Piotr Zaremba napisał ostatnio szereg tekstów, które wywołały burzę na prawicy. Ich nonkonformizm w ocenie rządów PiS-u jest jak pobudka dla prawdziwych polskich konserwatystów. Ale nie tylko. Również osoby o poglądach centrowo-liberalnych, którym zależy, po pierwsze, aby hasła pluralizmu i tolerancji nie były tylko zabiegiem retorycznym, a, po drugie, aby ważne reformy przeprowadzać w duchu społecznego konsensusu, a nie odwetu, powinny te teksty przeczytać z należną im uwagą.

W tekście „Odwet jest złym doradcą” zamieszczonym na stronie „Teologii Politycznej” Zaremba przestrzegał swoich kolegów po stronie konserwatywnej przed kierowaniem się w sprawowaniu władzy ślepym rewanżyzmem. Przypomniał również wypowiedź, w której zachęcałam przeciwników obecnego rządu, by krytykując te jego działania, które słusznie uznają za godne krytyki, nie posuwali się do odmawiania mu demokratycznej legitymacji.

Tekst Zaremby warto czytać razem z jego nowym artykułem, zamieszczonym na portalu „wPolityce”. Publicysta pisze w nim o zastanawiającym zjawisku: oto część konserwatywnych publicystów krytykuje dziś Andrzeja Dudę nie tyle za to, że zawetował dwie rządowe ustawy, co za to, że ten krok spotkał się z aprobatą… „Gazety Wyborczej” i telewizji TVN. Nie mają znaczenia prezydenckie argumenty, nie ma znaczenia jakość polskiego sądownictwa, nie ma znaczenia opinia autorytetów prawicy i Episkopatu – wygrywa przekonanie, że jeśli reformować, to tylko tak, by zabolało politycznego przeciwnika.

W większości podpisuję się pod tym, co Zaremba napisał w tych tekstach o skutkach radykalizacji języka dwóch zwaśnionych polskich elit, sprzężonej z logiką współczesnego polskiego rynku. A także o magicznym myśleniu, panującym w niektórych prawicowych kręgach, zgodnie z którym np. polityka PiS-u pochwalonego przez kręgi liberalne należy zdemaskować jako „zdrajcę”. Dodam, że źródłem zamętu myślowego jest zastąpienie publicystyki, polegającej na proponowaniu analiz własnych oraz weryfikowaniu faktów, manichejsko-cynicznym „poszukiwaniem perfidii”. Jak wtedy, gdy niedawną wypowiedź Bartłomieja Sienkiewicza w „Kulturze Liberalnej”, zamiast odnieść się do przedstawionych argumentów, nazwano „ofertą obozu III RP”. Roztoczono przy tym groteskową atmosferę jakiejś niebywałej tajemnicy.

Każdy publicysta powinien być zdolny do krytyki własnego obozu. Warto też mieć świadomość, że magiczne myślenie, tak jak opisuje je Zaremba, istnieje także po „naszej stronie”. Tutaj z kolei wszelkie próby uczciwej oceny sytuacji albo nawet zniuansowania postaci czołowych polityków obozu „dobrej zmiany” spotykają się z oskarżeniami o tzw. symetryzm. Każdy, kto pochwaliłby za cokolwiek polityka Zjednoczonej Prawicy lub – o zgrozo! – skrytykowałby jakiś pomysł PO czy Nowoczesnej, musi być szkodnikiem lub pożytecznym idiotą, służącym „demontażowi demokracji” oraz instalowaniu w Polsce „totalitaryzmu”. Wychodzi na to, że tylko krytyka posunięć SLD – i, kto wie, być może PSL-u – jest w rozsądnych granicach dozwolona.

Są jednak dwie rzeczy w tekście Zaremby dla „Teologii Politycznej”, z którymi fundamentalnie się nie zgadzam. Po pierwsze, Zaremba poświęca sporo miejsca pokazaniu, że to „strona antypisowska” zaczęła wojnę na radykalizacje. Nie jest to wykluczone. Jednak muszę przyznać, że to, „kto zaczął”, naprawdę nie ma żadnego znaczenia, szczególnie z punktu widzenia pokolenia obecnych dwudziesto- i trzydziestolatków. Trzeba powiedzieć, że równie niewyszukane są stwierdzenia redaktora Tomasza Lisa, np. imputującego PiS-owi ściąganie z goebbelsowskiej i moczarowskiej propagandy [1] albo twierdzącego, że jest to partia zamierzająca wprowadzić coś na kształt ustaw norymberskich [2], jak i wypowiedzi redaktora Michała Karnowskiego, który w każdym antyrządowym proteście dopatruje się „uliczno-medialnych zamachów stanu”, mających prowadzić do „sparaliżowania zdolności nowej ekipy do sprawowania władzy” lub, co gorsze, nawet „puczu”, o którym pisze bez cienia ironii [3].

