„Tysiące nacjonalistów, faszystów przeszły ulicami Warszawy”, informowała widzów Al Jazeera. „Faszystowski marsz w Warszawie na polskie Święto Niepodległości – jedno z największych zbiorowisk skrajnej prawicy na świecie”, pisał „The Independent”, obowiązkowo uzupełniając tekst o informację o tym, iż jeden z uczestników powiedział, że bierze w nim udział, by pozbyć się z Polski „żydostwa”.
„60 tys. ludzi wzięło udział w jednym z największych zorganizowanych kiedykolwiek w Europie marszy skrajnej prawicy”, stwierdzał „Business Insider”.
„Co odbyło się w sobotę w Warszawie? Patriotyczna impreza, obywatele świętujący na ulicach z okazji 99. rocznicy odzyskania przez Polskę niepodległości – mówią jedni. Nazistowski spektakl, wybuch instynktów rasistowskich, pielęgnowanych i haniebnie ukrywanych przez narodowo-konserwatywną partię rządzącą – mówią inni”, starał się niuansować „Frankfurter Allgemeine Zeitung”.
Artykuły opisujące wydarzenia w Warszawie jako kilkudziesięciotysięczny marsz skrajnej prawicy lub wręcz nazistów czytałam z coraz wyżej uniesionymi brwiami. Polskie informacje na ich temat przedstawiające teksty z „The Independent”, „Business Insider” czy „Frankfurter Allgemeine Zeitung” jako obiektywny opis rzeczywistości – z narastającą złością. | Helena Anna Jędrzejczak
Polska, czyli dobro wspólne
Nie przeczę, że podczas tegorocznego Marszu Niepodległości pojawiły się hasła haniebne. Nacjonalistyczna narracja i fakt organizowania marszu przez ONR są dla mnie nieakceptowalne. Marsz nigdy nie był „moją bajką” – preferuję inne sposoby świętowania niepodległości, a z narodowcami zdecydowanie mi nie po drodze. O tym, że taki sposób okazywania patriotyzmu (albo raczej: „patriotyzmu”) po prostu mnie smuci, pisałam rok temu.
Jednak poczyniwszy te zastrzeżenia, stwierdzam: brak sprzeciwu wobec alarmistycznych doniesień zagranicznych mediów mnie oburza. Artykuły opisujące wydarzenia w Warszawie jako kilkudziesięciotysięczny marsz skrajnej prawicy lub wręcz nazistów czytałam z wypiekami na twarzy i coraz wyżej uniesionymi brwiami. Polskie informacje na ich temat, przedstawiające teksty z „The Independent”, „Business Insider” czy „FAZ” jako obiektywny opis rzeczywistości – z narastającą złością. Obojętność w tej sprawie to przejaw braku troski o dobro wspólne, czyli Polskę – nasze państwo, o które jako obywatele i obywatelki Rzeczpospolitej powinniśmy dbać najlepiej, jak potrafimy.
O tym, że „Rzeczpospolita Polska jest dobrem wspólnym wszystkich obywateli”, mówi art. 1 Konstytucji RP. Koncepcja dobra wspólnego jest więc fundamentem polskiego porządku konstytucyjnego. Z tego założenia wynikają prawa, ale także obowiązki. Jeżeli protestujemy przeciwko wykluczaniu z polskiej wspólnoty politycznej obywateli ze względu na jakąkolwiek odmienność, wskazując, że Polska jest naszym dobrem wspólnym (a więc, że wszyscy mamy do niej prawo), to musimy przyjąć także, że wszyscy, niezależnie od jakichkolwiek cech i przekonań, jesteśmy zobowiązani do dbania o nią, w tym o jej dobre imię. Nie można cieszyć się jedynie prawami, uznając, że do obowiązków przejdziemy, gdy Rzeczpospolita zacznie spełniać nasze oczekiwania.
Łatwo jest nam deklarować, że chcemy, by polskie społeczeństwo było otwarte na każdą inność. Nietrudno jest się także irytować, że w swojej masie społeczeństwo tak inkluzywne nie jest. Jednakże o tę wspólnotę polityczną możemy dbać tylko wówczas, gdy za jej członków uznamy również tych, z którymi zupełnie nam nie po drodze. Pomimo wszystkich różnic powinniśmy nadal uznawać się za jedną wspólnotę polityczną, za którą jesteśmy odpowiedzialni.
