„Jest akcja #MeToo, #JaTeż – coraz więcej kobiet opowiada o molestowaniu seksualnym w przeszłości. W przypadku niektórych z nich nie wydaje mi się to prawdopodobne, tak myślę” – refleksją o akcji mającej pokazać skalę molestowania seksualnego nie tylko w Stanach Zjednoczonych, ale i innych krajach, podzielił się znany dziennikarz Andrzej Bober. Pod tekstem – który Bober zresztą szybko usunął – użytkownik Facebooka, Maciej Łukaszewicz, pyta: „Co to da, że stado pasztetów, babochłopów zrobi hasztag «MeToo»?”, i na podstawie sobie tylko znanych informacji stwierdza, że 90 proc. z uczestniczek akcji robi to, „by się dowartościować”. Inny, Filip Makowski, uważa, że „hasztagi «MeToo» mają zazwyczaj takie paskudy, że nikt nie uwierzy w żadne molestowanie”.

Podobne reakcje znajdziemy pod tekstem Aleksandra Nalaskowskiego, profesora pedagogiki na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika w Toruniu i członka Narodowej Rady Rozwoju przy Prezydencie RP. Na portalu wpolityce.pl Nalaskowski twierdzi, że „molestował kobiety”, bo podrywał przyszłą żonę, bo całuje ją w rękę, bo nosi jej zakupy, a nawet regularnie zmywa naczynia. Pod artykulikiem opinie: „Świetny tekst o normalnym mężczyźnie”, „To tak jak ja”, „Jak mężczyźni przestaną molestować, to Marynia zostanie starą panną. Sama nie poprosi”. Poza Polską także zdarzają się publicyści, którzy próbują ostrzegać przed nowym „polowaniem na czarownice”.

Krótko mówiąc, zdaniem wielu komentatorów – co ciekawe w Polsce zupełnie niezależnie od podziału na PiS i anty-PiS – żadnego problemu nie ma. Polski mężczyzna w zasadzie ma naturę anielską. To dżentelmen w każdym calu, nie gwałci, nie dyskryminuje, nie molestuje – a jeśli już, to wyłącznie klasyczne piękności. Tak oto akcja, która miała pokazać skalę molestowania seksualnego, została przez niektórych zdyskredytowana, zanim na dobre zaczęła przynosić jakiekolwiek pozytywne efekty. Jak na przykład pokazać ewidentne zmowy milczenia w rozmaitych środowiskach zawodowych. Dlaczego?

Aby to zrozumieć, musimy wrócić do genezy – sprawy Harveya Weinsteina, hollywoodzkiego producenta, który został oskarżony o molestowanie seksualne. Pierwszy zarzut, opisany szeroko przez amerykańskie media, szybko pociągnął za sobą lawinę publicznych oświadczeń, według których Weinstein napastował kobiety seryjnie. Co gorsza, jego stosunek do kobiet przez lata nie był tajemnicą. Angelina Jolie przyznała, że już wiele lat temu kazano się jej trzymać od niego z daleka, a komik Seth McFarlane w 2013 r., podczas ogłaszania nazwisk aktorek nominowanych do Oscara, żartował: „Przynajmniej nie będziecie już musiały udawać, że podoba wam się Harvey Weinstein”. Teraz tłumaczy, że przemawiała przez niego złość, bo jedna z jego przyjaciółek, również aktorka, opowiedziała mu o „zalotach” producenta.

Po ujawnieniu skali skandalu, na Weinsteina posypały się gromy. Ale słynny producent to nie wyłącznie jedno „zgniłe jabłko”. Podobne skandale pociągnęły niedawno na dno Billa Cosby’ego; twórcę telewizji Fox News, zmarłego już Rogera Ailesa; czy gwiazdę tej stacji, Billa O’Reilly’ego. W różnych państwach zaczęto przypominać skandale o podobnym podłożu zmowy milczenia. We Francji choćby głośne sprawy obyczajowe, związane z Dominikiem Strauss-Kahnem, prominentnym politykiem, dyrektorem zarządzającym Międzynarodowego Funduszu Walutowego i niedoszłym kandydatem lewicy na stanowisko prezydenta. Można się tylko zastanawiać, czy polskie odpowiedniki wspomnianych afer nie są tylko kwestią czasu.

Akcja #MeToo miała z kolei pokazać, że problem nie ogranicza się do świata wielkich pieniędzy i show-biznesu. Okazuje się, że jakiejś formy molestowania doświadczają także zwykłe, przeciętne kobiety – żony, córki, siostry, matki.

Szkopuł jednak w tym, że nawet nasz język zderza się tutaj z delikatną materią: kobiety bowiem „przyznają się” do tego, że były skrzywdzone – a przecież „przyznać się” można jedynie do czynów zabronionych, społecznie nieakceptowalnych. Już na poziomie stosowanych wyrazów natrafiamy na pewne trudności, bowiem „przyznanie się” to dla wielu uczestniczek akcji #MeToo akt heroiczny – tożsamy z przełamaniem pewnego tabu, zerwaniem milczenia, narażeniem się na ataki. Serwisy społecznościowe zostały wprost zalane hashtagiem – nie ma chyba użytkownika Facebooka, Twittera czy Instagrama, który by się na to nie natknął.

