Szanowni Państwo!
„Rzeczywistą suwerenność możemy budować wyłącznie na poziomie europejskim, jednocząc nasze siły, a nie stając pojedynczo przeciwko sobie. Wyzwania, jakie przed nami stoją, nie leżą już na poziomie państw. Państwa mają swoje miejsce, ale odpowiedni poziom to Europa”, mówił podczas swojego wystąpienia pod Akropolem w Atenach, Emmanuel Macron. Francuski prezydent wezwał do pogłębienia integracji, po raz kolejny opowiadając się za stworzeniem odrębnego budżetu dla strefy euro, na czele którego miałby stanąć „organ wykonawczy odpowiadajcy przed pochodzącym z wyborów parlamentem dla strefy euro”.
Wszystkie te stwierdzenia idą dokładnie w poprzek polityki polskiego rządu – który na każdym kroku podkreśla, że integracja europejska poszła za daleko i powinna zostać cofnięta na poziom właśnie państw narodowych. Pomiędzy polskim rządem a francuskim prezydentem istnieją dodatkowo co najmniej dwie zasadnicze różnice – po pierwsze, Macron proponuje konkretne rozwiązania instytucjonalne, po drugie, jest w Europie słuchany.
Polskie władze tymczasem oskarżają Brukselę o całe zło tego świata – począwszy od Brexitu, przez kryzys migracyjny, a na kłopotach polskiego górnictwa kończąc. Ale mimo zmasowanej krytyki, pozytywnych propozycji polscy politycy jak na razie nie przedstawili – mimo że prezes Kaczyński już w połowie 2016 r. w wywiadzie dla „Rzeczpospolitej” chciał zmiany traktatów unijnych i twierdził, że poprosił o ich napisanie… „ważnego polskiego prawnika”. Ale nawet gdyby „ważny prawnik” lub cała ich grupa faktycznie przygotowała zmiany traktatowe, nie widać dziś w Europie chętnych do wysłuchania polskich propozycji.
We wspomnianym wywiadzie Kaczyński stwierdził również, że Brexit pokazał, iż Unia potrzebuje głębokich zmian. To prawda, ale zmiany te idą w kierunku większej integracji, a nie jej rozluźniania. Paradoksalnie, wyjście Wielkiej Brytanii, czyli największego eurosceptycznego kraju ze Wspólnoty, może ten proces ułatwić.
Rozmijanie się polskiego rządu z nastrojami panującymi w największych państwach UE sprawia, że
relacje Polski z Brukselą pogarszają się, a agresywna polska retoryka wobec instytucji unijnych połączona jest z pogorszeniem relacji z Francją i Niemcami, czyli – zwłaszcza po wyjściu Wielkiej Brytanii – największymi i najważniejszymi państwami UE. Przeciętny Polak nie zwraca uwagi na to, że Emmanuel Macron podczas ostatniego tournée po Europie Środkowej celowo pominął Polskę czy że odmawia udziału w kolejnym szczycie Trójkąta Weimarskiego, ale to wyraźne sygnały, że Polska dla Francji nie jest w tej chwili partnerem do rozmowy. Po trwającej od tygodni nieprzygotowanej merytorycznie ani dyplomatycznie kampanii w sprawie reparacji od Niemiec trudno sobie wyobrazić, by nagłej poprawie uległy też stosunki z Berlinem.
Nie udaje się również budowa przeciwwagi dla Niemiec i Francji w postaci sojuszu z państwami regionu, przede wszystkim Grupy Wyszehradzkiej. Ochłodzeniu ulegną zapewne stosunki z Czechami, które zadeklarowały ścisłą współpracę z Niemcami w zakresie polityki europejskiej i ekonomicznej. Słowacja także, chociażby ze względu na obecność w strefie euro, nie zdecyduje się na wojnę z Unią w wersji zaproponowanej przez Warszawę. Wspólna waluta niemal gwarantuje Bratysławie miejsce w Europie „pierwszej prędkości”. Napięte pozostają relacje Polski z Litwą i Ukrainą – ostatnio z powodów pozbawionych ciężaru powagi. Projekt nowych polskich paszportów, w których znaleźć miał się między innymi wizerunek Lwowa i wileńskiej Ostrej Bramy, pokazuje, iż nie ceni się zbyt wysoko dobrego samopoczucia naszych partnerów na Wschodzie i długofalowych korzyści dyplomatycznych.
