Kryzys uchodźczy zachwiał europejską polityką w równym stopniu co sztuką. Mimo iż jeszcze niedawno wydawało się, że niewiele mogłoby łączyć filmy Akiego Kaurismäkiego, Michaela Hanekego czy Kornéla Mundruczó, w obliczu dramatycznych wydarzeń ostatnich lat u wybrzeży Europy nawet najwięksi indywidualiści współczesnego kina dotarli do wspólnego punktu odniesienia. Każdy z nich pokazał los setek tysięcy uchodźców na charakterystyczny dla siebie sposób, tworząc przy okazji szereg wyrazistych postaci współczesnych migrantów. Obdarzony nadludzkimi zdolnościami Ariel z „Księżyca Jowisza” nie przypomina złamanego przez los Khaleda z „Po tamtej stronie”, a tym bardziej bezimiennych postaci przesuwanych jak pionki po planszy w rozgrywce burżuazyjnej rodziny sportretowanej w „Happy End”. Czy reżyserom udało się jednak pokazać sytuację migrantów w świeżej perspektywie? W końcu wiele już na ten temat powiedzieli dokumentaliści, którzy zareagowali jako pierwsi, tworząc między innymi świetne „Fuocoammare. Ogień na morzu” czy „Ostatniego w Aleppo”.
Jak zmienia się nasze postrzeganie, jeśli któraś z tych oczywistych postaci zostaje obdarzona niespodziewaną, nową cechą? | Mateusz Góra
Syryjski anioł
Ariel biegnie co sił przez las. Ta ucieczka przypomina jedną z ostatnich scen „Syna Szawła” z 2015 r., w której bohater uciekał przed śmiercią między drzewami, a za jego plecami podążała rozedrgana kamera. Bohater filmu Kornéla Mundruczó biegnie jednak nie tylko po ocalenie. Chce w końcu odkryć Europę – miejsce, które po długiej zapewne podróży wydaje mu się krainą obiecaną, wolną od wojny. Okazuje się, że pierwsze spotkanie z węgierską policją będzie miało dla niego nieoczekiwane konsekwencje. Nadprzyrodzone zdolności, jakie Ariel przez nie zyska, nie uczynią z niego anioła, ale pozwolą ludziom wokół wierzyć, że się nim stał. Wyjaśnienie tajemnicy, która zbudowana została w „Księżycu Jowisza” wokół przemiany bohatera, okazuje się ostatecznie zbędne. Mundruczó woli badać sposób, w jaki segregujemy ludzi, wrzucając ich do możliwie najbardziej pojemnych i łatwo nakreślonych w umyśle szufladek – takich jak „terrorysta”, „zły gliniarz” czy „skorumpowany lekarz”. Jak zmieni się jednak nasze postrzeganie, jeśli któraś z tych oczywistych postaci zostanie obdarzona niespodziewaną, nową cechą? Bezwzględny policjant może po raz pierwszy przestanie postrzegać uchodźców jako towar, który należy odesłać do Turcji albo wyeliminować „przypadkowym” strzałem w głowę, a skorumpowany lekarz może w końcu zrozumie, że w życiu liczy się nie tylko wyciąganie pieniędzy od ludzi w gorszym położeniu niż on. Autor „Białego Boga” nie dba równocześnie o budowanie realistycznego obrazu psychologicznego swoich bohaterów. Każdy z nich ma przedstawiać pewną życiową postawę, zintensyfikowaną i karykaturalną. Dzięki temu łatwiej jest pokazać mechanizmy kreujące taki, a nie inny obraz uchodźców u Europejczyków; nasz lęk wynika właśnie z łatwego przyczepiania łatek, które nie odpowiadają rzeczywistości. Mundruczó bada sytuacje pozwalające dostrzec podstawowe paradoksy tkwiące w naszej naturze – jesteśmy gotowi na największe okrucieństwo (jakim jest atak terrorystyczny czy zabicie bezbronnego człowieka, który błaga o litość), ale też na największe poświęcenie (jakim jest zasłonięcie przyjaciela własnym ciałem).
Khaled z Aleppo
Aki Kaurismäki nie przyjmuje symbolicznej i metaforycznej perspektywy w przedstawianiu uchodźców tak, jak zrobił to Mundruczó. Nie wyciąga też tak dalece uogólnionych wniosków na temat ludzkiej natury i nie odwołuje się do absolutu jako najwyższej intencji w rozważaniach nad moralnością. Fiński reżyser tworzy ironiczną komedię, podkreślając podobieństwo losu Khaleda, któremu udało się uciec z Aleppo, do losu grupy sfrustrowanych życiem Finów. Żadnemu z nich nie powodzi się najlepiej. Główny bohater ucieka przed deportacją i trafia na ulicę, gdzie znajduje go Wikström, były akwizytor, właściciel podupadającego lokalu, wyrzucony z domu przez żonę. Razem z pracownikami Wikströma zaczynają tworzyć coś na wzór rodziny wyrzutków. Każdy znajduje w niej ciepło i wsparcie, na które nie może liczyć od nikogo innego. Khaled przynosi ze sobą swoją kulturę, między innymi śpiew czy umiejętności kulinarne, którymi przenikają inni bohaterowie. Knajpa, w której wszyscy pracują, zaczyna podlegać transformacjom: raz jest francuskim bistro, innym razem serwuje okropne sushi – ta nieustanna umiejętność otwierania się na to, co nowe, stanowi prawdziwą wartość. Kaurismäki podchodzi do swoich bohaterów z czułością i akceptacją, pokazując, że wymiana kulturowa jest możliwa tam, gdzie nie pojawiają się negatywne i raniące stereotypy.
