Chyba każdy z nas pamięta, jak w dzieciństwie odliczał dni do rozpoczęcia wakacji. Z końcem czerwca zrzucał ciężki plecak, podręczniki odkładał na najwyższą półkę, a szkolne trampki upychał na dnie szafy. Wizja dwóch miesięcy pełnych słońca, smaku czekoladowych lodów i domowych konfitur wyjadanych prosto z garnka, zapachu świeżo skoszonej trawy i dźwięku samolotów robiących szlaczki na niebie przesłaniała wszystko. Bo kto nie uwielbiał leżeć brzuchem do góry na trawie i zgadywać, czy wielki biały cumulus przypomina smoka, czy raczej krokodyla? Kto nie obmyślał skomplikowanych maszyn, nie odgrywał scen rodem z kreskówek o superbohaterach? Kto nie chciał mieć domku na drzewie, w którym ukryłby wszystkie swoje skarby i do którego wracałby w chwilach smutku czy złości na rodziców?
Zalesie to magiczne miejsce, do którego trafiają na wakacje dwaj chłopcy, Duszan, autor pamiętnika, i jego młodszy brat Janek. Jest odmienne od tego, w którym żyli do tej pory. Pełne mówiących zwierząt, słodkich pączków babci, rechotu Pana Śmiejki, leśnych przygód, pogubionych snów. Miodowy dom, w którym nic nie ma swojego miejsca i nikt nie przejmuje się brudnymi naczyniami, kotami zalegającymi w kuchni czy kurą śpiącą w garnku, jawi się jako ciepłe, bezpiecznie miejsce dla każdego. Widoczny tu odwieczny kontrast między kulturą a naturą dostrzega sam główny bohater początkowo niemogący odnaleźć się w nowej rzeczywistości. To on jest narratorem i to z jego dziecięcej perspektywy czytelnik poznaje „przygody prawie prawdziwe”. „Prawie”, bo w trakcie lektury trudno oddzielić to, co rzeczywiste od tego, co zmyślone. Nie powinno to nikogo dziwić – historię opowiada przecież dziecko, dla którego granice między prawdziwym a wyobrażonym nie istnieją, bo dla dziecięcej fantazji wszystko jest możliwe.
Postacią, która scala opowieść i jednocześnie inicjuje zbieg nieprawdopodobnych zdarzeń, jest babcia chłopców – metrykalnie dorosła, a jednak pielęgnująca w sobie wewnętrzne dziecko. Przedstawiona w opozycji do rodziców Duszana i Janka, mieszkańców wielkiego miasta, zapracowanych, żyjących w ciągłym biegu i natłoku obowiązków, niemających czasu dla swoich synów, żyje w bliskości z przyrodą, zna język zwierząt i przez wielu uważana jest za wariatkę, a nawet czarownicę. Tak też postrzega ją początkowo Duszan, i można powiedzieć, że jest w tym trochę prawdy. Bo wiedźma to przecież ta, która wie. A kto wie lepiej od babci? To ona rzuca chłopcom tajemnicze wyzwanie rodem z baśni i powieści fantasy, któremu muszą sprostać, aby nauczyć się rozmawiać ze zwierzętami. To ona pomaga Duszanowi odkryć wielki talent, uwierzyć w siebie i pokonać strach przed tworzeniem. „Nie ma dobrych i złych prac, jeśli tylko są wytworem twojej wyobraźni. Masz prawo widzieć rzeczy takimi, jakimi ci się wydają” – to jej słowa, które powinny być mottem każdego zaangażowanego rodzica czy nauczyciela. Babcia dzieli się swoją mądrością w nietypowy sposób, jej rady brzmią zagadkowo, a niekiedy są tak szalone, że Duszan nie traktuje ich poważnie. Babcia jawi się jako ta, która pobłaża, rozpieszcza i nie wymaga od wnucząt tyle, co ich rodzice. Nie tylko pozwala dzieciom jeździć na ośle, ale nawet zachęca do wyruszenia w drogę przez gęsty las, co może wydawać się szczytem nieodpowiedzialności. Gdyby tylko rodzice chłopców się o tym dowiedzieli! Właścicielka miodowego domu wyznaje zasadę, że „brudne dziecko to szczęśliwe dziecko” i przeciwstawia się zakazom. Stara się pokazać dzieciom, co przez nie tracą. Nie zabrania zatem swobodnie się bawić, toczyć bitew na gliniane kulki, budować domku-bazy w środku lasu… Jankowi pozwala opychać się pączkami, a Duszanowi malować.
O tym właśnie jest „Duszan”. O szukaniu dziecka w sobie i pielęgnowaniu go. Antonina Todorović chce pokazać, że między światem dzieci a światem dorosłych nie istnieje nieprzekraczalna przepaść. Pragnie udowodnić, że bycie dzieckiem to nie wada, lecz przywilej, który nie każdemu jest dany. Nie bójmy się być dziećmi – to lapidarne zdanie i zarazem przesłanie, które płynie z książki. Nie chodzi o infantylizm czy, jakby powiedział Francesco Cataluccio, kolejny wiek Piotrusia Pana, ale o pielęgnowanie w sobie tego, o czym my dorośli często zapominamy. O dziecięcą naiwność i wiarę, że wszystko jest możliwe, jeżeli czegoś naprawdę mocno się pragnie.
