Najnowszy film Christophera Nolana zdobył już rozgłos arcydzieła chwalonego za realizacyjny rozmach, spektakularne zdjęcia czy zaangażowanie młodej widowni w odległą historyczną narrację (m.in. przez zaangażowanie Harry’ego Stylesa z One Direction). Ewakuacja Brytyjskiego Korpusu Ekspedycyjnego w czerwcu 1940 r. ze szturmowanej przez wojska niemieckie Dunkierki doczekała się z pewnością pomnika, który poraża tempem i napięciem, ale nie powiedział nam wiele o wojnie rozumianej inaczej niż biologiczna gra o przetrwanie. Być może sprawność realizacyjna Nolana okazała się sama w sobie pułapką, która służy stworzeniu spektaklu o wojennym patosie?
Wojenna sprawnościówka
Historia Dunkierki sama w sobie niesie obietnicę mocnej dramaturgii. Podstawą dla filmu zrealizowanego na bezdechu jest pytanie: jak wydobyć 400 tys. żołnierzy z oddziałów uwięzionych na plaży miasta, które zaraz ustąpi wrogom? Film rozpoczyna się biegiem – ucieczką szeregowca z ostrzeliwanych ulic na wybrzeże, gdzie brytyjskie oddziały czekają na nienadpływające łodzie. To tempo oraz logika wyścigu z czasem podtrzymane zostaną przez całą opowieść i rozpisane na trzy równoległe, przeplatające się wątki: do szeregowego uciekiniera, który chwytać się będzie kolejnych forteli, dołączy lotnik (Thomas Hardy), próbujący ochronić bezbronną plażę przed atakami messerschmittów, oraz grupa cywilów wyruszająca kutrem z angielskiego portu.
Multiplikacja punktów widzenia jest jednak zabiegiem tylko pozornie przydającym tej opowieści złożoność. W rzeczywistości oglądamy ciągle tę samą historię, w której przeplatanie narracji perspektywami ziemia-powietrze-woda służy podbiciu wrażenia katastrofy, nacierającej z każdego z tych porządków. „Dunkierka” to właściwie kino katastroficzne osadzone w historycznych realiach ze splotem czasowych perspektyw, w którym spiętrzenie katastrof osobliwie tworzy wrażenie ich nierealności czy wręcz wirtualności. Najeźdźców poznamy w filmie Nolana co najwyżej przez efekty ich działań – wybuchy i wyrwy po pociskach.
Przeplatające się trzy wątki stwarzają wrażenie przeskakiwania między różnymi grami o przetrwanie. O ile szeregowemu żołnierzowi co chwila ginie grunt pod nogami i przeskakuje on między kolejnymi złudnych obietnicami schronienia, to pilot spitfire’a wprowadza widza w POV wystrzelania możliwie wielu wrogów krążących nad bezbronnymi oddziałami. Jedyna gra oferująca przynajmniej minimalną psychologiczną złożoność rozgrywa się na cywilnej łodzi, na którą wyłowiony zostaje straumatyzowany i nieprzewidywalny oficer z zestrzelonego samolotu (znakomity Cillian Murphy). Wszystkie te wątki łączy powracająca co chwila metafora zamknięcia w klatce, z której za wszelką cenę trzeba się wydostać. Napięcie podbijane jest kolejnymi nieoczekiwanymi katastrofami. Atak może nadejść z lądu, powietrza, z wody i spod wody, wynik wydaje się przesądzony. Kumulacja katastrof sprawia wrażenie, że brakuje już tylko, żeby czekające na plażę oddziały pochłonęły fale, unosząc się na wzór spektakularnego ujęcia Paryża z „Incepcji”.