Administracja Beaty Szydło programowo nie szuka kompromisu i deklaruje twarde stanowisko w każdej sprawie: od kryzysu migracyjnego i sprawy Puszczy Białowieskiej, przez politykę historyczną, aż po zmiany w polskim sądownictwie.
„Nie, bo nie” – tak, mówiąc w skrócie, wygląda pomysł na politykę zagraniczną. Satysfakcję wyraźnie czerpie się z manifestowania tej postawy, a nie z osiągniętych dla Polski korzyści. Nie ma tu bowiem ż a d n e j hierarchii ważności, co w kraju powinno niepokoić także zwolenników PiS-u. W końcu na dłuższą metę chodzi o bezpieczeństwo nas wszystkich. Oczywiście, tego typu postawa spotyka się z co raz bardziej zdecydowanymi reakcjami ze strony przedstawicieli Brukseli, co widać choćby na przykładzie wypowiedzi członków rządu pod adresem wiceszefa Komisji Europejskiej, Fransa Timmermansa.
Antyunijny kurs próbuje tonować prezydent Andrzej Duda, który podczas przemówienia inaugurującego XXVII Forum Ekonomiczne w Krynicy przekonywał: „My, Polacy, jesteśmy obywatelami państwa, które przez lata starało się zostać członkiem Unii Europejskiej. […] Dzisiaj tym członkiem UE jesteśmy. I co bardzo mocno chcę podkreślić: jest to dla nas, dla absolutnie zdecydowanej większości Polaków, wielka wartość”. Podobne deklaracje płyną także z ust szefowej rządu, która zapewnia, że Polska jest krajem „proeuropejskim”, który broni wartości leżących u podstaw UE. Ostrzeżenia przed wyjściem z Unii – jakie formułuje część opozycji i mediów – politycy PiS-u konsekwentnie oddalają. „O Polexicie nikt w rządzie nie myśli”, powiedział niedawno… marszałek Sejmu, Marek Kuchciński.
Czy można – pomimo to – wyprosić Polskę z Unii?
Formalnie rzecz biorąc, o wyjściu Polski z UE, czy tym bardziej wyrzuceniu Polski, nie może być mowy, bo poza referendum – jak w przypadku Wielkiej Brytanii – nie ma takiej procedury. Niebezpieczeństwo jednak istnieje. Spoczywa ono jednak gdzieś indziej i – przynajmniej niektórzy przedstawiciele rządu – zdają sobie z tego sprawę, kiedy krytykują pomysły budowy Unii dwóch lub wielu prędkości. Prezydent Duda również przestrzegał przed takim rozwiązaniem podczas wspomnianego wystąpienia w Krynicy, twierdząc, że powstanie tego podziału będzie początkiem rozpadu UE.
Prezydent ma rację, ale nie dodaje, że ów podział może też być początkiem czegoś nowego – nowej organizacji, do której Polska nie zostanie zaproszona. W stolicach Europy Zachodniej postawa „nie, bo nie” jest niezrozumiała. Warszawa nie przykłada się zbytnio do opowiadania w sposób komunikatywny o własnych oczekiwaniach oraz interesach. W tej chwili stanowisko naszego rządu rozumiane jest jako dziwaczna niechęć do pracy na rzecz wspólnej przyszłości.
Problemem Polski nie jest więc wyrzucenie z Unii, ale taki rozwój wypadków, który sprawi, że Unia w jej bieżącej formie przestanie mieć znaczenie. Inne państwa zdecydują się na bliższą integrację, a Polska zostanie z tyłu. Ten proces może zacząć się już po (prawdopodobnie zwycięskich dla Angeli Merkel) wyborach parlamentarnych w Niemczech, które odbędą się 24 września.
To oznacza, że najbliższe lata będą decydującym dla Polski okresem, który zadecyduje o naszej przyszłej pozycji w Europie. Były przedstawiciel RP przy Unii Europejskiej, a dziś dyrektor przedstawicielstwa Komisji Europejskiej w Polsce, Marek Prawda, twierdzi, że mamy do wyboru trzy opcje. Możemy dołączyć do grupy decyzyjnej poprzez deklaracje przystąpienia strefy euro i konsekwentne dążenie w tym kierunku. Drugą możliwością jest skupienie się na jedności Unii Europejskiej i utrzymaniu jednolitego rynku. Ostatnią możliwością jest kategoryczna odmowa bliższej integracji i odmawianie innym prawa do tego. „Tyle że tak się niestety nie da. To jest przepis na marginalizację” – podsumowuje dyplomata w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Adamem Puchejdą.
