Adam Puchejda: Emmanuel Macron został kolejnym prezydentem Francji. Czy jego nowy styl uprawiania polityki – mieszanina pragmatyzmu i idealizmu – daje pańskim zdaniem jakąś nową nadzieję dla liberalizmu i Europy?

François Heisbourg: Nie można odpowiedzieć na to pytanie. Będziemy to wiedzieć dopiero ex post. Tak, Macron został wybrany, a szedł do wyborów z hasłami proeuropejskimi, otwartego społeczeństwa, dlatego ta wygrana jest podstawą do tego, żeby mieć nadzieję. Nie powtórzyliśmy scenariusza z Trumpem i Brexitem, ale nie wiemy, co będzie dalej. Znajdujemy się w niezwykłym momencie politycznym.

Jest pan zaskoczony, że poszło tak łatwo?

Tak, jestem zaskoczony, ponieważ jeszcze rok temu nie przyszłoby mi do głowy, biorąc pod uwagę panujący w Europie klimat, że we Francji będziemy świadkami masowych manifestacji, podczas których ludzie będą wymachiwali europejskimi flagami i wykrzykiwali swoją miłość do Europy. To dość niezwykłe. Nie oznacza jednak, że nie ma w społeczeństwie francuskim podziałów. One istnieją i są głębokie, ale to europejska i otwarta strona naszego społeczeństwa wygrała te wybory. Może to dowód na to, że Francuzi są różni od Amerykanów, Polaków i Węgrów, a może ten wybór okaże się wyjątkiem. Nie da się jednak ukryć, że Francja jest relatywnie ważnym krajem i ten wynik może dać nadzieję na wzmocnienie relacji francusko-niemieckich. A jeśli ta relacja jest silna, istnieje szansa na pojawienie się nowych poważnych inicjatyw europejskich.

Czy ten wybór jest rzeczywiście wyborem programu europejskiego, czy raczej głosem przeciwko Marine Le Pen?

Gdyby to Marine Le Pen została wybrana, nie zadawałby pan tego pytania. Wybiera pan człowieka, który coś reprezentuje. Macron został wybrany, bo powiedział, że Europa będzie kluczowym elementem jego programu i że jest zwolennikiem otwartego społeczeństwa. To tyle, jeśli chodzi o polityczne znaczenie tego wyboru. Nie sądzę, by Francuzi wybrali Macrona tylko dlatego, że jest przystojny.

Zadaję to pytanie, ponieważ w kampanii wyborczej Macron był przedstawiany jako globalista, choć jego program skupia się na stricte francuskich problemach.

To akurat normalne, on jest prezydentem Francji.

Tak, choć jego program może być dla Francuzów trudny do przełknięcia.

Oczywiście, bo jeśli chcesz tchnąć znów życie w relację francusko-niemiecką, musisz zreformować francuską gospodarkę. To jasne. Jeśli do tego nie dojdzie, Macron zawiedzie tak samo jak Hollande.

Pańskim zdaniem Francuzi są gotowi na poświęcenia?

Nie przewiduję przyszłości. Nie wiem, co wydarzy się za sześć miesięcy. To, co wiem, to że Macron został wybrany. Francuzi mogą zmienić zdanie. Mogą uznać, że zaproponowane lekarstwo nie jest tym, którego chcieli. Mają do tego prawo. Ale na chwilę obecną wybory wygrał człowiek, który w sercu swojego programu umieścił Europę.

Czy jego wygrana jest spowodowana czymś w rodzaju zmierzchu tradycyjnych dla V Republiki partii lewicy i prawicy?

Tak, Macron wysadził je w powietrze. Coś takiego stało się już z Partią Socjalistyczną, a niebawem to samo może czekać prawicę.

To początek VI Republiki?

To sytuacja porównywalna do politycznych zmian, do jakich doszło we Francji w latach 1958–1962, kiedy de Gaulle wrócił do władzy. To był początek V Republiki, okres braku stabilnej większości. Stary system partyjny był wtedy w strzępach i trzeba było kolejnych czterech lat, by stworzyć nowy porządek. Nie wiem, jak długo potrwa budowanie nowego rozdania. Będziemy mieć jakieś wskazówki po wyborach do Zgromadzenia Narodowego, ale to najistotniejsza transformacja francuskiego systemu politycznego od końca lat 50. XX wieku.