To nie jest reforma sądownictwa
Przyszłość sądów to sprawa każdego z nas. Niezależnie od tego, na jaką partię głosujesz, nie powinno być tak, że minister sprawiedliwości jednoosobowo decyduje o składzie Sądu Najwyższego. Nie trzeba kochać polskiego sądownictwa i można popierać ideę jego reformowania. Jednak zmiany zaproponowane w tej kwestii przez PiS nie służą uzdrowieniu wymiaru sprawiedliwości. Wręcz przeciwnie, uzależniają cały system od kilku polityków. Nie jest to reforma, lecz skok na władzę o niebywałej skali.
W tym kontekście niedzielny protest przeciwko PiS-owskim projektom zmian w sądownictwie, który odbył się pod Sejmem, musiał rozczarować. Policja szacuje, że w demonstracji uczestniczyło ok. 4,5 tys. osób. Szacunki te są być może zaniżone, ale nawet jeśli demonstrantów było dwa lub trzy razy więcej, to wciąż niewiele.
Opozycja mówi do przekonanych
Sam przebieg demonstracji również nie napawał optymizmem. Wygłoszone przemówienia trudno określić mianem porywających. Nagłośnienie było na tyle słabe, że z dalszych rzędów nie było ich nawet słychać. To zaś, co można było usłyszeć, stanowiło kontynuację strategii pt. „musimy być anty-PiS-em”, która jak dotąd okazywała się nieskuteczna. Powszechna była zatem zgoła dysydencka retoryka obrony obywateli przed totalitarną władzą, padały mocne deklaracje rozliczenia PiS-u po wyborach, wróciła romantyczna idea opozycji demokratycznej zjednoczonej pod jednym sztandarem.
Tego rodzaju prężenie muskułów słabo wpisuje się w polityczne realia. Jeżeli na protest przyszło stosunkowo niewiele osób, a PiS wciąż prowadzi w sondażach, znaczy to między innymi, że większość osób nie podziela poczucia zagrożenia, które diagnozują krytycy działań partii rządzącej. Trudno nie odnieść wrażenia, że wystąpienia skierowane były przede wszystkim do już przekonanych – a tych jest zbyt mało, aby opozycja mogła zdobyć władzę.
Trzy wnioski
Sytuacja, w jakiej znaleźli się zwolennicy liberalnej demokracji, może się dziś wydawać się paradoksalna. Z jednej strony, ostry sprzeciw wobec próby przejęcia Sądu Najwyższego przez partię rządzącą wydaje się absolutnie konieczny. Z drugiej strony, w aktualnej konfiguracji politycznej ów sprzeciw nie porusza dostatecznie wyobraźni Polaków.
Sytuacja ta prowadzi do trzech powiązanych wniosków. Po pierwsze, gdy konflikt polityczny przybiera formułę „PiS–anty-PiS”, jest to na rękę partii rządzącej. W takim układzie to Prawo i Sprawiedliwość jest skierowaną w przyszłość „partią ludu”, zaś opozycja broni „tego, co było”. Co więcej, konflikt o takiej formule usztywnia tożsamość obozu rządzącego i stygmatyzuje jego licznych wyborców, ograniczając zasięg oddziaływania opozycji.
Po drugie, postulat „obrony przeszłości” jest stracony. Trzeba pamiętać, że historia nie zaczęła się ani wczoraj, ani w roku 2015. Niektórzy „obrońcy demokracji” są dla szerszej publiczności po prostu mało wiarygodni, a niektóre głoszone przez nich hasła – mało atrakcyjne. Nie ma już „powrotu do przeszłości” i im szybciej opozycja sobie to uświadomi, tym lepiej.
Wreszcie, po trzecie, „anty-PiS” to za mało. Trzeba poszukiwać sposobów działania, które nie polegają na prostej negacji posunięć partii rządzącej, ponieważ postawa ta nie przynosi efektów. Być może warto więc działać nie wprost: niech przedmiotem sporu będą na przykład dobre sądy, a nie „odsunięcie Kaczyńskiego od władzy” – to pierwsze poprą bowiem wszyscy, to drugie wpycha opozycję w stare koleiny.
Dać świadectwo czy wygrać wybory?
Nie jest wcale pewne, że tak zarysowana skuteczna alternatywa może w praktyce istnieć. Być może nie ma żadnej dobrej metody, aby wygrać z partią Jarosława Kaczyńskiego. Być może opozycja tak czy inaczej nie przekona do siebie wyborców, rozmowa o właściwej strategii działania okaże się bez znaczenia, a wszelkie nadzieje na to, że można zbudować w Polsce trwałe, cieszące się powszechnym uznaniem liberalno-demokratyczne instytucje należy zostawić za sobą.
Jednak póki ta rozmowa ma sens, jedno wydaje się jasne: opozycja musi zastanowić się nie tylko nad tym, jak „dać świadectwo” w obliczu nieliberalnej władzy, lecz także jak prowadzić skuteczną kampanię. Herbertowskie „gdy rozum zawodzi bądź odważny” to trochę za mało na strategię. „Jeszcze więcej anty-PiS-u” jest reakcją o pociągającej prostocie moralnej, ale jak na razie nie wygląda na świętego Graala polskiej polityki.
Autor fot. wykorzystanej jako ikona wpisu: Tomasz Sawczuk