1.
Współcześni Europejczycy w mało co wierzą. Po wielkie idee sięgają niechętnie. Wydają się im spróchniałe, zetlałe, mało wiarygodne. Wierzą natomiast w technologiczny postęp. Wiara ta nie została skodyfikowana w żaden system. O jej realności świadczy jednak nasze codzienne postępowanie. Ochota, z jaką zaopatrujemy się w coraz to nowe technologiczne gadżety; odwaga wypróbowywania nowych lekarstw; wytrwałość, z jaką dążymy do zoptymalizowania rozmaitych aspektów swojego życia – wszystko to świadczy dobitnie o tym, że gdyby Europa gotowa była wyznawać jeszcze jakąś utopię, byłaby to utopia technologiczna.
Technika niesie ze sobą obietnicę, że ludzkie życie będzie jeszcze łatwiejsze i bezpieczniejsze niż dotąd. Zgadza się to ze zdrowym rozsądkiem. Jeszcze całkiem niedawno ludność europejskiego kontynentu dziesiątkowały zarazy, z którymi współczesna medycyna radzi sobie bez większego problemu. Pojawienie się w gospodarstwach domowych tak banalnego dziś urządzenia jak lodówka zrewolucjonizowało sposób ich funkcjonowania. Mozół codziennego zaopatrywania się w żywność zastąpiła wygoda magazynowania jej w odpowiednio schłodzonym i pojemnym aparacie. Stąd biorą się wizje technicznego raju: świata uporządkowanego z naukową ścisłością, w którym nie ma miejsca na przypadek czy irracjonalność. Nic dziwnego zatem, że mentalność techniczna wszystkie swoje porażki postrzega jako tymczasowe. Już jutro – a jeżeli nie jutro, to pojutrze – będziemy w stanie osiągnąć to, czego nie potrafimy osiągnąć dzisiaj.
2.
Osobliwy czar, jaki roztacza postęp technologiczny, paradoksalnie ma swoje źródła w odczarowaniu świata, które poprzedziło jej pojawienie się. To bowiem nie tyle technika przekształciła obraz rzeczywistości, w jaką wierzyli ludzie, ile raczej zmiana w ich przekonaniach umożliwiła pojawienie się techniki. Zmiana ta miała religijny, teologiczny charakter. Na czym polegała?
Na tym, że świat zsunął się ze swej metafizycznej podstawy. Bóg, który sprawował nad nim swoją dobrotliwą pieczę, stał się niewiarygodny. Ciało przestało być domem duszy, który nawet po śmierci należy szanować. To tylko kawałek materii. Worek, który można rozpruć, żeby zobaczyć, co jest w środku. W jego wnętrzu technika widzi tylko mechanizm: tłoczącą krew pompę serca, kanaliki żył, bajecznie skomplikowaną strukturę mózgu. Każdą z tych „maszyn” można – praktycznie lub w teorii – zastąpić inną. Poprawić, zoptymalizować. A postęp ten nie będzie miał końca. To, co kiedyś tworzyliśmy topornymi narzędziami z żelaza i stali, wkrótce zastąpimy subtelną gramatyką DNA. Potem pójdziemy jeszcze dalej, poza horyzont dzisiejszych wyobrażeń.
Tego typu myślenie nie jest, oczywiście, samo w sobie naukowe. Stanowi jednak wyraz charakterystycznej dla zdominowanej przez technikę kultury. Za rzeczywiste uznaje ona problemy wymierne, konkretne. Zagadnienia nierozwiązywalne dezawuuje, uważa za nieistotne. Taki los spotyka choćby pytania, jakie stawiali teologowie lub filozofowie zajmujący się metafizyką. Działalność, która nie prowadzi do żadnego wymiernego celu, uznaje za marnotrawstwo czasu. Dokładnie odwrotnie niż choćby starożytni Grecy.
Technika przekształca jednak nie tylko sferę refleksji. Przemienia również głęboko stosunki społeczne i polityczne. Zmienia zarówno skalę, jak i zakres ludzkich wyobrażeń i ambicji. Jedną ręką daje bezpieczeństwo; drugą je odbiera. Tradycja, obyczaje, doświadczenie, sprawdzone metody rozwiązywania określonych problemów – wszystko to zostaje przez postęp technologiczny unieważnione. Nie jest już w stanie udźwignąć życia. Staje się sprzeczne z jego codzienną treścią. Ta została bowiem w efekcie technologicznego postępu dogłębnie przekształcona. I jest niestająco przekształcana dalej, bez żadnego dającego się wyraźnie określić punktu docelowego. To przygoda, która nie ma i nie może mieć końca. Nie ma bowiem takiego zakresu wiedzy, który dałoby się uznać za wystarczający. Ani takiego poziomu władzy nad siłami przyrody, który pozwoliłby zaprzestać jej dalszego ujarzmiania.
