Kiedy Muhammad ibn Salman, książę Arabii Saudyjskiej, kilka dni temu zapowiedział „powrót do umiarkowanego islamu” i „zniszczenie ekstremistów”, można było usłyszeć tyle głosów entuzjazmu, co sceptycyzmu. Obietnica pretendenta do tronu bodaj najbardziej konserwatywnego muzułmańskiego państwa skłania do postawienia sobie pytania, czy „umiarkowany islam” to realna alternatywa czy oksymoron?
Przede wszystkim jest to pojęcie ze wszech miar szkodliwe, a decydują o tym dwie racje: po pierwsze, nic nie znaczy, a przynajmniej nikt nie wie co, a więc jest kompletnie bezwartościowe poznawczo. Po drugie, co gorsza, nazywanie kogoś „umiarkowanym muzułmaninem” brzmi, jakby miał nie być nim do końca – w stu procentach. Jednocześnie to określenie ma pozytywne konotacje – kojarzy nam się z takimi odbieranymi przez nas pozytywnie cechami jak „tolerancyjny”, „oświecony”. Na poziomie językowym rozbijamy więc muzułmanów na dwie grupy: muzułmanów dobrych, oświeconych, nieco bardziej zsekularyzowanych, co określenie „umiarkowany” nieuchronnie implikuje, oraz muzułmanów złych, zacofanych, radykalnych. Dochodzimy do absurdu, w którym ktoś, kto popełnia akt terroru w imię islamu, natychmiast zaczyna być postrzegany jako prawdziwy i pełny muzułmanin, nawet jeśli całe swoje życie był daleki od wiary; natomiast muzułmański liberał jest uważany za nie-do-końca muzułmanina. Ergo: islam jest zły i jego wyznawcy także, o ile nie funkcjonują tak jak my.
Co w ogóle miałoby znaczyć w kontekście islamu, że jest „umiarkowany”? Prawdopodobnie za „umiarkowanie” uznamy wiarę w wolność słowa, równość płci czy poszanowanie dla wolności seksualnej – i w tym znaczeniu zdecydowana większość muzułmanów nie jest „umiarkowana”. Od kiedy jednak bycie umiarkowanym to to samo, co bycie liberalnym? Próżno w Polsce wypatrywać dyskusji o umiarkowanym katolicyzmie, mimo że – biorąc pod uwagę nasze regulacje dotyczące aborcji czy związków partnerskich – również nie należymy do najbardziej liberalnych społeczeństw Europy.
Kiedy mówimy o umiarkowanym islamie, mamy na myśli taki, który odrzuca zjawiska takie jak kara śmierci za apostazję czy homoseksualizm, odrzuca dżihad, zamachy samobójcze, nierówne traktowanie kobiet, i niesłusznie wnioskujemy, że islam w takiej formie jest niemożliwy. Wystarczy spojrzeć na niezwykłą różnorodność kodeksów prawnych w różnych krajach muzułmańskich, by zrozumieć, że część zawartych w nich nakazów i zakazów nie wynika bezpośrednio z islamu, lecz pozostaje spuścizną po lokalnych tradycjach, mających rodowód świecki lub pochodzący z przedmuzułmańskich wierzeń obecnych na tych terenach. Oczywiście są i takie zjawiska, które wynikają z literalnej lektury Koranu – bardzo istotny jest tutaj jednak fakt, że coraz częściej uczeni i duchowni muzułmańscy podejmują się jego reinterpretacji, tak by przystawał do współczesnej rzeczywistości. Skoro państwa z tradycją chrześcijaństwa poradziły sobie z zapisaną w Pismie Świętym niechęcią do stosunków homoseksualnych, dlaczego nie miałyby zrobić tego państwa, gdzie dominującą religią jest islam?
Przemówienie księcia Salmana, choć naszpikowane takimi słowami jak „tolerancja” i „otwartość”, w gruncie rzeczy nie było niczym poza manifestem politycznym. Saudyjski władca chciał dać do zrozumienia Zachodowi, że jego kraj pozostaje w grze jako ważny sojusznik w wojnie z terroryzmem i postawić się w opozycji do Iranu, który zaatakował jako „ekstremistyczny reżim”. Nie wspomniał o prawach człowieka, które w Arabii Saudyjskiej są nagminnie łamane czy prześladowaniach mniejszości religijnych w tym kraju. Wahhabizm – ultrapurytański, fundamentalistyczny odłam islamu, który jest religią państwową Arabii Saudyjskiej, tak silnie związał elity władzy z duchowieństwem, że naprawdę nie widać sposobu, by młody książę mógł jedną deklaracją się z tych powiązań wyzwolić. Nie mam nadziei na to, że w Królestwie Arabii cokolwiek się zmieni. W tym sensie „umiarkowany islam” nie wydaje się możliwy do osiągnięcia, tyle że nie stanie się tak z powodu Koranu, tylko mariażu państwa z meczetem.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Chzaib, Pixabay.com
Patronem artykułu jest NETIA wspierająca inicjatywy społeczne: