Szanowni Państwo!
Od niemal dwóch lat w ławach polskiego Sejmu nie ma żadnego ugrupowania nominalnie lewicowego. Czy to brak dotkliwy? Co prawda w mediach jak bumerang powraca opinia „o potrzebie lewicy”, ale wyborcy sądzą chyba inaczej. Od czasu wyborów w 2015 r. socjaldemokracja wciąż nie zdołała zagospodarować swojej części elektoratu – w ostatnich sondażach notuje poparcie zaledwie na poziomie 5–6 proc. A przecież to i tak najlepszy wynik od dawna! Obrazu regresu dopełnia fakt, że z Sojuszem Lewicy Demokratycznej wciąż bardziej jest kojarzony Leszek Miller niż obecny przewodniczący, Włodzimierz Czarzasty. Mimo tych wszystkich klęsk to Sojusz pozostaje – pod względem potencjału organizacyjnego i społecznego poparcia – największą siłą polskiej lewicy.
Po klęsce wyborczej część działaczy Sojuszu odsunęła się od prezesa i odeszła wraz z Barbarą Nowacką, tworząc Inicjatywę Polska – ugrupowanie, które jest jeszcze w powijakach i w zestawieniach sondażowych właściwie nie istnieje. Z kolei partia Razem sondażowo drepcze w miejscu. W 2015 r. szturmem zdobyła serca „młodych lewicowych”, odbierając tym samym część elektoratu Zjednoczonej Lewicy. Po dwóch latach notuje poparcie na najwyżej tym samym poziomie, co w ostatnich wyborach, kiedy dostała 3,6 proc. głosów.
Ale o jakimkolwiek zjednoczeniu z SLD działacze Razem nie chcą nawet słyszeć. Jak podkreślali Julia Zimmerman i Maciej Konieczny w rozmowie z „Kulturą Liberalną”, SLD jest „partią, która skompromitowała lewicę w oczach wyborców”. Dlatego właśnie niemożliwa jest jakakolwiek kooperacja między „młodą” a „starą” socjaldemokracją – co wielu komentatorów odczytuje jako osłabianie potencjału całego bloku lewicowego. Inni jednak, nie bez racji, uznają argumenty Razem i potwierdzają, że SLD z lewicą de facto nigdy nie miał wiele wspólnego. W tej sytuacji wejście nowoczesnego ugrupowania lewicowego do Sejmu w kolejnych wyborach jest dziś równie niepewne, co dwa lata temu. Oczywiście do roku 2019 w neurotycznej polskiej polityce wiele się jeszcze może zmienić. Ale jeśli lewica ma odnieść sukces, musi sobie odpowiedzieć na pytanie, nie tylko o to, co chce zaproponować swoim wyborcom, lecz także: kto w Polsce będzie odbiorcą tego przekazu.
Razem ma z tym wciąż problem i elektoratu szuka wśród skrajnie odmiennych grup. Na ich sztandarach widnieje obrona interesów pracowniczych. Trzeba jednak zapytać – o kogo chodzi dokładnie? O freelancerów, pracowników małych przedsiębiorstw czy kasjerów sieci dyskontowych? Nie można przecież zaprzeczyć, że przywołane grupy łączy bardzo niewiele – brak im wspólnej płaszczyzny porozumienia, co wynika z odmiennych rynkowych uwarunkowań i doświadczeń. Tymczasem traktując niemal całe polskie społeczeństwo jak niepewnych zatrudnienia prekariuszy, Razem chce jednocześnie trafić do architekta prowadzącego jednoosobową firmę, zatrudnionego na umowę o dzieło tłumacza, górnika, dziennikarza, pracownika naukowego i sprzątaczki. Jeśli to nie jest w ogóle niemożliwe, to przynajmniej politycznie bardzo trudne.
To zresztą problem nie tylko polskiej lewicy. Z podobnymi wyzwaniami mierzą się ugrupowania lewicowe w całej Europie. We Francji socjalistyczny kandydat na prezydenta Benoît Hamon, otrzymał niespełna 7 proc. głosów, w Wielkiej Brytanii Jeremy Corbyn i jego Partia Pracy zmierza do sromotnej porażki w przyspieszonych wyborach parlamentarnych, a w Hiszpanii Podemos nie może pokonać konserwatywnej Partii Ludowej. We współczesnym świecie to populistyczna prawica wydaje się lepiej rozumieć, gdzie dokładnie przebiegają linie podziału politycznego. Obietnica ochrony interesów pracownika w ramach wspólnoty narodowej odbiera wyborców lewicy.