W podobnym tonie wypowiada się Aleksander Smolar. „Emmanuel Macron wierzy, że «nie ma zbawienia poza Europą». Niestety, na Zachodzie bardzo upowszechnił się pogląd, że niekoniecznie chodzi o całą Europę. Brexit oraz procesy, które zachodzą na Węgrzech i w Polsce, przyspieszyły dojrzewanie przekonania, że należy integrować się w węższym kręgu”, mówi w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
Jak wąskim? Ograniczonym najwyżej do strefy euro. Już tylko ten pomysł wystawi na ciężką próbę jedność Grupy Wyszehradzkiej.
Przy czym kwestia przyjęcia euro wywołuje jednak spore kontrowersje nawet wśród analityków niezwiązanych z obecną władzą. Profesor Jerzy Osiatyński w niedawnej rozmowie z „Kulturą Liberalną” wskazywał, że najsłabsze państwa tej grupy mają przy stole negocjacyjnym niewiele do powiedzenia, a jednocześnie pozbywają się ważnego instrumentu prowadzenia polityki gospodarczej – własnej waluty.
Dziś jednak prof. Osiatyński przekonuje, że mimo wszystko Polska powinna znaleźć się w strefie, ponieważ stawką jest nie tylko potencjalna marginalizacja naszego kraju, ale i bezpieczeństwo w elementarnym sensie, a korzyści polityczne zdecydowanie przewyższają ewentualne koszty ekonomiczne.
Przeciwne stanowisko zajmuje znany szkocki ekonomista, Mark Blyth, który twierdzi, że posiadanie własnej waluty to bardzo ważny atut, który znacznie poszerza możliwości reakcji narodowych instytucji finansowych w czasie kryzysu. „To polisa ubezpieczeniowa na złe czasy. Dlaczego chcielibyście z niej rezygnować” – pyta retorycznie Blyth w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.
Uspokaja również, że mimo politycznych zawirowań, Polska nie poniesie poważnych konsekwencji. „W ciągu ostatniej dekady Unia przetransferowała do Polski 60 mld dolarów w postaci inwestycji strukturalnych. Nie ma mowy, by Unia zostawiła te pieniądze. To prawda, działania obecnego rządu mogą irytować, ale spójrzmy na niemieckie inwestycje kapitałowe na Węgrzech. Nie zatrzymały się, a przyspieszyły, pomimo polityki. A zatem owszem, retoryka może i się zaostrza, ale ja wolę śledzić przepływ pieniędzy”.
Niewykluczone, że Blyth ma rację, ale niewykluczone też, że mają ją także Smolar i Prawda. Unia nie zrezygnuje tak łatwo z inwestycji poczynionych w Polsce, ale jednocześnie fundamentalnie się zmieni, czyniąc z naszego kraju de facto, jeśli nie de iure, kraj drugiej kategorii.
Prezes PiS-u powiedział podczas ostatniej miesięcznicy smoleńskiej: „Nikt nam nie narzuci woli z zewnątrz. Nawet jeżeli w pewnych sprawach pozostaniemy w Europie sami, to pozostaniemy i będziemy tą wyspą wolności, tolerancji, tego wszystkiego, co tak silnie było obecne w naszej historii”. Paradoksalnie, retoryka Jarosława Kaczyńskiego znakomicie wpisuje się w ewentualny pomysł pozostawienia nas w jakiejś „szarej strefie” Unii.
Ze wszystkich powyższych powodów polska opozycja powinna wypracować wyraziste poglądy na temat własnej wizji Polski w Europie, nie unikając odpowiedzi na trudne pytania – o euro, o politykę migracyjną, o politykę obronną – pisze Łukasz Pawłowski w felietonie, który opublikujemy w najbliższych dniach.
W przeciwnym razie już wkrótce możemy znaleźć się sytuacji podobnej do położenia Wielkiej Brytanii – gigantycznie uzależnieni od Wspólnoty, a jednocześnie ze skrajnie ograniczonym wpływem na jej decyzje. To dla nas – podobnie zresztą jak dla Londynu – rozwiązanie najgorsze z możliwych. Różnica między oboma krajami polega na tym, że my wciąż możemy uniknąć tego scenariusza.
Zapraszamy do lektury!
Jarosław Kuisz, Łukasz Pawłowski
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Jagoda Grondecka, Natalia Woszczyk, Jakub Bodziony.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.
Ilustracje: Max Skorwider.