Ten mityczny „Zachód”
Jeżeli chcemy, by świat interesował się tym, co chcemy mu przekazać na temat łamania porządku konstytucyjnego, podporządkowania rządowi Trybunału Konstytucyjnego i władzy sądowniczej albo na temat wycinki Puszczy Białowieskiej, musimy dbać o wizerunek Polski i Polaków. Jeżeli chcemy, by przekaz o tym, co nam najdroższe, był prawdziwy, nie możemy się jednocześnie godzić, by w innych kwestiach dochodziło do manipulacji. Niezależnie od tego, kto się owych manipulacji dopuszcza, wymagają one reakcji.
Z deklaracjami o woli obrony wolności obywatelskich i wartości demokratycznych nie może iść w parze obojętność dla ewidentnych przekłamań, a nawet – zaryzykuję – pewna perwersyjna przyjemność płynąca z faktu, iż „Polska PiS” stała się w narracji wielu tytułów prasowych miejscem największych na świecie albo chociaż w Europie marszów skrajnej prawicy/faszystów/nazistów. Bo to po prostu nieprawda.
Nawet najbardziej haniebne rasistowskie hasła i najstraszniejsze okrzyki ludzi, których nie chciałabym spotkać w ciemnej ulicy, nie sprawiają, że nasze państwo zmieniło nazwę z Rzeczpospolitej Polskiej, za którą jako obywatele jesteśmy współodpowiedzialni, na „Polskę PiS”, która dla części tychże obywateli stała się wstrętna albo obojętna. I że to nawet dobrze, iż o tej „Polsce PiS” napiszą najgorsze rzeczy, bo tak będzie łatwiej przekonać „Zachód”, że z Polską i w Polsce jest poważny problem.
11 listopada świętowaliśmy 99. rocznicę odzyskania przez Polskę niepodległości. A potem z wypiekami na twarzy czytaliśmy, co też napisały o tym zagraniczne media, czerpiąc z krytyki perwersyjną przyjemność. | Helena Anna Jędrzejczak
Ten mityczny Zachód jest w naszej debacie politycznej bardzo silnie obecny. Odwołują się do niego – jako do pewnej wspólnoty idei bądź interesów – politycy i obywatele z każdej opcji światopoglądowej. Niezależnie od tego, czy ów Zachód ma stanowić wzór, czy zagrożenie, czy można się mu poskarżyć, czy raczej odsądzać go od czci i wiary, postrzegając jako niebezpieczeństwo dla tożsamości, pozostaje jakimś obdarzonym wielką mocą bytem. Bytem, do którego Polska albo może aspirować, albo niby doń należy; albo się zeń powoli wypisuje, albo z przytupem wychodzi. Jednak niezależnie od przyjętej narracji obydwie strony szukają w Zachodzie potwierdzenia własnych przekonań, pomocy w rozwiązywaniu krajowych problemów lub przynajmniej ich oceny – niezmiernie ważnej i warunkującej to, jak sami będziemy o Polsce myśleć.
Uważam, że ta warunkowość jest niewłaściwa. Bo o Polsce powinniśmy myśleć bezwarunkowo. Powinna – jako dobro wspólne wszystkich obywateli i demokratyczne państwo prawa – być kategorią obecną w naszych rozważaniach i działaniach. Od czasu odzyskania w 1989 r. możliwości suwerennego i demokratycznego stanowienia o jej losie, tym, co napędza społeczne zaangażowanie, powinna być troska o nasze wspólne dobro – Rzeczpospolitą Polską.
To my jako obywatele i obywatelki jesteśmy odpowiedzialni za sposób funkcjonowania i obraz naszego państwa. I za dbałość o to, by wspólnota polityczna tworząca Naród Polski rozumiany tak, jak opisuje go Preambuła Konstytucji RP, a więc wszystkich obywateli Rzeczpospolitej, pozostawała wspólnotą pomimo wewnętrznego zróżnicowania i silnych antagonizmów. Opartą na prawdzie, nie zaś na wyobrażeniach choćby największych zachodnich mediów.