Do tych ogólnoświatowych problemów lewicy dochodzą jeszcze trudności typowo polskie. Do jakich tradycji miałaby się ona odwoływać? Niejeden polityk lewicy wydaje się sądzić, że patrzeć w tył też nie należy – za węgłem czai się bowiem demon komunistycznych aparatczyków. Z kolei sięganie aż do roku 1905 czy pielęgnowanie tradycji polskich socjalistów spod znaku PPS-u, jakkolwiek intelektualnie ciekawe, z politycznego punktu widzenia jawi się jako zabawa dla erudytów, nie zaś komunikowanie się ze współczesnym wyborcą w Polsce roku 2017.
„Stawianie na polskość, tożsamość, patriotyzm to dla lewicy ślepy zaułek, bo tylko wzmacnia przeciwnika. Na tym polu nie jesteśmy w stanie wygrać z narracją polityczną, która jest zbyt silna społecznie”, twierdzi Jan Sowa w rozmowie z Adamem Puchejdą i Karoliną Wigurą. Zdaniem filozofa „odpowiedzą na prawicową politykę historyczną powinna być lewicowa polityka futurologiczna, skierowana w przyszłość”.
Kłopot w tym, że i ta wizja przyszłości jest dziś mglista. A sławne hasło: „Wybierzmy przyszłość”, zostało już zużyte w trakcie jednej z kampanii wyborczych.
A może w ogóle binarny podział prawica–lewica w polskich warunkach powinien trafić na śmietnik? Coraz więcej mówi się na świecie o zastąpieniu go przez nowy polityczny antagonizm, przedstawiony na osi globalizm–lokalizm. Ta sprzeczność stanowiła przecież jedną z głównych płaszczyzn konfliktu podczas niedawnych wyborów prezydenckich we Francji – o czym przypominał w „Kulturze Liberalnej” Jarosław Kuisz. W efekcie lewica musi zdecydować, jaki ma stosunek do globalizacji i europeizacji. Bo czy lewica musi zawsze popierać Unię Europejską?
„To na lewicy jeszcze kwestia nierozstrzygnięta”, mówi Michał Syska z Ośrodka Myśli Społecznej im. Ferdynanda Lassalle’a w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Adamem Puchejdą. „W Polsce mało się o tym mówi, ale na Zachodzie można z grubsza wyróżnić trzy punkty widzenia. Pierwszy prezentowany jest przez mainstream socjaldemokratyczny, który chce bronić integracji europejskiej. […] Drugi punkt widzenia to głęboka reforma UE. […] Istnieje też jednak trzecia perspektywa, czyli hasła «lexitu» – lewicowego wyjścia z UE. Opiera się ona na przekonaniu, że co prawda państwo narodowe utraciło w globalnym porządku dużo ze swojej mocy, lecz wciąż jest poważnym podmiotem i może odegrać rolę polityczną”.
„Państwa narodowe powstały niedawno i nie ma powodu sądzić, że będą istniały zawsze. Obecnie są podstawową formą organizacji polityki, ale już widać, że nie wystarczającą”, mówi z kolei Anna Gromada z Fundacji im. Michała Kaleckiego. W tych warunkach dalsza integracja europejska „na pewno leży w interesie Polski”. A co z lękiem przed utratą suwerenności, którą straszy dziś prawica? „Oznaką pewnej dojrzałości jest moment, kiedy dochodzimy do wniosku, że warto coś poświęcić, żeby mieć więcej”.
Wracamy jednak do pytania, jak przekonać do takiej wizji Polaków? Czy lewicowcy potrafią wyartykułować taki zestaw postulatów, który pozwoli im wznieść się ponad próg wyborczy? A może powinni biernie oczekiwać na to, że lata rządów prawicy wywołają osławiony „efekt wahadła”, który zapewni im sukces wyborczy w przyszłości? Na to nikt nie powinien liczyć, przekonuje Tomasz Sawczuk z „Kultury Liberalnej”, zwłaszcza w Polsce, gdzie PiS w kolejnej kampanii na pewno będzie chwaliło się ogromnymi transferami socjalnymi na czele z programem 500+ i obniżeniem wieku emerytalnego.
„Najbliższe dwa lata są być może ostatnim dzwonkiem do działania. Jeżeli lewica chce odnieść wyborczy sukces, powinna trzymać się trzech zasad: dokonać zjednoczenia, przesunąć się w stronę centrum i… rozwiązać SLD”. Jak na razie realizacja każdego z tych postulatów wydaje się zadaniem bardzo odległym.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Karolina Wigura, Filip Rudnik, Jagoda Grondecka, Natalia Woszczyk
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.