Kiedy nagle zjawia się kontrola, właściciel restauracji nie pozbywa się swojego przyjaciela tylko dlatego, że tak byłoby łatwiej. Organizuje specjalną akcję wyrobienia mu fałszywego dowodu tożsamości, żeby mógł zostać i dalej zamiatać podłogę. To ludzki odruch – naturalny, pozbawiony chłodnej kalkulacji i, co chyba najsmutniejsze, zaskakujący. Jak świadczy o naszym podejściu do innych ludzi fakt, że okazanie wsparcia komuś, kto tego po prostu potrzebuje, wydaje się niespodziewanym, wzbudzającym śmiech widowni zwrotem akcji? Podobne pytanie, pokazując los Turków przyjeżdżających do Niemiec, zadał w 1974 r. w „Strach zżerać duszę” Rainer Werner Fassbinder. Kaurismäki, tworząc film na wskroś niedzisiejszy, mocno osadzony w estetyce i sposobie budowania narracji charakterystycznych dla lat 70., pokazuje, że niewiele się zmieniło. Wciąż budujemy okopy, rzekomo broniąc naszego dobrobytu przed przybyszami, zamiast po prostu ich poznać.
Jasny podział na uprzywilejowanych i tych, którzy muszą się podporządkować, wobec kryzysu migracyjnego staje się widoczny jak na dłoni. | Matusz Góra
Anonimowi służący
Najmniej chęci poznania migrantów, którzy w ich oczach sprowadzają się wyłącznie do roli służby, wykazują bohaterowie „Happy End” Hanekego. To historia burżuazyjnej rodziny, która rozpada się z powodu szeregu chorób i zaburzeń psychicznych jej członków. Migranci pojawiają się tu jako tło dla kolejnych rozgrywek pomiędzy krewnymi. Istnieją jako anonimowe twarze, służba albo niechciani goście zaproszeni na przyjęcie przez przeżywającego kryzys syna bohaterki, która stara się za wszelką cenę uchronić rodzinę przed całkowitą dezintegracją. Stają się elementem społecznego krajobrazu, utożsamionym automatycznie ze wszystkim, co niebezpieczne, ale niezbędne do prowadzenia luksusowego życia. Kiedy Georges (Jean-Louis Trintignant) zaczepia na ulicy grupę czarnych chłopaków, by zdobyć nielegalnie broń, ci nie mogą uwierzyć w jego słowa. Ludzie o innym kolorze skóry stają się przedmiotami w rękach bogatych Europejczyków, żyjących w imię wielowiekowej tradycji. Nie zapominają często wspominać o niej podczas kolejnych rautów organizowanych dla znajomych, jednak sami nie wyciągają z historii nauki. Stworzenie sytuacji, w której bliższy kontakt z kimś znajdującym się niżej w ekonomicznej hierarchii jest właściwie niemożliwy, pozwala bowiem myśleć prostymi kategoriami: czarni to „terroryści” albo „służący”, uwierzą we wszystko, co się im powie, mogą być agresywni, nie mają wykształcenia itd. Haneke sugeruje, że kolonialny dyskurs, dodatkowo wzmocniony przez prawicową politykę, wyjątkowo silną w ostatnich latach w Europie, wraca do łask w coraz szerszych grupach ludzi. Nikt z bohaterów filmu nie zachowuje nawet pozornie otwartej postawy wobec inności kulturowej. Jasny podział na uprzywilejowanych i tych, którzy muszą się podporządkować, wobec kryzysu migracyjnego staje się widoczny jak na dłoni. Za tę bezduszność przyjdzie jednak bogatej, na pozór świetnie radzącej sobie rodzinie zapłacić pewną cenę. Nie można wiecznie żyć szczęśliwie, będąc równocześnie hipokrytą – sugeruje Haneke z niespotykanym w swoich wcześniejszych filmach gorzkim poczuciem humoru, pozwalającym nazwać „Happy End” depresyjną komedią.
Kryzys migracyjny pojawia się w wielu innych filmach pokazywanych we Wrocławiu; pobrzmiewa na przykład w festiwalowym hicie „The Square” Rubena Östlunda. Rzadko jednak pojawia się on w perspektywie bohatera przychodzącego z zewnątrz. Twórcy filmowi skupili się na pokazaniu tego, w jaki sposób Europejczycy zareagowali na przybycie ludzi szukających pomocy. Nasz kontynent się zmienia (może z wyjątkiem Polski i kilku innych wyjątkowo nieprzyjaznych uchodźcom krajów), ale czy potrafimy pokazać ludzką solidarność, czy wybieramy własną wygodę? Jak reagujemy na tę zmianę?
Filmy:
„Księżyc Jowisza”, reż. Kornél Mundruczó, Węgry, Niemcy 2017.
„Po tamtej stronie”, reż. Aki Kaurismäki, Niemcy, Finlandia 2017.
„Happy End”, reż. Michael Haneke, Francja, Austria, Niemcy 2017.
*/ Ikona wpisu: Kadr z filmu „Księżyc Jowisza”. Materiały prasowe MFF T-Mobile Nowe Horyzonty.