Dla wielu mężczyzn zaskoczeniem było to, jak wiele kobiet z ich bliskiego otoczenia udostępniło #MeToo. To osłupienie zdaje się być mocno opóźnione. W Polsce 92 proc. kobiet doświadczyło jakiejś formy przemocy seksualnej, 87 proc. kobiet „przyznaje”, że było ofiarą molestowania seksualnego, co czwarta doświadczyła próby gwałtu, a co piąta padła ofiarą gwałtu – informuje raport Fundacji na rzecz Równości i Emancypacji STER z – uwaga! – roku 2016.

Problem w tym, że wielu z nas – w tym nawet wiele uczestniczek akcji – nie musi wiedzieć, czym jest molestowanie seksualne. Czy przemoc fizyczną lub gwałt można porównać z niechcianymi zaczepkami? Jest oczywiste, że molestowanie to nie jedynie fizyczne zmuszenie do seksu, a przemoc seksualna nie musi być pojedynczym czynem, a całym procesem, mającym swoją dynamikę i stopniowalną skalę. Gdzie jednak stawiać granicę?

„Kluczem jest świadoma zgoda obu stron na bycie w pewnej relacji. Molestowanie jest wszystkim, co wiąże się z niezgodą jednej strony, czyli przymuszeniem”, mówi terapeutka seksualna Alicja Długołęcka w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Jagodą Grondecką. „Zachowanie może wyglądać identycznie i w jednej sytuacji będzie molestowaniem, a w innym nie. Nie chodzi o stworzenie listy niedopuszczalnych zachowań, tylko o to, jaki mamy do nich stosunek, czy są przez nas pożądane, czy nie”.

„Molestowaniem seksualnym jest każde niepożądane zachowanie o charakterze seksualnym lub odnoszące się do płci pracownika, wymiar seksualny jest tu kluczowy A na to zachowanie mogą się składać elementy fizyczne, werbalne lub pozawerbalne”, tłumaczy Sylwia Spurek z biura Rzecznika Praw Obywatelskich w rozmowie z Adamem Puchejdą.

Wraca jednak pytanie, czy wszystkie te przypadki powinniśmy zbierać pod jednym szyldem. Gwałt to przestępstwo nieporównanie poważniejsze niż wulgarne, niechciane zaloty. „Śledząc, w jaką stronę rozwija się akcja, dochodzę do wniosku, że #MeToo staje się «symbolem totalnym» – właściwie każda kobieta może i powinna opowiedzieć swoją historię”, pisze Kacper Szulecki. I pyta: „Czy na relację ofiary gwałtu albo kogoś, kto przeżył długotrwałe molestowanie jako dziecko, naprawdę i z czystym sumieniem można naprawdę odpowiedzieć – «tak, ja też, bo kiedyś raz…»?”.

Helena Jędrzejczak odpowiada, że nawet postawienie takiego pytania całkowicie wypacza sens akcji. „Zastanawianie się nad tym, czy w akcji #MeToo chodziło o pokazanie «poważnych» przestępstw seksualnych, czy tylko usłyszanych chamskich komentarzy, odciąga uwagę od głównego problemu, czyli tego, że kobiety są – tu, w naszej cywilizowanej, białej Europie, na bogatej globalnej Północy – notorycznie molestowane”. Alicja Długołęcka dopowiada z kolei, że pytania pokroju tych zadawanych przez Szuleckiego to przejaw działania psychologicznego mechanizmu wyparcia.

To być może prawda, ale #MeToo, jak każda akcja społeczna, stawia sobie za cel zmianę pewnego stanu rzeczy. A tego nie da się zrobić, jeśli do dyskusji nie włączy się mężczyzn, twierdzi Natalia Woszczyk, której tekst opublikujemy w najbliższych dniach. Pytanie, jak zrobić to najskuteczniej. I jak odwrócić dominującą w tej chwili perspektywę, zgodnie z którą to ofiara molestowania jest przynajmniej w pewnym stopniu sobie winna – bo źle się ubrała, bo „prowokowała”, bo była w nieodpowiednim miejscu w nieodpowiednim czasie. O tym opowiada Urszula Nowakowska z Centrum Praw Kobiet w rozmowie, która również pojawi się na naszych stronach w tym tygodniu.

Z jeszcze innej perspektywy patrzy na cały problem Wojciech Engelking, który we wtorkowym felietonie wraca do pytania zadawanego od lat: czy możemy oddzielić filmowe dokonania Weinsteina od zadanych przez niego krzywd? Nie tylko możemy – powinniśmy, twierdzi Engelking. Ale czy to nie kolejny dowód zwycięstwa męskiej perspektywy?

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”

Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Jagoda Grondecka, Wojciech Engelking, Natalia Woszczyk, Jakub Bodziony, Filip Rudnik, Sandra Stadnik.
Korekta: Marta Bogucka, Dominika Kostecka, Kira Leśków, Ewa Nosarzewska, Anna Olmińska.
Ilustracje: Marta Zawierucha.