Dokładnie 105 lat temu, zimą 1912 roku, warszawskie wydawnictwo słynnego księgarza Jakuba Mortkowicza przygotowało dla najmłodszych czytelników specjalną ofertę. Znalazło sposób na to, jak uciec od prószącego za oknem śniegu i szczypiącego w nosy mrozu. Wystarczy namówić rodziców, aby kupili „książkę na Gwiazdkę” – „Klechdy sezamowe” Bolesława Leśmiana. Dzięki nim każdy, kto da się ponieść wyobraźni, przeniesie się na Wschód, w orientalną krainę baśni tysiąca i jednej nocy. Tam, gdzie nikt nie pamięta o zimnie.
Od tamtego czasu „Klechdy…”, zawierające sześć autorskich interpretacji orientalnych baśni, były wznawiane wielokrotnie, w różnych opracowaniach graficznych. Wychowało się na nich już kilka pokoleń czytelników. W 2017 r. „Klechdy” po raz pierwszy pojawiły się na księgarskich półkach w wersji z uwspółcześnioną fleksją, pisownią i interpunkcją, wydane na grubym papierze i w twardej, płóciennej okładce, a do tego, jak w latach 50., z ilustracjami Jana Lenicy, niekwestionowanego mistrza polskiej szkoły plakatu.
Przy okazji tego wznowienia warto sobie przypomnieć, jak powstały „Klechdy sezamowe”, aby przy lekturze znajdujących się w nich baśni opowiedzieć młodemu czytelnikowi historię o bardzo pracowitym, bardzo zdolnym poecie i o tym, że czasem pragmatyczne potrzeby potrafią zrodzić prawdziwe dzieło sztuki.
„Klechdy sezamowe” powstały w trakcie pobytu Leśmiana z żoną i córkami we Francji (mniej więcej wtedy, gdy Leśmian napisał parę rosyjskich wierszy). Przebywając tam, poeta intensywnie pracował, co tak opisywał w liście do Zenona Miriama Przesmyckiego z 1911 r.:
„W Paryżu teraz mgły i deszcze. Z nikim się tu nie widuję, bo nie mam czasu. Piszę tak dużo, żem nigdy tyle nie pisał. Wkrótce się do dramatu zbiorę. Prócz tego drugi tom poezji chcę dla Mortkowicza przygotować. Mam od niego kilka zamówień (bajki arabskie, książka oryginalna dla dzieci i przekład De Costera) i to mi też dużo czasu zabiera” [1].
Wspomniane „bajki arabskie” to właśnie „Klechdy…”. A więc książka, która od ponad stu lat cieszy się nieustającą popularnością wśród młodych czytelników, powstała zwyczajnie na zamówienie! Podobnie jak „Klechdy polskie” i „Przygody Sindbada Żeglarza”. Po prostu dlatego, że, jak wspominał Jan Brzechwa, „Leśmian związany był z wydawnictwem Mortkowicza, a ponieważ wciąż potrzebował pieniędzy, czynił nieustające zabiegi o wydostanie coraz to nowych zaliczek” [2].
Nie było więc żadnego olśnienia – tylko zamówienie. Nie przeszkodziło to jednak Leśmianowi stworzyć małego arcydzieła literatury dziecięcej.
W „Klechdach sezamowych” zapadają w pamięć przede wszystkim dwie rzeczy: niesamowite historie i piękny język, którym są opowiedziane. Z baśni o ptaku Bulbulezarze dowiemy się, jak sprawiono, że księżniczka Parysada, która nie umiała płakać, po wielu próbach wreszcie uroniła pierwszą łzę. Opowiadanie o zaklętym rumaku przedstawia zaś historię królewicza, którego drewniany rumak w okamgnieniu poniósł aż do Bengalu, gdzie młodzieniec poznał miłość swojego życia, i jego strasznych przygód poprzedzających szczęśliwe zakończenie. Z kolei opowieść o rybaku zawiera przestrogę przed tym, dlaczego nie warto otwierać niewiadomego pochodzenia szkatułek, zwłaszcza tych wyłowionych prosto z morza, a opowieść o Aladynie… Wszystkie baśnie można oczywiście streścić, jednak lepiej przeczytać je od początku do końca samemu.
Najlepiej na głos. Dlaczego? Spójrzmy na przykład na początek opowiadania o księżniczce Parysadzie: „Daleko, daleko, za górą, za rzeką, za zielonym borem, za modrym jeziorem, w pobliżu rozstaju, w sąsiedztwie ruczaju stał niegdyś pałac, a obok pałacu – ogród, a obok ogrodu – droga, która prowadziła nie wiadomo skąd i nie wiadomo dokąd”. Tych parę linijek daje przedsmak tego, czego możemy się spodziewać w „Klechdach…”: prozy rytmicznej, raz galopującej, a raz powolnej, chwilami rymowanej i zawsze hipnotyzującej – szczególnie wtedy, gdy czyta się ją głośno. A przy tym nieprzepełnionej metaforami i typowymi dla Leśmiana neologizmami czy regionalizmami, dzięki czemu doskonale zrozumiałej dla młodszego czytelnika.
Lektura „Klechd…” z całą pewnością będzie przyjemna również dla rodzica. Nie tylko dlatego, że stanowi okazję, by powrócić myślami do młodych lat i nieznanych dalekich krain. Także dlatego, że Leśmian czasem zwraca się wprost do bardziej doświadczonego czytelnika, jak choćby w tym fragmencie: „Każdemu, kto jest znawcą bajek z tysiąca i jednej nocy, wiadomo od dawna, że w Persji Nowy Rok przypada na wiosnę”. Warto z tego zaproszenia od samego poety skorzystać.
Zwłaszcza że dzięki „Klechdom…” możemy poznać (lub po raz kolejny spotkać) Leśmiana jako twórcę indywidualnego języka i, jak nazwał go Ficowski, jednego z największych mitologów polskiej literatury, a przede wszystkim: jako człowieka obdarzonego arcywyobraźnią. To dobrze, że w tej pięknej książce, którą może i w tym roku ktoś znajdzie pod choinką, nie ma za dużo ilustracji. Pozwoli to każdemu wyobrazić sobie swoją własną Górę-Cmentarnicę i swojego własnego króla Wysp Hebanowych. A jeśli komuś się wyda, że wyobraźnia to za mało i przydałoby się więcej obrazków, to powinien po prostu wziąć kartkę papieru, pędzel i farby – i te wszystkie niebywałe rzeczy, o których pisze Leśmian, własnoręcznie namalować.
Przypisy:
[1] „Utwory rozproszone. Listy”, zeb. i oprac. Jacek Trznadel, wyd. Państwowy Instytut Wydawniczy, Warszawa 1962, s. 311.
[2] Jan Brzechwa, „Niebieski wycieruch” [w:] „Wspomnienia o Bolesławie Leśmianie”, red. Zdzisław Jastrzębski, Lublin 1966, s. 90–91.
Większość informacji o „Klechdach sezamowych” zaczerpnęłam z książki Joanny Wawryk „Wokół Leśmianowskich baśni dla dzieci” (wyd. Atut Oficyna Wydawnicza, Wrocław 2013).
Książka:
Bolesław Leśmian, „Klechdy sezamowe”, il. Jan Lenica, wyd. Dwie Siostry, Warszawa 2017.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.