0000398695
close
W walce o demokrację nie robimy sobie przerw! Przekaż 1,5% na Fundację Kultura Liberalna WSPIERAM
close
Kultura Liberalna solidarnie z Ukrainą

PRZEKAŻ
1,5%
PODATKU
close

W walce o demokrację

nie robimy sobie przerw!

Przekaż 1,5% na Fundację
Kultura Liberalna

Przekaż 1,5%
na Fundację Kultura Liberalna
forward
close

KULTURA LIBERALNA > Temat tygodnia > „Zdrada” w XXI...

„Zdrada” w XXI w., czyli brak wiary w polskie państwo

Jarosław Kuisz

W dyskusji o szukaniu wsparcia w walce politycznej za granicą podstawowym terminem jest „zdrada”. O zdradę z rozmaitych powodów oskarżają się politycy w wielu krajach. Polski przypadek ma jednak swoją specyfikę – nie jest nią sama rozmowa o zdradzie, ale temperatura sporu, konotacje oraz potencjalne konsekwencje. Źródeł tego problemu należy szukać daleko, co najmniej w XVIII w. Powtarzane do znudzenia nawiązania do Targowicy są w tym kontekście zresztą znamienne. W polskim rozumieniu „zdrada polityczna” grozi realną zagładą państwa. Wyzwala zatem ogromne emocje.

„Zdrada” – zarzut obrotowy

Obecnie zarzuty zdrady narodowej mają jednak charakter obrotowy. Platforma Obywatelska i pozostała część opozycji zarzuca Prawu i Sprawiedliwości, że dopuszcza się „zdrady narodowej”, dążąc do wyprowadzenia Polski z Unii Europejskiej. W tym kontekście na przykład były marszałek Sejmu, a dziś senator, Marek Borowski użył sformułowania „rząd zdrady narodowej”. Prawica z kolei zarzuca PO, między innymi europosłowi Januszowi Lewandowskiemu, że podczas swoich wystąpień w Parlamencie Europejskim „skarży się na Polskę”, działa na jej szkodę i tym samym dopuszcza się zdrady. Obie strony używają zatem dokładnie tej samej retoryki. Przykładów nie brakuje.

Warto zastanowić się, co wynika z tego dla opisu polskiej sceny politycznej.

Otóż zasadniczy podział polityczny w Polsce może do pewnego stopnia przebiegać zupełnie inaczej niż zwykle myślimy – i niż przedstawiają to media głównego nurtu.

To podział na tych, którzy z jednej strony myślą historycznie i są naprawdę przerażeni konsekwencją zdrady narodowej, czyli zagładą kraju. W drugim obozie są ludzie, którzy wychodzą z założenia, że państwo polskie w tej chwili nie jest zagrożone. Motywacje mogą być najróżniejsze. Jedni sądzą, iż państwo polskie nie dało im nic lub niewiele, a spór polityczny jest im zupełnie obojętny, bo toczy się gdzieś na górze i ich nie dotyczy. Taka postawa jest objawem wycofania się przed ewentualnym rozczarowaniem wspólnotą, obawy i braku nadziei na sukces drużynowy. Inni zaś cynicznie (dla kariery, dla zwrócenia uwagi mediów itp.) grają argumentami „zdrady”, wiedząc, jak wybrzmiewają one w publicznej debacie. W istocie jednak zupełnie nie wierzą w perspektywę „Targowicy XXI wieku”.

boni

To podział jak najbardziej polityczny, który wyrósł na tle awantury o „zdradę”, a jest dziś niewidoczny. Zamiast po linii partyjnych sympatii, polskie społeczeństwo można byłoby podzielić na dwie inne grupy: jedna jest szalenie zaangażowana, upolityczniona i pojmuje wszystko w kategoriach ostatecznych („Targowica”, „zagłada państwa”, „kolejny rozbiór Polski” etc.). Druga ucieka w polityczną obojętność lub cynizm.

Ilustracja: Max Skorwider

Mit Zachodu, kolejna odsłona

Ostatnie oskarżenia o „donoszenie na Polskę” w Brukseli ukazują jeszcze jeden, ważny element polskiego życia politycznego – nieustannej gotowości do wybierania się na Zachód na skargę. Kilka lat temu ze strony PiS-u, a dziś ze strony PO słyszymy, że jesteśmy w Unii Europejskiej, która jest wspólnotą nie tylko interesów, ale też wartości i instytucji. A w związku z tym, że przystąpiliśmy do Unii i musimy prowadzić nowoczesną politykę na ponadpaństwowym poziomie. W rzeczywistości polskiej to zachowanie jawi się jako kolejny relikt… postkomunistycznego mitu Zachodu.

Niespecjalnie widać powód, dla którego ludzie, którzy dziś popierają PiS, po pojawieniu się hipotetycznych dolegliwości ekonomicznych ze strony Unii Europejskiej mieliby zacząć popierać opozycję.

Jarosław Kuisz

Kiedy w ostatnich dniach François Hollande zaczął przepychać się werbalnie z Emmanuelem Macronem poza Francją, natychmiast pojawiły się komentarze, że rozgrywanie takich konfliktów na zewnątrz jest niestosowne. Jak widać, nie tylko polscy politycy są podatni na pokusę, by z przeciwnikami rywalizować na forach międzynarodowych. I nie tylko w Polsce pojawia się argument, że politycznych „brudów nie wynosi się z domu”.

W polskim przypadku mamy jednak do czynienia ze zjawiskiem o nieco innym odcieniu. Zarówno PiS kiedyś, jak i PO teraz, próbując załatwiać sprawy w Brukseli, są przekonane, że „pomoc przyjdzie z zewnątrz”. Używa tego narzędzia, licząc, że w ten sposób przeskoczy swój największy problem polityczny w kraju, czyli relatywnie niskie poparcie i stagnację w sondażach.

To pokłosie niewiary we własne państwo. Ale także taktyki stosowanej niegdyś przez siły opozycyjne w PRL, w czasie zimnej wojny – wyraz przekonania, że mityczny Zachód za pomocą soft power może wywierać wpływ na „blok wschodni”. Wówczas takie podejście przynosiło rezultaty, ale zastosowanie go dziś dowodzi braku zrozumienia dla tego, jak bardzo zmieniła się sytuacja – nie tylko geopolityczna, ale także społeczno-gospodarcza. Kiedy prezydent Jimmy Carter starał się skłonić władze PRL do przestrzegania praw człowieka, dyplomatycznie przypominano o pożyczkach dla polskiego rządu. Za pomocą instrumentów ekonomicznych próbowano zaganiać PZPR do przyzwoitego zachowania w kraju, co skądinąd przynosiło pewne rezultaty w czasach KOR-u i ROPCiO.

Dziś niektórym marzą się jednak twarde instrumenty – sankcje czy inne dolegliwości z zewnątrz, które miałyby spaść na polski rząd za nieprzestrzeganie praworządności. Jak się wydaje, niektórym marzy się sytuacja analogiczna do tej, gdy po ogłoszeniu stanu wojennego 13 grudnia 1981 r., Stany Zjednoczone ogłosiły sankcje gospodarcze wobec Polski Ludowej.

Taka postawa musi budzić bardzo poważne wątpliwości. W III RP nasza praworządność musi znajdować oparcie przede wszystkim w naszych obywatelach. W sytuacji, gdy rząd PiS cieszy się tak ogromnym poparciem sondażowym, od dwóch lat w strategii opozycji brakuje skuteczności w przekonywaniu do swojej polityki – swoista „Targowica” à rebours – to rodzaj drogi na skróty i dowód politycznej bezsilności. Niespecjalnie widać powód, dla którego ludzie, którzy dziś popierają PiS, po pojawieniu się hipotetycznych dolegliwości ekonomicznych ze strony Unii Europejskiej, mieliby zacząć popierać opozycję. Dokładnie tak samo było zresztą przed kilkoma laty, kiedy swoje zarzuty pod adresem polskiego rządu formułował PiS. Polskie kody kulturowe prowadzą raczej do wniosku, że skutki działań podejmowanych „z zewnątrz” mogły być dokładnie odwrotne od zamierzonych: partia Jarosława Kaczyńskiego – gdyby na Polskę spadły sankcje czy innego rodzaju dolegliwości – mogłaby poszybować w sondażach na poziom dotychczas nieznany.

W obecnych działaniach Platformy można też dostrzec element nieznajomości, czy też brak wrażliwości na bieżącą kondycję Unii Europejskiej. Wiele krajów Unii jest na bakier z praworządnością, wiele państw ma problem ze skrajnymi partiami politycznymi. Wstrzemięźliwość przed wprowadzeniem realnych sankcji wobec Polski czy Węgier do pewnego stopnia wynika z obaw, że analogiczny mechanizm zostanie później wykorzystany przeciwko innym.

Społeczeństwo na straty

Trudno dziś dostrzec bezpośrednie polityczne korzyści z interweniowania w sprawie Polski w Brukseli. Wybory należy wygrać w Polsce, walczyć o odzyskanie poparcia w sondażach i realnie demokratyzować społeczeństwo. Trzeba uwierzyć, że instytucje polskiego państwa są w stanie przetrwać cztery lata złych rządów oraz kompletnie chybionych decyzji. Trzeba zatem stopniowo odciągnąć wyborców od Prawa i Sprawiedliwości, jeśli ta partia ma zły program i realizuje szkodliwą politykę, a nie zabiegać na Zachodzie o pewien rodzaj poparcia, który nie musi przełożyć się na sukces przy urnach. Przeciwnie, polskie kody kulturowe, choćby polityczna przekora, może sprawić, że poparcie dla Prawa i Sprawiedliwości wzrośnie.

Nie ulega wątpliwości, że polityka PiS-u jest na dłuższą metę pod wieloma względami szkodliwa. Choćby dokonujące się upartyjnienie wymiaru sprawiedliwości oraz innych segmentów państwa przyniesie zgubne skutki, czego uczą doświadczenia nie tylko wielu innych państw, ale przede wszystkim nasze własne (choćby w II RP, o czym więcej pisałem TUTAJ).

Intensyfikacja skarg na rząd za granicą dokonuje się teraz głównie dlatego, że Prawo i Sprawiedliwość zgarnęło całą pulę i partiom opozycyjnym dziś wydaje się nie do pokonania własnymi siłami. Biorąc pod uwagę przepływy elektoratów (kiedyś to przecież SLD oscylował wokół 40 proc. poparcia), to kompletny absurd. Zamiast przegrupowywać szeregi, trafniej fechtować w politycznych sporach, opozycja ćwiczy się w tworzeniu narracji o jakimś monolitycznym „ludzie pisowskim”. A skąd już tylko krok do przekonania, że znaczą część społeczeństwa można właściwie politycznie spisać na straty. To kompletny nonsens. Tak zwany „twardy elektorat PiS-u” przez całe lata był podzielony między różne prawicowe ugrupowania, częściowo wspierał zresztą lewicę czy centrum – i nie ma żadnego powodu, by znów nie popłynął w różnych kierunkach.

Trudno dziś dostrzec bezpośrednie polityczne korzyści z interweniowania w sprawie Polski w Brukseli. Skoro PiS realizuje szkodliwą politykę, to trzeba odciągnąć odeń wyborców, a nie zabiegać na Zachodzie o ten rodzaj poparcia, który nie przełoży się na sukces przy urnach.

Jarosław Kuisz

Dwa lata po wyborach zapominamy, że sukces PiS-u wziął się główne właśnie z przyjęcia agendy lewicowej, a najbardziej radykalne kwestie dotyczące praworządności czy walki z układami były w czasie kampanii wyborczej zepchnięte na drugi plan. Mówienie o twardym elektoracie PiS-u jest więc nie tylko dowodem bezsilności, ale jest także szkodliwe, bo tworzy wrażenie, jakby nie chodziło o odzyskanie wyborców, o przekonanie ich do siebie, ale raczej usprawiedliwianie własnej słabości. Wedle tej resentymentalnej narracji, rzekomym „pisowskim ludem” rządzą siły na tyle demoniczne, że próby jego odzyskania są z góry skazane na porażkę i nie pomogą w tym żadne, odprawiane na krajowym podwórku egzorcyzmy.

Reasumując, szukanie pomocy za granicą to nie żadna „zdrada”, ile raczej dowód braku wiary, że w pierwszej kolejności trzeba przekonać do siebie własne społeczeństwo. To pokusa drogi na skróty. A w perspektywie historycznej pobrzmiewa w niej echo pokutującego braku wiary we własne państwo oraz działające w nim instytucje.

Skoro tu jesteś...

...mamy do Ciebie małą prośbę. Żyjemy w dobie poważnych zagrożeń dla pluralizmu polskich mediów. W Kulturze Liberalnej jesteśmy przekonani, że każdy zasługuje na bezpłatny dostęp do najwyższej jakości dziennikarstwa

Każdy i każda z nas ma prawo do dobrych mediów. Warto na nie wydać nawet drobną kwotę. Nawet jeśli przeznaczysz na naszą działalność 10 złotych miesięcznie, to jeśli podobnie zrobią inni, wspólnie zapewnimy działanie portalowi, który broni wolności, praworządności i różnorodności.

Prosimy Cię, abyś tworzył lub tworzyła Kulturę Liberalną z nami. Dołącz do grona naszych Darczyńców!

SKOMENTUJ

Nr 464

(49/2017)
28 listopada 2017

PRZECZYTAJ INNE Z TEGO NUMERU

KOMENTARZE

PODOBNE



WAŻNE TEMATY:

TEMATY TYGODNIA

drukuj