O pogoń za marzeniami, o których się zapomniało. Czas dzieciństwa bezpowrotnie mija, dlatego powinniśmy go celebrować, póki trwa. A odrobina dziecinności nikomu nie zaszkodzi, co więcej, może stać się międzypokoleniowym mostem na drodze do porozumienia, zwłaszcza dzisiaj, w czasach ponowoczesnego zagubienia wartości.
Zalesie, początkowo utożsamiane przed Duszana z końcem świata i cywilizacji, staje się jednym z najwspanialszych miejsc raju dzieciństwa, do którego chłopiec będzie chciał wracać we wspomnieniach. W tym celu spisuje swój pamiętnik, zamknięty w kapsule czasu, puszce pełnej dziecięcych skarbów. Chce podzielić się z czytelnikiem tym, co spotkało jego i całą rodzinę w Zalesiu i jak zbawienny wpływ miało to miejsce na ich wzajemne relacje. „Przygody prawie prawdziwe” trzymają w napięciu, pozwalają wkroczyć do świata dziecięcej wyobraźni, bez zamartwiania się tym, czy jej wytwory spodobają się innym.
Ten smak beztroski, nieograniczonej wolności i kreatywności, zabaw do utraty tchu i ostatniej pary czystych skarpetek, pozostaje w nas dorosłych o wiele dłużej niż trwa samo dzieciństwo. Ale nie we wszystkich. Pamięć o nim jest dana tylko tym, którzy jak w „Ekspresie polarnym” słyszą dźwięk dzwonków sań św. Mikołaja. Ci, którzy nie utracili dziecka w sobie. I oto apeluje sama autorka „Duszana” za pośrednictwem babci dzieckiem podszytej, kobiecej wersji Piotrusia Pana ze swoim mottem: Don’t grow up, it’s a trap.
„Duszan” to także opowieść o odkrywaniu własnego charakteru, oślego – w przypadku Janka i wilczego – u Duszana. Chłopcy przeszli długą drogę, aby poznać swoje mocne i słabe strony. Dzięki temu wzmocnili braterską więź pełną poświęcenia dla drugiego, nauczyli się dbać o siebie nawzajem i pokonywać strach, stając się dla siebie jak jin-jang. Ich przygody pokazują też, jak dużą rolę odgrywają w życiu dziecka rodzice, którzy nieraz toczą walkę o dusze dzieci. Janek i Duszan przybywają do miodowego domu jako dzieci-projekty, cyborgi, zaprogramowane na wypełnianie coraz to nowych obowiązków i spełnianie oczekiwań rodziców. Dzięki misji ratunkowej babci ocaleni zostają i jedni, i drudzy. Odnajdują do siebie drogę poprzez dziecięcą MOC, która pozwala wpływać na rzeczywistość i zmieniać ją na lepsze. To dzięki niej rodzice na nowo odkrywają w sobie uśpione dziecko i nie boją się „zdziecinnieć”.
Duszan zaprasza nas do swojego świata. Świata dziecięcej wyobraźni nieskrępowanej jeszcze normami społecznymi i przykazaniami kultury. Subtelne ilustracje Doroty Wojciechowskiej, będące jednocześnie obrazami namalowanymi przez Duszana, wypełniają książkę po brzegi i tym samym dopełniają opowieść. Obrazy towarzyszą słowom, wprowadzają klimat beztroskiego lata i domowego ciepła, a także nieokiełznanej dziecięcej natury, która ukrywa się pod postacią zwierząt. Minimalizm wyblakłych barw i szkicowy charakter ilustracji wprowadzają melancholijny nastrój, tworząc kontrast z niezwykle barwną opowieścią pełną przygód. Wyraża się w nich tęsknota za dzieciństwem jako rajem utraconym, do którego wracać można we wspomnieniach oraz sztuce słowa i obrazu. Duszan, kończąc swoją opowieść, żegna się tymi słowami: „Do puszki wkładam MOC, której tak dużo nagromadziliśmy z Jankiem, że chcielibyśmy się podzielić. Przekazuję ją tobie. Tak, właśnie tobie!”. Do kogo kieruje te słowa? Myślę, że zarówno do dzieci, jak i do dorosłych. Do tych pierwszych po to, żeby wiedziały, że nie tylko dorośli mogą powtarzać za twórcami Disneya: „Mam tę moc”. Moc, czyli władzę (i wiedzę), z którą się ich utożsamia. Do tych ostatnich zaś po to, by nie zapominali o mocy drzemiącej w dzieciach, o ich uczuciach, innym postrzeganiu rzeczywistości i o tym, że sami też kiedyś byli mali.
Książka:
Antonina Todorović, „Duszan”, il. Dorota Wojciechowska, wyd. Tadam, Warszawa 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.