Szkoda, że nie zawitała do Warszawy Martha Argerich – nie po raz pierwszy niestety odwołała swój udział, tym razem w dwóch zaplanowanych koncertach. Między innymi o tym dowiedzieliśmy się z poprzedzającej Festiwal konferencji prasowej, podczas której za stołem zasiadło dziewięciu dżentelmenów i ani jednej damy. Może chcieli w ten sposób, tyleż symboliczny, co specyficzny, uczcić wielką nieobecną.
Urologia, czyli Julianna Adwiejewa i Chopin
Mimo niezbyt dobrych lub całkiem niedobrych doświadczeń z pianistyką Julianny Awdiejewej, zaryzykowaliśmy pójście na jej koncert – głównie dlatego, że grała z Kremeratą Balticą, zespołem założonym przez Gidona Kremera, jedną z żywych legend XX wieku, artysty, któremu swoje utwory dedykował Alfred Schnittke. Chociaż nazwisko Kremera widniało w programie koncertu i mieliśmy nadzieję posłuchać go jako skrzypka lub zobaczyć jako dyrygenta, artysta nie zaszczycił publiczności występem, a koncert obserwował z widowni. A szkoda, bo „Koncertowi f-moll” w transkrypcji na fortepian i orkiestrę smyczkową przydałoby się zadyrygowanie. Nie ze względu na same smyczki – te zaczęły bardzo ładnie, piękniej chyba niż jakakolwiek polska orkiestra symfoniczna w tym utworze, a do tego bardzo czytelnie i do końca z w większości udanymi solami. Jedynym bodaj wyjątkiem było solo waltorni w finale – wykonane przez altówkę, ale z tradycyjną wpadką, jakby nad tym fragmentem naprawdę ciążyła jakaś klątwa. Być może altowiolista uczył się partii, wspomagając się którymś z nagrań Orkiestry Filharmonii Narodowej, i „wsłuchało” mu się z błędem… Największym problemem jednak był fortepian.
Występ ten zasługiwałby w sumie na miano jeśli nie muzycznej uczty, to przynajmniej godziwej strawy – gdyby nie obecność solistki. Można by odnieść wrażenie, że Julianna Awdiejewa po raz kolejny przyjechała do Warszawy z cegłą, którą położyła na prawym pedale i nie zdjęła już do końca (o problemach ortopedycznych u pianistów pisaliśmy już w pierwszej części relacji z Festiwalu). W ten sposób powiedzenie „kup pan cegłę” nabiera w stolicy nowego znaczenia. Kiedy wykonuje się badanie ultrasonograficzne jamy brzusznej i lekarz dochodzi do pęcherza moczowego, to może ocenić jego stan pod warunkiem, że jest to pęcherz wypełniony. W przeciwnym bowiem razie nic na USG nie widać, a w opisie badania pojawia się komentarz „pęcherz nie do oceny”. Podobnie pęcherz przepełniony utrudnia lub uniemożliwia wykonanie badania. Tego wieczoru było podobnie – nie dało się ocenić gry Julianny Awdiejewej, ponieważ całość „pływała” w prawym pedale i równie dobrze pianistka mogłaby położyć na klawiszach drugą cegłę – i tak wszystko zlewało się w jeden niekontrolowany, niekomunikatywny, nieapetyczny wielomocz.
Można by odnieść wrażenie, że Julianna Awdiejewa po raz kolejny przyjechała do Warszawy z cegłą, którą położyła na prawym pedale i nie zdjęła już do końca. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski
Transplantologia, czyli dwa kwartety i cztery fortepiany i spółka
W przeddzień zakończenia Festiwalu odbył się koncert dość niezwykły – zaproszono na niego aż czwórkę znanych pianistów i dwa cenione kwartety smyczkowe oraz dodatkową wiolonczelę i kontrabas, tworząc tym samym wyjątkowy zestaw ciał wykonawczych. W pierwszej części Belcea Quartett z towarzyszeniem Roberta Cohena wykonał „Kwintet smyczkowy C-dur” op. 163 Schuberta. Pierwotnie utwór ten miał zabrzmieć w drugiej części koncertu – miałoby to może tę zaletę, że otwierające go „Allegro ma non troppo” zaczyna się bardzo eterycznie i z trudem skupia rozproszoną jeszcze uwagę słuchacza – rzucało się to w uszy, zwłaszcza że w grę muzyków wkradło się trochę chaosu. Może zgrzeszyli nadmiarem ekspresji, zamiast uważniej się słuchać i pilnować rozpełzających się motywów. Niewątpliwie jednak cechowali się bardzo szlachetną barwą dźwięku, nad którą zdawali się znakomicie panować – wszyscy, chociaż szczególnie wybijała się pod tym względem altówka. Było to słychać szczególnie w II części „Kwintetu” – a nie jest to ogniwo łatwe do zagrania, bo Schubert sprawia wrażenie, że po spokojnej, dość wolnej i cichej części pierwszej chce do cna uśpić słuchacza – jak ten przestępca (z „Kabaretu Starszych Panów”?), który rozpylał luminal podczas gry na klarnecie. W trzeciej części muzycy grali żywiej, jak na scherzo przystało, za to mniej dokładnie, natomiast przyprawiony węgierszczyzną finał wypadł pikantnie i namiętnie.
