Narodził się Andrzej?
„18 lipca odszedł Adrian i narodził się Andrzej”, „Wygląda na to, że PAD wywrócił stolik” – pisał Michał Szułdrzyński po tym, jak Andrzej Duda poinformował, że nie podpisze ustawy o Sądzie Najwyższym, dopóki Sejm nie uwzględni jego poprawki do ustawy o Krajowej Radzie Sądownictwa (KRS). Zgodnie z sugestią głowy państwa sędziowie zasiadający w KRS powinni być wybierani przez posłów nie zwykłą większością, ale większością 3/5 głosów.
W podobnym tonie co Szułdrzyński wypowiadało się wielu innych obserwatorów życia politycznego. „Od czasu Aleksandra Kwaśniewskiego żaden prezydent tak boleśnie nie ukłuł własnego obozu”, przekonywał Wojciech Szacki z „Polityki” i proponował opozycji hasło: „Nasz prezydent, wasz prezes”. Nawet były szef MSZ i były marszałek Sejmu Radosław Sikorski, zwykle bardzo krytyczny wobec obecnego obozu rządzącego, pisał: „Dziękuję Prezydentowi za jego oświadczenie ws. trybu wyboru KRS i ustawy o SN. Jeśli wytrwa, to uratuje niezależne sądownictwo”.
Te gwałtowne reakcje obwieszczające „bunt prezydenta”, czy też podjęcie „gry z własnym zapleczem politycznym”, pokazują, jak myślenie życzeniowe potrafi przesłonić racjonalny ogląd sytuacji. Inicjatywa Andrzeja Dudy nie tylko nie rujnuje planów PiS-u, ale jest – jak pisze Tomasz Krzyżak w „Rzeczpospolitej” – „kołem ratunkowym rzuconym prezesowi”. Dobrze wykorzystane, pozwoli ono nie tylko przeprowadzić zmiany, na jakich zależy Jarosławowi Kaczyńskiemu, ale znów zepchnie opozycję do defensywy. Dlaczego?
Cztery zwycięstwa Dudy
Po pierwsze, poprawka Dudy ani na jotę nie kwestionuje ani kierunku wprowadzanych przez PiS zmian, ani sposobu ich wprowadzania. Prezydent ignoruje zarzuty opozycji i większości prawników, uważających, że wygaszenie kadencji członków KRS w drodze ustawy jest niezgodne z Konstytucją. A przecież to właśnie jest najważniejszym elementem sporu – nie sam fakt reformowania polskiego sądownictwa, ale fakt, że PiS wprowadza te reformy z naruszeniem ustawy zasadniczej. Łamie tym samym prawo. Ale prezydentowi to nie przeszkadza, podobnie jak nie przeszkadzało w przypadku „reform” Trybunału Konstytucyjnego. Nic się pod tym względem nie zmieniło.
Po drugie, przyjęcie poprawki prezydenta przez PiS podniesie legitymizację nowej KRS, bo – jak słusznie mówi prezydent – nie będzie można już stawiać zarzutu, że jej członkowie zostali wybrani głosami tylko jednej partii. Ugrupowanie rządzące udowodni też, że jest otwarte na głosy krytyczne i skłonne do kompromisu.
Po trzecie, forma, w jakiej Andrzej Duda sformułował swój warunek, sugeruje, że jeśli tylko Sejm zaakceptuje jego poprawki, głowa państwa natychmiast podpisze ustawę o Sądzie Najwyższym – ustawę również uznawaną przez opozycję i większość organizacji prawniczych za niezgodną z Konstytucją. Przypomnijmy, co dokładnie powiedział prezydent:
„Nie podpiszę ustawy o Sądzie Najwyższym, nawet jeżeli takowa zostanie uchwalona w polskim parlamencie, jeżeli wcześniej ta ustawa złożona dzisiaj przeze mnie jako prezydencki projekt nie trafi na moje biurko uchwalona przez polski parlament”.
Jeśli parlament zaakceptuje poprawkę Dudy, ten nie będzie mógł odmówić podpisania ustawy o SN, tym bardziej, że sam zgłosił do tej ustawy kilka poprawek, które PiS – jak zapowiedział poseł Stanisław Piotrowicz – uwzględni. W tej sytuacji na sprzeciw prezydenta wobec tej ustawy nie ma szans.
Wreszcie, po czwarte, swoją decyzją prezydent wybija broń z ręki opozycji, która – choć mówi o konieczności zmian w polskim sądownictwie – nie potrafi przedstawić opinii publicznej żadnych pozytywnych propozycji reform. Duda przejmuje więc w pewnym sensie jej rolę, a obóz rządzący może tym wiarygodniej przedstawiać swoich przeciwników jako „opozycję totalną”, której jedynym celem jest zachowanie status quo.
Alarm dla opozycji
Manewr Dudy pokazuje więc, jak zgubną strategią – o ile to jest strategia – jest niechęć polityków opozycyjnych do przedstawiania pozytywnych pomysłów programowych. W lutym tego roku w wywiadzie dla tygodnika „Do Rzeczy” Jarosław Kaczyński mówił, że z racji tego, iż opozycja ogranicza się wyłącznie do wyrażania sprzeciwu, to on, „będąc poza rządem”, sam powinien „być opozycją, elementem kontrolno-krytycznym”. W rozgrywce o Sąd Najwyższy tę rolę wziął na siebie Andrzej Duda.
Tym samym opozycja – w oczach części Polaków – ma stać się na scenie politycznej całkowicie zbędna i skazana na klęskę w tej oraz kolejnych rozgrywkach. Wyobraźmy sobie, że po batalii o KRS i SN rząd przejdzie do „reformowania” rynku medialnego, de facto eliminując część prywatnych nadawców. Opozycja po raz kolejny powie, że zmiany są konieczne, ale nie wolno ich przeprowadzać w taki sposób, po raz kolejny wyprowadzi ludzi na ulice, po raz kolejny zaapeluje do prezydenta o weto. Prezydent z kolei po raz kolejny zgłosi do projektu najwyżej minimalne poprawki, a następnie go podpisze.
Jeśli opozycja nie chce trwonić społecznej energii towarzyszącej kolejnym protestom przeciwko projektom PiS-u, musi szybko zaproponować wyborcom pozytywną narrację. W przeciwnym razie nigdy nie wyjdzie z defensywy i zawsze będzie krok za Jarosławem Kaczyńskim. Nie da się wygrać z prezesem PiS-u, uprawiając politykę na jego warunkach.
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Piotr Drabik (CC BY 2.0); Źródło: Flickr.com