Łukasz Pawłowski: Kiedy skończy się kapitalizm?
Paul Mason: Przez kapitalizm rozumiem system społeczny, w którym rynek jest główną siłą napędową dystrybucji. W najbardziej rozwiniętych państwach 30–40 proc. gospodarki jest w rękach państwa. W pewnym sensie radykalni neoliberałowie mają rację. „Upaństwowione” kapitalizmy w niczym nie przypominają wolnorynkowej utopii.
A więc może już się skończył?
Będziemy wiedzieć, że kapitalizm zmierza ku końcowi lub jest w swojej ostatniej fazie, kiedy duża część gospodarki będzie wytwarzana poza rynkiem – przez państwo lub sektor oparty na dobrowolnej współpracy między ludźmi [ang. collaborative sector]. Mój specyficzny wkład do debaty polega na tym, że ja opowiadam się za sektorem opartym na współpracy, nie państwem.
Dlaczego?
Bo państwo jest tworem tymczasowym. Jeśli trwała automatyzacja prowadzi do końca pracy, państwo nie będzie w stanie samodzielnie się utrzymać. Będzie musiało zamienić się w dostawcę usług opłacanych inną drogą niż przez opodatkowanie – np. przez darmową pracę albo ludzi współdziałających ze sobą.
Jeśli między 2050 a 2075 r. niektóre rozwinięte państwa będą mieć złożone i dobrze rozwinięte „wiki-sektory” gospodarek, w których infrastruktura jest stworzona prywatnie lub przez państwo, ale praca jest wykonywana za darmo, na zasadzie współpracy – to byłby świat bliski temu, w jakim chciałbym się znaleźć.
A więc kapitalizm nie zakończy się z hukiem, rewolucją w jej tradycyjnym rozumieniu, ale raczej pomalutku umrze?
Nie, nie skończy się z hukiem. Huk miał miejsce w roku 2008. Teraz wiemy, że kiedy wydarzy się kolejny kryzys, rządy po prostu znów wydrukują pieniądze w ramach luzowania ilościowego [ang. quantitative easing]. Od 2008 r. zostało wydrukowanych dodatkowych 15 bln dolarów. Państwa zdecydowały, że dopóki nie pojawi się nic lepszego, będą podtrzymywać kapitalizm przy życiu.
To podtrzymywanie jest możliwe tak długo, jak długo istnieje globalizacja. Jeśli się załamie, całkowita kwota długu światowego będzie musiała być podzielona i to nie będzie równy podział. Jedyne tąpnięcie, jakie może nastąpić, to koniec globalizacji i przymusowa redystrybucja zobowiązań dłużnych pomiędzy państwami. Mam nadzieję, że do tego nie dojdzie.
W pana książce „Postkapitalizm” wymienia pan trzy główne powody stojące za obecnym kryzysem kapitalizmu. Po pierwsze, stagnacja zarobków i fakt, że przez ostatnie cztery dekady nie nadążały za wzrostem PKB. Drugą przyczyną jest tak zwana „finansjalizacja” naszych gospodarek. Prowadzi ona do pojawienia się tanich kredytów, które następnie pozwalają ludziom na utrzymanie dotychczasowego stylu życia mimo stagnacji płac. Trzeci powód to technologia, która fundamentalnie zmienia rynek pracy. Twierdzi pan, że w przyszłości większość firm będzie funkcjonować tak, jak Wikipedia, co oznacza, że będą polegać tylko na ochotniczej pracy ludzi chcących zaangażować się w taką sieć. Ale to twierdzenie opiera się na założeniu, że automatyzacja znacząco obniży liczbę godzin, które będziemy przepracowywać w ten sposób, w jaki pracujemy dziś. A to przypuszczenie bardzo wątpliwe.
Miesiąc temu poznałem osobę, która organizowała związki zawodowe w magazynie. Zarabiała pensję minimalną i pracowała na umowę na zero godzin [ang. zero-hour contract]. To znaczy, że firma mogła wezwać ją bezzwłocznie w każdej chwili albo nie odezwać się wcale. Raz zadzwonili do niej przez pomyłkę. Przyjechała i dostała pieniądze dokładnie za czas, który zajęło jej dojechanie do firmy i wrócenie do domu. Zwolniła się, ale nie ze względu na to, tylko dlatego, że została poproszona o noszenie kamery Go-Pro i czujnika GPS na ramieniu, żeby firma mogła lepiej zarządzać jej ruchami. Takie wykorzystywanie automatyzacji to szaleństwo i jest oczywistością, że ten magazyn mógłby być w 100 proc. zautomatyzowany. Ludzie nie muszą wykonywać tego rodzaju pracy. Robią to, bo poziom płac i prawa związków zawodowych są w tym kraju [w Wielkiej Brytanii – przyp. red.] tak niskie, że taniej jest zatrudnić człowieka niż maszynę.
Jak według pana moglibyśmy to zmienić?
Wszystko, czego potrzeba, to rządy, które powiedzą: „Automatyzacja jest dobra. Może pomóc wszystkim, ograniczając łączny czas pracy na świecie. Musimy tylko przeorganizować mechanizmy redystrybucji w społeczeństwie, żeby to umożliwić. A my – rządzący – damy przykład, automatyzując tak wiele naszych procedur, jak to możliwe”. Myślę, że w takich warunkach znacząco zmniejszyłaby się ilość pracy potrzebnej do wykonania na tej planecie.
Ale kapitalizm – jeśli zostanie pozostawiony sam sobie – będzie dalej tworzył te nędzne prace, które nie muszą istnieć. 30 lat temu gospodarka w tym kraju była produktywna. Ludzie produkowaliby rzeczy, które później trafiłyby na te dwie stacje kolejowe, między którymi siedzimy [stacje King’s Cross i St. Pancras w Londynie – przyp. red.]. Teraz brytyjska gospodarka jest zredukowana do prostych usług. Mogę się założyć, że wszyscy ci ludzie, których widzi pan dookoła, zarabiają tyle co nic i nie mają żadnych widoków na awans. Niezależnie od tego, jak dobrze tamten facet poda panu kawę, nie zostanie awansowany na „głównego podawacza kawy”, bo coś takiego nie istnieje. Kapitalizm zmierza w kierunku tworzenia coraz większej liczby, coraz gorzej płatnych, niewymagających wysokich kwalifikacji prac. Mamy do czynienia z wyborem – nie tylko politycznym, ale moralnym. Chcesz zwiększyć ilość niskopłatnej pracy, czy zmniejszyć ilość pracy ogółem? Ja wolę tę drugą opcję.
Jakiś czas temu przeprowadzałem wywiad z Timem Harfordem z „Financial Times”, który ma zdecydowanie odmienny pogląd na kwestię automatyzacji i jego konsekwencje. Według niego niektóre prace, które wydają się proste – jak sprzątanie toalet czy pokojów hotelowych – są w gruncie rzeczy dość trudne do zautomatyzowania. Podaje także przykład magazynu, który używa systemu komputerowego o nazwie Jennifer. Jennifer mówi pracownikom, co zabrać z półek i planuje ich trasę przejazdu tak, by byli jak najbardziej wydajni. Jednak firma wciąż musi zatrudniać ludzi, bo ludzie mają ręce i oczy, którymi widzą, jaki produkt podnoszą z półek i wiedzą, jak go trzymać. Maszyna nie jest tak elastyczna.
To bardzo krótkowzroczna wizja tego, co może zrobić automatyzacja, uwięziona w antropomorficznym rozumieniu automatyzacji. Ciągle pytamy, jakie zawody zostaną zastąpione przez maszyny zamiast zapytać, jakie procesy maszyny stworzą, żeby uczynić tę pracę zbędną.
Co ma pan na myśli?
W Londynie są setki wysokich budynków. Ale wedle mojej wiedzy prawie każdy zbudowany w ciągu ostatnich 30 lat, nigdy nie będzie wymagał malowania, jego szkło nigdy nie będzie musiało być wymienione, a jego stal nie ulegnie korozji. Ale kiedy pojedzie pan na Forth Bridge w Szkocji – najdłuższy żelazny most w Wielkiej Brytanii, zbudowany w XIX w. – zobaczy pan, jak grupa ludzi nieustannie go maluje. Można zapytać – jak zautomatyzować proces malowania takiego mostu? Odpowiedź brzmi: następnym razem zbudujemy most z włókna węglowego i nie trzeba będzie trzeba go malować.
Inny argument przeciwko automatyzacji eliminującej wiele zawodów mówi – i znów cytuję Harforda – że maszyny nigdy nie przejmują naszej pracy, a jedynie konkretne zadania. Harford podaje przykład urzędnika bankowego. Po tym, jak zostały wynalezione bankomaty, liczba pracowników banków nie tylko się nie zmniejszyła. Wzrosła, ale zmieniły się ich zadania – zamiast wydawać klientom pieniądze, sprzedają pożyczki i inne produkty finansowe.
To nie jest dowód. To pokazuje tylko, że firmy zamierzają trzymać się siły roboczej, zamiast postawić na pełną automatyzację. Kapitalizm jest ogólnie wrogo nastawiony do gwałtownej automatyzacji. Weźmy takie firmy jak Zara czy Subway – jedna sprzedaje relatywnie tanie ubrania, druga tanie jedzenie. Wiesz, że gość z Subwaya kupuje swoje ubrania w Zarze, a dziewczyna z Zary swój lunch w Subwayu. Tanie, niewymagające wysokich kompetencji prace w nieefektywnej gospodarce wspierają się nawzajem. Potrzebujemy zmiany nastawienia na poziomie rządu, decydentów, wielkiego biznesu i akademii, który pokaże, że praca jest zbędna i możemy ją zautomatyzować dla naszej korzyści.
Państwo jest tworem tymczasowym. Jeśli trwała automatyzacja prowadzi do końca pracy, państwo nie będzie w stanie samodzielnie się utrzymać. | Paul Mason
Wielu, jeśli nie większość ludzi z lewicy mówi, że automatyzacja to narzędzie wykorzystywane przez korporacje przeciwko swoim pracownikom, aby jeszcze bardziej obniżyć wysokość ich pensji. A pan twierdzi że powinniśmy ją wykorzystać i że z jej pomocą można poprawić sytuację pracowników?
Różnica pomiędzy mną a „tradycyjnie” pojmowaną lewicą jest taka, że proponowane przeze mnie rozwiązanie nie odnosi się do pracy. Marksizm był utopią opierającą się na pracy, tak samo jest socjaldemokracja i ruch związków zawodowych. Moim zdaniem lewica musi opowiedzieć się zdecydowanie za automatyzacją i w ten sposób przełamać związek między pracą a płacą. To także cel rozwiązań takich jak np. uniwersalny dochód minimalny lub szerzej – uniwersalne podstawowe usługi, czyli zestaw usług, które byłyby zapewnione wszystkim obywatelom bezpłatnie.
Wyzwaniem dla partii takich jak Partia Pracy w Wielkiej Brytanii jest zerwanie z myśleniem o wiecznym istnieniu wielogodzinnej i mozolnej pracy. Za 50 lat już jej nie będzie.
Przewiduje pan to, opierając się na założeniu, że istnieje ograniczona liczba rodzajów pracy, które można wykonywać. Tymczasem historia pokazuje, że postęp techniczny zwykle sprzyja powstawaniu nowych, nie nieznanych dotąd rodzajów pracy.
Może sprzyjać i teraz też tak będzie – szczególnie w dziedzinie „zielonej technologii” i automatyzacji jako takiej. Niech pan zwróci uwagę – już dziś filozofowie martwią się o sztuczną inteligencję. Ale na długo przed osiągnięciem stanu, o którym mówią, wynaleźliśmy superkomputer, który pokonał najlepszego gracza w GO – najbardziej skomplikowaną grę na świecie. Co nam to mówi? To, że jeżeli będziemy w stanie wdrożyć te technologie w taki sposób, żeby rozwiązywać problemy ludzi, to bardzo szybko wpadniemy na jeszcze lepsze rozwiązania niż te, które mamy obecnie. I z takiej możliwości powinniśmy skorzystać.
Inny przykład: pół miliona mężczyzn w tym kraju to kierowcy ciężarówek. To gówniana praca. Wiem, bo robił to mój ojciec. To gówniana praca, bo wszystko, co musisz robić, to przestrzegać zbioru pewnych reguł, a samochód właściwie prowadzi się sam. Ale mimo to w czasie jazdy samochodem nie jesteś w stanie robić praktycznie niczego innego – czytać, pisać albo naprawdę posłuchać muzyki. Po co ludzie mają wykonywać taki rodzaj pracy? Wolałbym, żeby pół miliona osób robiło coś innego.
Istnieje całkowicie alternatywna wizja przyszłości, w której nie tylko nie będziemy pracować mniej, ale będziemy pracować non stop – w normalnej pracy, a później, w naszym „wolnym czasie”, dla firm takich jak Uber czy AirBnB.
Aby do tego doszło, te mikrousługi musiałyby być świadczone przez coraz uboższych ludzi. A tak być nie musi. Weźmy Ubera. W każdym dużym mieście powinny być platformy spółdzielcze [ang. platform cooperatives] świadczące usługi taksówkarskie [1]. Powinny być kontrolowane przez władze i każdy, kto chciałby świadczyć usługi taksówkarskie, powinien spełniać pewne wymagane standardy. To wyeliminowałoby firmy takie jak Uber.
Domyślam się, że popiera pan ostatnio wprowadzony zakaz dla Ubera w Londynie?
Absolutnie. Uber to jeden z najbardziej destruktywnych społecznie firm na świecie. A strategię Ubera interpretuję w następujący sposób: jest nią stworzenie aplikacji pośredniczącej między zautomatyzowanymi pojazdami w całym mieście. Gdy zwykłe samochody zamienimy na samochody autonomiczne, bez kierowcy, logicznym rozwiązaniem dla miast będzie stworzenie jakiegoś algorytmu, który zostanie wprowadzony do komputera, aby regulować cały ruch uliczny w mieście. Moim zdaniem Uber chciałby miliona komputerów, po jednym w każdym samochodzie, a każdy z nich negocjowałby z innymi komputerami obdarzonymi sztuczną inteligencję, jak poruszać się szybciej i taniej od innych. Tylko na jednej z tych wizji przyszłości można zarobić – na tej, w której sztuczna inteligencja będzie działała na poziomie zwykłego samochodu, a nie na poziomie całego miasta.
Marksizm był utopią opierającą się na pracy, tak samo jest socjaldemokracja i ruch związków zawodowych. Moim zdaniem lewica musi opowiedzieć się zdecydowanie za automatyzacją i w ten sposób przełamać związek między pracą a płacą. | Paul Mason
Powiedział pan, że gdy ludzie będą mieli więcej czasu, zaangażują się w przedsięwzięcia takie jak np. Wikipedia – będą poświęcać swój wolny czas, pracować bezpłatnie i dzielić wynikami swojej pracy z innymi. Oprócz Wikipedii podaje pan też przykład systemu operacyjnego Linux. Jak jednak wyobraża pan sobie, że taki model pracy zdominuje też inne dziedziny?
Jest bardzo dużo przykładów w miastach czy na poziomie lokalnym – spółdzielcze kawiarnie, sklepy, nawet szkoły. W Berlinie pracuje się teraz nad aplikacją, która stworzy mapę gospodarki spółdzielczej w tym mieście. Poza tym, jest jeszcze państwo. Jeśli ludzie będą chcieli pójść za moją radą, władze powinny zacząć zmieniać spółki państwowe w spółdzielcze przedsiębiorstwa non-profit. Droga do „wiki-gospodarki” nie musi polegać na stworzeniu większej liczby Wikipedii. Chodzi też o zmianę charakteru państwa – ze scentralizowanego na oparte na współpracy.
Państwo ma ot tak pozbyć się swoich zasobów?
Pod koniec lat 70. XVIII w. wybudowano w Wielkiej Brytanii pierwszą fabrykę. Wszyscy mówili, że to interesująca rzecz, ale nie pasuje do reszty systemu gospodarczego. W tamtym czasie to była wielka inwestycja, prawdopodobnie ekwiwalent stworzenia superkomputera dzisiaj.
Ludzie pytali, „jaki na to jest rynek?”, a odpowiedź brzmiała: „nie wiemy”. „Czy jesteście w tym dobrzy?”. „Nie wiemy”. Ale co zrobiło państwo? Aktywnie wspierało zakładanie fabryk – pomagało w eksmitowaniu ludzi z zajmowanej ziemi, zniosło prawa zakazujące ludziom przemieszczania się z miejsca na miejsce, stworzyło banki państwowe, które wsparły rozwój sektora bankowego. Pierwsze 80 lat kapitalizmu przemysłowego w Wielkiej Brytanii, to walka właścicieli fabryk najpierw o przejęcie państwa, a następnie o wykorzystanie jego mocy do rozwoju systemu opartego na fabrykach.
Ale firma taka jak Wikipedia jest z samej swojej natury ponadnarodowa.
Państwo ma jedynie stworzyć możliwości. Jako że nie wiemy, jak to wszystko ostatecznie będzie działać, każde państwo, które angażuje się w taki proces, powinno to robić ostrożnie i nie narzucając rozwiązań z góry.
Partia Pracy zapowiadała podwojenie sektora spółdzielczego. To dobry cel – ale w jakiej formie sektor zostanie podwojony i jak? Musimy eksperymentować. Zwolennicy postkapitalizmu powinni zrozumieć, że próbując wprowadzić tę zmianę, możemy popełnić błędy. Powinniśmy w inteligentny sposób pomagać wiki-sektorowi naszej gospodarki na odblokowanie swojego potencjału zamiast narzucać na niego serię modeli.
Czasami chodzi o bardzo proste rozwiązania. W Danii istnieje program Bybi, w ramach którego umieszcza się ule na dachach niektórych budynków. To bardzo prosta spółdzielnia, która produkuje miód, a ludzie doglądający uli to imigranci z Syrii. Tak może się narodzić nowa gospodarka.
Rozwiązanie Picketty’ego jest piękne w swojej prostocie, ale nigdy się nie ziści. Ostatecznie o wiele łatwiej jest zautomatyzować świat i wypłacać uniwersalny dochód gwarantowany niż opodatkowywać majątek bogatych. | Paul Mason
Zapowiada pan nadejście ekonomii zerowych kosztów krańcowych. Innymi słowy, nowa gospodarka będzie bazować na informacji, a informację można bardzo tanio kopiować i rozprzestrzeniać. Podaje pan przykład iTunes, internetowego sklepu muzycznego, w którym każda piosenka kosztuje 0,99 funta – mimo że koszt magazynowania i kopiowania tej piosenki jest bliski zeru. W tradycyjnej ekonomii cena danego dobra była określana relacją popytu i podaży. W nowej ekonomii podaż jest nieskończona, co – jak pan twierdzi – doprowadzi do zniszczenia mechanizmu rynkowego.
Moim zdaniem nie bierze pan jednak pod uwagę tego, że „produkcja” piosenki czy informacji w innej formie wciąż kosztuje dużo pieniędzy. Dzielenie się nią jest łatwiejsze niż kiedykolwiek w historii, ale koszty produkcji dalej występują.
Koszt produkcji jest prawdziwym czynnikiem, który ustanawia minimum cenowe dla danego produktu. Ale koszt produkcji jest podważany, ponieważ informacja stanowi podstawę tak wielu rzeczy. Wyprodukowanie ścieżki dźwiękowej do filmu jest o wiele tańsze niż 20 lat temu, ponieważ zamiast prawdziwej orkiestry możemy użyć instrumentów elektronicznych, o wiele łatwiejszych do kontroli. A teraz weźmy produkcję lotniczą – tutaj również proces inżynieryjny zmienił się dzięki technologiom informacyjnym. Jeśli ktoś może przetestować samolot albo jego silnik wirtualnie, milion razy na specjalnym superkomputerze, to kiedy naprawdę poleci, nie będzie żadnych usterek. Technologie informacyjne pozwalają nam produkować „prawdziwe” rzeczy o wiele niższym kosztem. Cena sekwencjonowania DNA również gwałtownie spadła. Gdyby informacja obniżała ceny jedynie dóbr informacyjnych, kapitalizm prawdopodobnie miałby szansę przetrwać. Ale informacja obniża cenę także realnych produktów.
Wie pan jednak doskonale, że koszt produkcji nie zawsze determinuje ostateczną cenę produktu. Podaje pan przykład firmy Nike, która wytwarza specyficzną wartość dodaną – klienci płacą więcej, ponieważ chcą mieć buty albo T-shirt z logiem Nike’a.
Jest coś takiego jak aura marki, która otacza na przykład produkty Apple’a i z tego powodu klienci są w stanie zapłacić więcej. Ale płacimy także za coś innego – własność intelektualną chronioną przez prawników. Oczywiście dotyczy to niektórych wysokojakościowych produktów konsumpcyjnych. Ale całkiem często dzieje się tak, że cena pozostaje sztucznie podtrzymywana poprzez kreację monopolu marki. To nie jest tożsame z wytworzeniem produktu wysokiej wartości, użyteczności czy jakości. Powiedziałbym, że nasza gospodarka coraz bardziej przypomina system zysków monopolistycznych, pewnego rodzaju rent.
Zniósłby pan prawa własności intelektualnej lub znacząco je ograniczył?
Najłatwiejszą rzeczą byłoby ograniczenie ich czasowo. Na przestrzeni lat muzyczne czy literackie prawa własności są coraz bardziej rozciągane na przyszłość. Leżą przed panem dwie moje książki. W kilka lat po premierze książkę można będzie znaleźć w księgarskich second-handach. Czemu mam mieć do niej prawa intelektualne przez 50 czy 100 lat? Myślę, że 10–12 lat to maksimum. Nobert Wiener, twórca cybernetyki, powiedział kiedyś, że cała koncepcja wcielania informacji w statyczny format jest szaleństwem – przecież informacja to coś, co z definicji jest nowe.