Jedne wynalazki rodzą z siebie kolejne, jedne odkrycia umożliwiają następne. W efekcie cały świat naraz kurczy się i przyspiesza. Kurczy się, bo przestrzeń zaczyna odgrywać coraz mniejszą rolę. Bariery geograficzne, które jeszcze niedawno człowiek pokonywał ogromnym nakładem sił, dziś nie stanowią najmniejszej przeszkody. Jednocześnie świat przyspiesza, ponieważ zmiany dokonują się w nim z coraz większą szybkością. Jedne technologie wypierają inne, a wraz z nimi do cywilizacyjnej rupieciarni trafiają również określone style życia, komunikowania się, wykonywane zawody, przydatne na rynku pracy kompetencje, kryteria społecznego sukcesu i tak dalej.
Paradoksalnie, charakterystycznym odpryskiem naukowej, stechnicyzowanej cywilizacji, okazuje się pewien (niekoniecznie politycznie rozumiany) konserwatyzm. Sęk jednak w tym, że jest on tyleż nieodzowny, co niewiarygodny. Nieodzowny, bo w zmieniającej się w coraz bardziej zawrotnym tempie rzeczywistości ludzie coraz mocniej tęsknią za tym, co niezmienne i pewne. Niewiarygodny, bo tradycyjne wartości są tu z konieczności wytwarzane, wymyślane. Tradycjonalizm jest w tym sensie zjawiskiem charakterystycznym dla tzw. późnej nowoczesności. Tam, gdzie tradycja nie została wysadzona z posad, nie ma tradycjonalizmu. A ujmując rzecz nieco dokładniej: nie ma ideologii tradycji – stworzonego z wziętych z przeszłości obrazów i symboli ponowoczesnego kolażu.
3.
Wiara w postęp – projekt dogłębnie „zaczarowany” i nienaukowy – wspierana jest przez efekty, jakie nauka i technika wywołują w ludzkim świecie. Nauka pragnie robić wszystko, co można robić. Postęp technologiczny ma umożliwić jej zniesienie wszelkich barier; poszerzenie pola tego, co możliwe. Projekt poszerzenia wiedzy jest więc zarazem projektem poszerzenia władzy. To, co niestabilne, ma zostać uporządkowane. To, co przypadkowe, ma zostać poddane kontroli. To, co nieuchwytne, ma zostać zdefiniowane. Przymus, jaki przy pomocy aparatury technicznej wywieramy na materii, ma odsłonić rządzące nią prawa. Świat widziany jest tu jako gigantyczny mechanizm. Względnie: jako pole sił, które możemy dowolnie budzić lub wygaszać. Świat przyrody odpowiada bowiem tylko na coraz bardziej radykalne bodźce, przy pomocy których go „szturchamy”. Nie ma w sobie żadnej treści ani sensu. To tylko wszędzie ta sama bryła materii, którą możemy lepić, aż przybierze pożądany kształt. Kosmos jest więc moralnie obojętną magmą, której narzucimy nasz własny, ludzki porządek. Prędzej lub później przeobrazimy go wreszcie w ogród, którego alejki prowadzą przechodnia zawsze w upatrzone z góry miejsce. Względnie: w fabrykę, która niezawodnie wytwarza swoje produkty i w której każde narzędzie zawsze znajduje się na swoim miejscu. Tak czy inaczej, pustka świata jest tylko odwrotną stroną jego plastyczności. Postęp techniczny i kryzys duchowy to dwie strony tej samej monety.
Żyjemy w czasach przesilenia. W „międzyepoce” o niewyraźnych, rozmytych konturach. W nowej serii felietonów Jan Tokarski zastanawia się, w których miejscach występują w naszym świecie pęknięcia oraz do czego mogą prowadzić. Do tej pory w cyklu „Pęknięcia” opublikowaliśmy następujące teksty:
-
„Seks” (14 lipca 2017 r.),
-
„Nowoczesność” (14 czerwca 2017 r.),
-
„Równość” (23 maja 2017 r.),
-
„Konsumpcjonizm” (25 kwietnia 2017 r.),
-
„Rynek” (7 kwietnia 2017 r.),
-
”Klasa” (7 marca 2017 r.),
-
„Demokracja” (20 stycznia 2017 r.),
-
„Liberalizm” (26 listopada 2016 r.),
-
„Pluralizm” (30 grudnia 2016 r.).
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Pixies, Pixabay.com