Tworzenie wielopiętrowej narracji stało się po „Incepcji” czy „Interstellar” znakiem rozpoznawczym Nolana i możemy dostrzec to także w „Dunkierce”, która nie spełnia jednak pokładanych w niej nadziei pod względem formalnym. | Grzegorz Brzozowski
Tworzenie wielopiętrowej narracji stało się po „Incepcji” czy „Interstellar” znakiem rozpoznawczym Nolana i możemy dostrzec to także w „Dunkierce”, która nie spełnia jednak pokładanych w niej nadziei pod względem formalnym. Choć każdemu z wątków przypisana została inna czasowość (co można tłumaczyć nie tylko zróżnicowaną logistyką akcji pomocowych, ale i przeplataniem się różnego odczuwania czasu w warunkach sytuacji ekstremalnej), ich połączenie odbywa się w dość konwencjonalny sposób. Całość zdominowana zostaje właściwie przez jedną czasowość, wprowadzoną przez sugestywną ścieżkę dźwiękową Hansa Zimmera, oscylującą między uderzeniami bombastycznego patosu a nerwowością tykania zegara. Imponujące doświadczenia kompozytora zostały tu sprowadzone do uporczywego powtarzania wyjaławiającego chwytu, który w innych wojennych obrazach mógł ilustrować zaledwie sekwencję bardziej złożonego obrazu (nasuwa się muzyczna analogia z muzyki Zimmera pod fragmentami natarcia na Guadalcanal w „Cienkiej czerwonej linii” Malicka).
Na tle tych realizacyjnych fajerwerków najbardziej dojmujące okazują się nieliczne, zniuansowane obserwacje, dające pozór wytchnienia od nieustających katastroficznych uderzeń. Zrozpaczony żołnierz wchodzący samotnie między fale, obserwowany przez czekających na plaży współtowarzyszy, czy trupy przynoszone do ich stóp przez przypływ. To jednak tylko krótkie przystanki przed wznowieniem wyścigu z czasem.
Arytmetyka wielkich liczb
Do czego ma nas prowadzić ta katastroficzna w tonie opowieść o wojnie? Przyjrzyjmy się pozornie zróżnicowanej palecie bohaterów. Szeregowiec Tommy to niemal nic niemówiący everyman, napędzany fizjologicznym instynktem, walczący z ryzykiem postrzelenia, utonięcia, wysadzenia i spalenia, który szukając schronienia, ładuje się w coraz gorsze kłopoty. To postać przede wszystkim biegnąca i pływająca – nieprzypadkowo wskazuje się na inspirację Nolana „Rydwanami ognia”. Kieruje nią przede wszystkim strach i niemal biologiczna konieczność ucieczki przed osaczeniem; wobec braku czasu na refleksję moralną, liczy się tu przede wszystkim sam instynkt przetrwania. Tommy ma poniekąd skupiać na torze swojej ucieczki serię traum doświadczanych przez tysiące bezimiennych żołnierzy. Pilot Thomas Hardy to z kolei jednoznaczny bohater i sprawny żołnierz, w którym na próżno szukać choćby cienia złożoności psychologicznej nie tylko Yossariana, ale którejkolwiek z palety postaci pilotów stworzonej przez Hellera w „Paragrafie 22”.
To zatarcie indywidualnych rysów postaci sprzyja sprowadzeniu filmu do opowieści o wielkich liczbach. Dunkierka istnieje w pamięci przede wszystkim jako spektakularna akcja odsieczy skierowanej do ponad 300 tys. żołnierzy. Nolan nie próbuje polemizować z tą uogólniającą pamięcią. Nie udało się mu wprowadzić cienia moralnej refleksji nad arytmetyką wielkich liczb, przyjmowaną jako konieczność w taktykach wojennych, a krytykowaną jako podstawa do szafowania życiem jednostek. Oczywiście w filmie Nolana liczy się każde istnienie – przede wszystkim jednak jako składowa ostatecznej sumy żołnierzy, której utrata zaważyć może o wyniku wojny. W „Cienkiej czerwonej linii” fundamentalna humanistyczna niezgoda na przyjmowanie za oczywistość wojennych kalkulacji staje się podstawą zawodowej porażki postaci jednego z oficerów. Kapitan Staros (Elias Koteas) zapytany przez przełożonego (pułkownik Tall – Nick Nolte) w jednej ze scen o liczbę istnień, jakie gotów jest poświecić dla osiągnięcia celu nazwanego strategicznym, nie jest w stanie dokonać obliczeń. Krytyka pułapki, jaka kryje się w myśleniu w kategorii przeliczania mas ofiar, należy do klasycznych już motywów kina (anty)wojennego, by wspomnieć chociażby bezlitośnie obnażaną postawę przywódców w „Ścieżkach chwały” Kubricka czy w „Pattonie” Schaffnera.
Oczywiście arytmetyka ta może być odebrana inaczej w przypadku opowieści o aroganckim szafowaniu wojskami dla osobistego awansu oraz w historii dotyczącej próby ocalenia ich przed nadciągającą katastrofą. W obu przypadkach pozostaje jednak narzędziem do pozbawienia nas wglądu w rzeczywisty wpływ wojny na jednostkę. Zamiast ulegać założeniu o konieczności przyjęcia spojrzenia na wojnę w sposób arytmetyczny, Malick na przykład zbudował zbiorowy portret żołnierzy w inny sposób. Tworzą oni części jednego organizmu, z których każda cierpi jednak na własny, indywidualny sposób. Nolan tymczasem zdaje się świetnie odnajdywać w logice filmu wojennego wielkich liczb, których uogólnienie wzmacnia wrażenia katastrofizmu budowanego równocześnie innymi formalnymi środkami. Patos gry o przetrwanie podbity zostanie przecież przez założenie, że stawką jest tu kilkaset tysięcy potencjalnych ofiar. Indywidualny pozostaje tu najwyżej odcień bohaterstwa, które ostatecznie przypisane jest właściwie wszystkim postaciom „Dunkierki” mimo pozorów skazania ich na porażkę. Wszelkie pozory indywidualnej słabości zostają zatarte w imię wyższych celów wojennej mobilizacji.
Ostatecznie „Dunkierka” to opowieść o nieoczekiwanym bohaterstwie i gotowości do poświęcenia – wartościach przewijających się w różnych odcieniach wśród postaci wplecionych w walkę o przetrwanie. | Grzegorz Brzozowski
Ostatecznie „Dunkierka” to opowieść o nieoczekiwanym bohaterstwie i gotowości do poświęcenia – wartościach przewijających się w różnych odcieniach wśród postaci wplecionych w walkę o przetrwanie. Wojna w tej perspektywie jawi się jako maszynka do wytwarzania tegoż bohaterstwa w sytuacjach granicznych. To zatem pean o wielkiej mobilizacji całego społeczeństwa – nie tylko generałach, którzy schodzą z trapu ostatni, ale i cywilach zdolnych do wielkiej ofiary dla uniknięcia widma ofiary jeszcze większej. Wreszcie to historia o mocy społecznego wybaczenia pokonanym, wbrew ryzyku przypisania im piętna hańby.
Exodus na bezdechu
Być może siła patosu, z jakim przemawia Nolan, płynie z przetworzonego fundamentu opowieści o Exodusie. Oto tłumy zagrożone doszczętnym zniszczeniem gromadzą się na brzegu, gdzie kończy się nadzieja. Coraz to nowe plagi dotykają jednak ich samych zamiast wrogów. Mojżeszem jest tu bezsilny, ale dumny generał (Kenneth Branagh) trwający niezłomnie na molo w oczekiwaniu na niewiadomy ratunek, bez mocy sprowokowania boskiej interwencji. Mimo utraty nadziei, ocalenie może nastąpić. Deus ex machina okazuje się obywatelska solidarność, dzięki której morze rozstąpi się przed pozornie straconą armią. Tego, jak fale zamkną się nad jej wrogami, w filmie już wprawdzie nie zobaczymy, ale podstawy do takiej prognozy daje imponująca zdolność współpracy i przebaczenia, którą wykazuje się społeczeństwo brytyjskie czasu wojny w obliczu największej próby i zwątpienia.
Oczywiście od Nolana nie należy oczekiwać spełnienia wszystkich marzeń recenzentów, przebierających w klasykach kina wojennego. Nie musiał tworzyć antywojennego traktatu na miarę Malicka, Kubricka czy Coppoli, poruszać refleksji nad wojną jako taką czy opowiadać o cierpieniu jednostki wobec kalkulacji strategów. Być może największe jego osiągniecie sprowadza się właśnie do samego paradoksalnego ukazania historii o wycofaniu jako moralnego zwycięstwa armii nie do końca zwyciężonej (ucieczki na dodatek przeprowadzonej z wyczynową sprawnością pomimo gry z ostateczną katastrofą); tak ukazany odwrót staje się warunkiem ostatecznego zwycięstwa w wojnie. Być może przyjęcie takiej perspektywy jest zrozumiałe dla opowieści o czasie, kiedy na początku wojny siły nazistów musiały napotkać na opór w postaci wielkiej, jednoznacznej mobilizacji całego społeczeństwa. Z czym jednak pozostawią nas opowieść o wojnie sprowadzonej przede wszystkim do maszyny do bohaterstwa – toru przeszkód, testującego sprawność przetrwania?
Film:
„Dunkierka”, reż. Christopher Nolan, USA 2017.