Jak pan zareagował na odbiór „Postkapitalizmu”? Książka była często mocno krytykowana.
Jeśli chciałbym zarobić dużo pieniędzy, wyrzuciłbym rozdział pierwszy, będący atakiem na neoliberalizm i pisał jedynie o przyszłości. Wspomniana przeze mnie część jest dla mnie jednak istotna. Główną teza książki mówi, że kryzys neoliberalizmu jest pierwszym znakiem tego, co nadejdzie w ciągu następnych 50 lat. Spodziewałem się, że ten rozdział nie będzie się podobał ludziom – i się nie spodobał.
Dlaczego?
Ponieważ płynąca z niego implikacja jest bardzo mocna – nie ma żadnego rozwiązania dla neoliberalizmu. Jest skończony. To oznacza, że również kapitalizm ma charakter przejściowy. To coś, co ludziom kompletnie nie mieści się w głowie [ang. is mind-bending]. Jeśli w ciągu ostatnich 30 lat był pan studentem, wpojono panu, że – po pierwsze – neoliberalizm jest permanentny; po drugie, że kapitalizm będzie trwał wiecznie; po trzecie zaś, że nic lepszego nie można sobie wyobrazić.
Kiedy jeżdżę po świecie i mówię o książce, za każdym razem jakiś biznesmen czy polityk wstaje i mówi: „Rozumiem problem, ale nie mogę zaakceptować tego, że kapitalizm nie doprowadzi do jakichś innowacji, do stworzenia dóbr i umiejętności o wyższej wartości. Przecież zawsze tak było”.
Jak pan na to odpowiada?
„Owszem, zawsze były – nie ma jednak gwarancji, że tak będzie i teraz”. To prowadzi mnie do mojej drugiej uwagi. Nikt nie zanegował mojej zasadniczej tezy, zgodnie z którą technologie informacyjne prowadzą do spadku cen, a reakcją na to jest monopolizacja, która stwarza fałszywy kapitalizm, gdzie własność jest po prostu narzucana przez prawników. O ile mi wiadomo, moja główna teza zyskała na sile od czasu publikacji książki w 2015 r. Obecnie wielu ludzi mówi o dochodzie gwarantowanym, robotyzacji i automatyzacji. Książka, jak mi się wydaje, pokazała ludziom, że istnieje rozwiązanie, które nie musi uciekać w luddyzm czy nacjonalistyzm.
„Postkapitalizm” wyszedł w tym samym roku co „Kapitał w XXI wieku” Thomasa Picketty’ego. Interesujące jest to, że cele Picketty’ego mieszczą się w ekonomii głównego nurtu. Dodałbym też, że jego rozwiązania są o wiele bardziej utopijne niż moje.
Bo?
Globalny podatek majątkowy? W Wielkiej Brytanii Partia Pracy – którą wspieram – w czerwcu 2017 r. poszła do wyborów z hasłem wielkiego programu tradycyjnego opodatkowania, który miał wprowadzić do budżetu dodatkowe 50 mld funtów. Z tej sumy 45 mld miało pochodzić z bezpośredniego transferu z dochodów bogatych ludzi i firm do kieszeni biednych. Tylko pozostałe 5 mld miało pochodzić z próby wprowadzenia podatku majątkowego – a do takiego właśnie podatku namawia nas Thomas Picketty. Kiedy politycy Partii Pracy spotykali się z finansowymi inwestorami, ludźmi z City, ci zawsze powtarzali: „Nie opodatkowujcie majątków. Jeśli to zrobicie, wyjedziemy z kraju. Opodatkujcie dochód osób fizycznych, dochody firm, ale nie majątek”.
Rozwiązanie Picketty’ego jest piękne w swojej prostocie, ale nigdy się nie ziści. Ostatecznie o wiele łatwiej jest zautomatyzować świat i wypłacać uniwersalny dochód gwarantowany niż opodatkowywać majątek bogatych.
Przypis:
[1] Platforma spółdzielcza [ang. platform cooperative] to spółdzielcze, demokratycznie zarządzane przedsięwzięcie wykorzystujące protokół komunikacyjny, stronę internetową czy aplikację mobilną dla ułatwienia sprzedaży dóbr lub usług.