Natalia Woszczyk: Do tej pory Theresa May wykluczała organizację przyspieszonych wyborów. Teraz wyznaczyła ich datę na 8 czerwca. Czy ta decyzja była dla pana zaskoczeniem?

Ben Stanley: Decyzja premier nie była niespodzianką. To racjonalne posunięcie. Zaskakujące było jedynie to, że wcześniej tak stanowczo się przed nim broniła. May potrzebuje silnego mandatu do przeprowadzenia Brexitu, a do tej pory jej go brakowało. Obecnie konserwatyści mają w sondażach 20 proc. przewagi nad Partią Pracy. Premier chce wykorzystać słabość przeciwnika i wzmocnić swoją pozycję.

Ale większość deputowanych z Partii Pracy poparła wniosek torysów o przyspieszone wybory. Większość liberalnych demokratów także. To błąd?

Opozycja nie ma dobrego wyjścia z tej sytuacji. Liberalni Demokraci patrzą na przedterminowe wybory z większą nadzieją niż laburzyści. To ugrupowanie chce wykorzystać obecny potencjał wyborczy wynikający z bardzo słabego stanu Partii Pracy. Jeremy Corbyn wie, że z czasem jego sytuacja będzie tylko gorsza.

Czy w czasie kampanii wyborczej przeciwnicy Corbyna, np. Tony Blair, mogą mu rzucić wyzwanie o przywództwo w Partii Pracy?

Myślę, że nie ma na to zgody w partii. Nikt z laburzystów nie oczekuje, żeby Blair wrócił do gry. Gdyby miał zostać zrobiony jakikolwiek ruch w tym kierunku, to już by się to stało. Przeciwnicy Corbyna raczej czekają na jego ostateczną kompromitację, żeby po jego porażce zacząć odbudowywać partię od podstaw. Ewentualni liderzy zastanawiają się bardziej nad tym, czy obecny przywódca odejdzie od razu po głosowaniu w czerwcu, czy znowu trzeba będzie usunąć go siłą.

Członkowie Szkockiej Partii Narodowej wstrzymali się od głosowania. Nicola Sturgeon powoływała się na to, że Theresa May działa w interesie swojego ugrupowania, a nie państwa. Jej stanowisko będzie miało jakiekolwiek znaczenie?

To, że wybory się odbędą, było przesądzone, odkąd poparł je Jeremy Corbyn. W tej sytuacji Nicola Sturgeon prosiła panią premier o wyrażenie zgody na drugie referendum. Do tej pory nie spotkało się to ze zgodą rządu. Myślę, że premier Szkocji stara się wytłumaczyć swoim wyborcom organizację przyspieszonych wyborów jako próbę odwrócenia uwagi od kwestii niepodległości Szkocji. Dlatego odnosi się do tego tak krytycznie.

Czy jeśli May wygra przyspieszone wybory, to w Szkocji odbędzie się kolejne referendum?

Trudno jest teraz przewidzieć, czy kolejne referendum się odbędzie. Jeśli tak, to pozostaje pytanie kiedy. W interesie rządu nie leży to, aby głosowanie odbyło się w trakcie negocjacji Brexitu. Bardzo ryzykowne byłoby prowadzenie rozmów z UE z jednoczesną kampanią na rzecz pozostania Szkocji w Zjednoczonym Królestwie. Myślę, że aktualna strategia rządu opiera się na tym, żeby ewentualne referendum odbyło się za co najmniej 3 lata – kiedy kwestia Brexitu będzie już załatwiona.

Jaki wynik wyborów pan przewiduje?

Dysponujemy jedynie sondażami ogólnonarodowymi – na ich podstawie trudno jest przewidzieć jaki będzie rozkład miejsc w parlamencie. Wszyscy spodziewają się jednak kolejnego zwycięstwa torysów. To oczywiste. Ciekawą kwestią pozostaje to, ile miejsc w parlamencie straci Partia Pracy i czy Liberalni Demokraci będą potrafili skorzystać z okazji. Musimy pamiętać, że w ostatnich wyborach wynik tego drugiego ugrupowania był bardzo słaby. Spodziewam się, że po tych wyborach przewaga Partii Konserwatywnej zwiększy się. Trudno na razie jednak przewidzieć, jak duża będzie ta różnica.

Obecnie dysponujemy jedynie sondażami ogólnonarodowymi – na ich podstawie trudno jest przewidzieć, jaki będzie rozkład miejsc w parlamencie. Wszyscy spodziewają się jednak kolejnego zwycięstwa torysów. To oczywiste. | Ben Stanley

Jeżeli zwycięstwo konserwatystów jest przesądzone, to dla Wielkiej Brytanii nie ma już innego scenariusza niż Brexit?

Ta sprawa jest już przesądzona. Theresa May szuka wzmocnienia swojego własnego mandatu na rzecz Brexitu. Chciałaby móc powiedzieć po zakończeniu tego procesu, że to właśnie pod przewodnictwem jej rządu Wielka Brytania wyszła z Unii Europejskiej.

Premier May wykluczyła udział w jakichkolwiek debatach przedwyborczych z konkurentami. Czy kampania bez debat jest możliwa? To dobry ruch?

May zrozumiała, że ma więcej niż oni do stracenia w debatach przedwyborczych – zwłaszcza, że będzie musiała odmówić odpowiedzi na pewne pytania dotyczące Brexitu. Nie potrzebuje debaty, by wygrać wybory. Kampania bez nich jest jak najbardziej możliwa. Debaty nie są i nigdy nie były stałym fragmentem kampanii wyborczej w Wielkiej Brytanii. To oczywiste, że Corbyn i Farron powiedzą, że taka decyzja świadczy o tchórzostwie May. Wątpię, by zrobiło to jednak większe wrażenie na wyborcach.

Czy na czas kampanii negocjacje z Unią zostaną zawieszone? To jeszcze bardziej skróci czas na osiągnięcie porozumienia.

To prawda. Przez siedem tygodni wszystkie prace rządu będą skupione na wyborach. Dla negocjacji z UE będzie to czas stracony.

Jakie będą bezpośrednie konsekwencje tych wyborów?

Rząd wzmocni swoją pozycję ze względu na wysoką wygraną konserwatystów – tym samym będzie dysponował znaczną większością w parlamencie. Rozstrzygnie się także problem, który mieliśmy w Wielkiej Brytanii przez parę ostatnich lat – problem Partii Pracy, która nie potrafi wypunktowywać błędnych posunięć rządu. Bo nawet jeśli wybory będą kompromitacją dla samego Corbyna, to przynajmniej pojawi się szansa na odrodzenie opozycji. To może być istotne w obliczu negocjacji Brexitu.

 

*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Tom Evans, Crown Copyright; Źródło: Flickr.com [CC BY-NC-ND 2.0]