejsca na żadne teologiczne uzasadnienie. Człowiek wierzący uważa natomiast, że tamten po prostu się myli. Nie muszę dodawać, że dokładnie to samo o wierzącym myśli nowy ateista. Czy to oznacza, że wszelkie porozumienie jest wykluczone? Wydaje mi się, że właśnie tak jest i Martin Scorsese w swoim filmie to właśnie pokazuje. Mam wrażenie, że jego film stanie się dla wielu wierzących nie do przyjęcia, gdyż pokazuje bezsilność Boga. Tak zachowali się również wierzący przyjaciele Hioba, których zdaniem jego cierpienie było przez niego samego zawinione i którzy nie byli w stanie zaakceptować jego buntu przeciw Wszechmocnemu. A jednak to właśnie Hioba, a nie jego „wierzących” przyjaciół, Bóg pochwalił.
Nie widzę w tym jednak tragedii. Jak lubił powtarzać Leszek Kołakowski, „kultura, by żyć, zawsze potrzebuje skłócenia przeciwstawnych racji, racji absolutnie pewnych bowiem nie ma”. A poza tym, sporo w tej kwestii nieporozumień oraz pomieszania, na czele z przypisywaniem obu stronom poglądów, których nigdy nie wyrażały. Obawiam się jednak, że w Polsce panuje taki klimat kulturowy i religijny, który tylko utwierdzi obie strony w przekonaniu o własnej słuszności, gdyż spór między nimi jest nierozstrzygalny na poziomie teoretycznych argumentów. Przykładem twórczego dialogu jest natomiast godzinna rozmowa Richarda Dawkinsa z jezuitą Georgem Coynem, wieloletnim dyrektorem Obserwatorium Astronomicznego w Watykanie. Nie doprowadziła ona do zmiany stanowisk, ale Dawkins w autobiografii „Światełko w mroku” określił ją jako jedno z najciekawszych doświadczeń intelektualnych. Stwierdził, że przez większą część rozmowy czuł się, jak gdyby słuchał bardzo inteligentnego ateisty.
Siłą omawianego obrazu filmowego jest jego zakorzenienie w historii. Akurat tak się składa, że tutaj prześladowanymi są chrześcijanie, zaś prześladujący bronią integralności własnej kultury. Można się naturalnie spierać, czy sposób tej obrony jest proporcjonalny do faktycznego bądź też wyobrażonego zagrożenia. Jednak przy odpowiadaniu na takie pytanie można przedłożyć przykłady choćby z obu Ameryk z tego samego czasu, kiedy to prześladującymi byli chrześcijanie. I to bynajmniej nie broniący „integralności własnej kultury”, ale niszczący kultury zastane. Co więcej, czyniący to w imię tej samej religii, która przez siogunat Tokugawów była postrzegana jako zagrożenie. Bogowie tamtejszych ludów również milczeli, tak jak Bóg chrześcijan w Japonii. Sprawa jest kluczowa dla zrozumienia przesłania zarówno filmu, jak i książki, na której jest on oparty. Nie byłoby na pewno pożądane, by film stał się jedynym punktem odniesienia w ocenie roli religii w historii. Trzeba bowiem pamiętać, że już przynajmniej od czasów zakończenia Soboru Watykańskiego II Kościół katolicki włączył się w dialog międzyreligijny. To właśnie udział w tym otwartym i opartym na wzajemnym szacunku dialogu doprowadził do rezygnacji wielu teologów katolickich z roszczenia do wyjątkowości zbawienia w Jezusie Chrystusie. Chrześcijaństwo, które w swojej historii ma krwawe prześladowania innych religii, poczynając od judaizmu, a na religiach rodzimych zastanych na chrystianizowanych terenach (a więc praktycznie na całym kontynencie) kończąc, nie może postrzegać siebie w roli tylko ofiary, lecz również sprawcy. Dopiero pełna akceptacja przeszłości jest warunkiem niezbędnym do autentycznego porozumienia między religiami.
Spalone gadżety
Wiadomo, że jedną z konsekwencji wielowiekowego prześladowania chrześcijan w Japonii było powstanie synkretycznej formy tej religii, a wyznawcy Kościoła kakure-kirishitan swoją religię utożsamiali z różnymi amuletami i gadżetami religijnymi. Chrześcijaństwo stało się więc rodzajem magii, którą nawet ojciec Rodrigues z pewnym wahaniem akceptuje, bo zdaje sobie sprawę z niemożności oddzielenia sfery wiary duchowej od konkretnych przedmiotów, które dla udręczonych chrześcijan ją uosabiają. Były one poszukiwane i niszczone wszelkimi sposobami przez władzę polityczną, która upatrywała w ich przechowywaniu objawów obywatelskiego nieposłuszeństwa i braku lojalności. Jak pokazuje zakończenie filmu, zarówno Ferreira, jak i Rodrigues oddawali władzy na tym polu szczególne usługi, tropiąc ukryte znaki chrześcijańskiej obecności tak w domach Japończyków, jak w osobistych bagażach przybyszy z zewnątrz. Oni sami zresztą, zwłaszcza młodszy Rodrigues, byli poddawani bardzo skrupulatnym oględzinom. Wychodzili z nich zwycięsko. A jednak żonie zmarłego Rodriguesa udało się wsunąć do trumny chrześcijański amulet. Palone w buddyjskim rytuale zwłoki rozświetlą chrześcijański znak obecności. Czy oznacza to ostateczne zwycięstwo prześladowanej religii, czy też definitywne pożegnanie się Martina Scorsese z religią gadżetów? Sprawa nie jest jednoznaczna i może był to celowy zabieg reżysera, by jej nie domykać.
Film:
„Milczenie”, reż. Martin Scorsese, USA 2016.
*Ikona wpisu: fot. materiały prasowe Gutek Film