Te hiperbolizacje w określaniu konkurentów politycznych należy traktować jako przejawy agresji medialnej wolnej od odpowiedzialności za jakość naszej debaty o Polsce. Ten sposób postępowania bywa określany także jako przejaw tzw. plemienności, sprzeczny zarówno z dobrze pojętym liberalizmem, jak i mądrym konserwatyzmem. Mamy tu do czynienia z przykładami daleko posuniętej koncentracji na rozgrywce osobistej (i, niestety, chyba także sprzedawalności własnego pisma). Horyzont tej rozgrywki nie przekracza już nie tylko jutra, lecz kończy się na dziś. Hic et nunc – i kropka. A po nas choćby potop. Jeśli naprawdę chcemy w Polsce coś zmienić, musimy przestać zastanawiać się, kto i kiedy zaczął, a zamiast tego wszyscy uzbroić się w nieco więcej cierpliwości nawet wobec nielubianych oponentów. Sfera publiczna tak od polityków, jak i publicystów, wymaga grubszej skóry i – jakkolwiek nie brzmiało to anachronicznie w dobie Twittera – elementarnego szacunku wobec politycznego adwersarza jako człowieka.

To w imię przyszłości naszych dzieci musimy w Polsce odrodzić liberalizm i konserwatyzm godne swojej nazwy. | Karolina Wigura

Po drugie, nie zgadzam się, jakoby moje słowa o tym, że liberałowie muszą pozwolić konserwatystom na rządzenie Polską, ograniczając się do piętnowania nadużyć, padały za późno. Pokolenie urodzone w latach 80., które reprezentuję, nie uczestniczyło ani w instalowaniu politycznych zrębów III RP, ani jej sceny medialnej. W tym sensie to pokolenie na tworzenie III RP się nie „załapało”, a teraz z rosnącym niesmakiem obserwuje, jak jej niegdysiejsi budowniczowie rozgrywają między sobą wojnę, która wygląda tak, jakby dotyczyła nie przyszłości naszych dzieci, lecz wyłącznie pamięci o ich osobistych dokonaniach. Zainteresowanie zajęciem miejsca w podręcznikach historii rodzi niedobre standardy polityczne.

To w imię przyszłości naszych dzieci nie tylko ja, ale i inne osoby z tego pokolenia, zwracamy dziś osobom starszym od nas, stojącym po „liberalnej” stronie uwagę, że z obozem konserwatywnym przegrali ze względu na własną słabość i że powinni wyciągnąć wnioski z popełnionych błędów. Głos ten nie jest jeszcze wystarczająco silnie słyszalny, lecz jego echo z czasem będzie odbijać się coraz głośniej. Sondaże dla opozycji są bowiem bezlitosne.

Radykałowie są po każdej ze stron. Ale – znów w imię przyszłości naszych dzieci – musimy w Polsce odrodzić liberalizm i konserwatyzm godne swojej nazwy. Tak aby kiedyś te dzieci mogły wraz z dziećmi osób o innych poglądach korzystać ze wspólnego parasola, jakim powinno być nasze państwo – i dalej nasz kraj rozwijać dla następnych pokoleń. Na to na pewno nie jest za późno. Jeszcze.

 

Przypisy:

[1] Tomasz Lis, „Ani kroku dalej”, „Newsweek”, nr 5/2016, s. 2.
[2] „To skrzyżowanie chińskiej rewolucji kulturalnej z inkwizycją, paleniem na stosie czarownic i wprowadzaniem w życie odpowiednio przemodelowanych ustaw norymberskich” – Tomasz Lis, „Wypowiedzieli nam wojnę”, natemat.pl, 4 kwietnia 2016 [dostęp: 18 maja 2016, godz. 9.46].
[3] Michał Karnowski, „Medialno-uliczny zamach stanu”, „wSieci”, nr 52/2015, s. 3.