W drugiej części Apollon Musagète Quartett wykonał „Kwintet fortepianowy Es-dur” op. 44 Schumanna z towarzyszeniem Gabrieli Montero, znanej z drygu do improwizacji (podczas Festiwalu również odbył się koncert, podczas którego improwizowała na tematy zadane przez publiczność). Niestety, skłonność tę dało się słyszeć aż za bardzo – w grze pianistki panował bałagan, który momentalnie udzielał się smyczkowcom. Brzmiało to, jakby cała piątka odbyła trochę za mało prób albo poszczególni muzycy mieli różne poglądy na materię wykonawczą. W przebojowej części marszowej zabrakło kontrastów – marsz, zamiast być dość wolny i ponury, zdawał się zbyt żywy, a fragmenty partyturowo szybsze były za bardzo leniwe. Było w tym coś zachowawczego, jakby wszyscy grali niepewnie i nikt nie poczuwał się do objęcia roli lidera. Montero wielokrotnie pokazywała swój mocny charakter nie do końca skory do współpracy. Tam, gdzie fortepian zostawał sam, było ładnie; tam, gdzie grały same smyczki – też, ale razem nie potrafili się dogadać. W finałowym „Allegretcie” z uwagi na szybsze tempo było to bardzo zauważalne – szczególnie w pierwszym fugacie, które zupełnie się rozlazło; całe szczęście, w dłuższym fragmencie kontrapunktycznym pod koniec cała piątka stanęła na wysokości zadania i „Kwintet” zakończył się w dobrym stylu.
Na koniec zabrzmiał utworek krótki – Bachowska transkrypcja „Koncertu na czworo skrzypiec h-moll” Vivaldiego – za to aż na cztery instrumenty klawiszowe i orkiestrę smyczkową (BWV 1065). W utworze tym spotkały się oba kwartety wzmocnione kontrabasem oraz czworo pianistów-solistów: Gabriela Montero, Aleksiej Zujew, Szymon Nehring i Angela Hewitt. Ta ostatnia dała dwa dni przedtem nocny recital na Zamku Królewskim – jej wykonanie „Wariacji Goldbergowskich” było tak niezwykłe, mądre i poruszające, że zasługuje na osobny tekst, kiedy ochłoniemy już z wrażenia i będziemy mogli spokojnie o tym pisać.
Pomysł zakończenia koncertu występem czworga pianistów był zrozumiały, skoro już byli pod ręką. Efekt zaliczyć można raczej do ciekawostek niż przeżyć artystycznych. | Gniewomir Zajączkowski, Szymon Żuchowski
Pomysł zakończenia koncertu występem czworga pianistów był zrozumiały, skoro już byli pod ręką. Efekt zaliczyć można raczej do ciekawostek niż przeżyć artystycznych. Zestawiono ze sobą czwórkę indywidualności, różne żywioły – rezultat przypominał próbę zmieszania płynów z niełączących się faz: powstała mętna mikstura, której wartość była zasadniczo niższa niż składających się na nią substancji (może z wyjątkiem Szymona Nehringa, którego towarzysze raczej ciągnęli w górę niż ściągali w dół). Trzeba jednak przyznać, że zwróciły naszą uwagę kunszt i klasa Angeli Hewitt –zadziałała ona jak nieformalny dyrygent, katalizator, dzięki któremu mikstura – choć nie najsmaczniejsza – nie była przynajmniej trująca. W sumie, w skali całego koncertu, z zestawienia, a potem zszycia tylu indywidualności powstał twór, nad którym doktor Frankenstein mógłby krzyknąć „It’s alive!” może bez zachwytu, ale też bez przestrachu, a publiczność miała na co popatrzeć.
Festiwal:
13. Międzynarodowy Festiwal „Chopin i Jego Europa”.
Koncert kameralny: Julianna Awdiejewa, Kremerata Baltica, 25 sierpnia 2017, Filharmonia Narodowa.
„Wielka kameralistyka”: Angela Hewitt, Gabriela Montero, Aleksiej Zujew, Szymon Nehring, Belcea Quartett, Apollon Musagète Quartett, Robert Cohen, Sławomir Rozlach, 29 sierpnia 2017, Filharmonia Narodowa.