Szanowni Państwo!

„Jeśli wierzysz, że jesteś obywatelem świata, jesteś człowiekiem znikąd. Nie rozumiesz, co oznacza słowo «obywatelstwo»”. To nie wypowiedź działacza radykalnej prawicy, ale słowa brytyjskiej premier Theresy May wypowiedziane w październiku zeszłego roku na konwencji Partii Konserwatywnej.

„Nie oczekujemy, że różne kraje będą podzielały te same kultury, tradycje czy nawet systemy rządów. Ale oczekujemy, że wszystkie narody będą wypełniały dwa najważniejsze obowiązki, wypływające z suwerenności: poszanowanie interesów swoich ludzi oraz praw każdego innego suwerennego narodu” – to z kolei wystąpienie Donalda Trumpa przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ z września bieżącego roku.

„To, co dziś dzieje się na Węgrzech, można uznać za podjętą przez przywódców politycznych próbę zharmonizowania interesów i osiągnięć jednostek […] z interesami i osiągnięciami wspólnoty i narodu. Oznacza to, że naród węgierski nie jest prostą sumą jednostek, ale wspólnotą, która musi zostać zorganizowana, wzmocniona i rozwijana. W tym sensie nowe państwo, które budujemy, jest państwem nieliberalnym”, mówił z kolei przed trzema laty Viktor Orbán podczas słynnego przemówienia do młodych ludzi węgierskiego pochodzenia mieszkających w Rumunii.

W każdym z tych wystąpień jak mantra powraca jeden i ten sam przekaz: każdy człowiek musi być członkiem jakiegoś narodu, naród zaś jest wspólnotą większą niż suma składających się na niego osób – ma więc swoje oddzielne prawa, interesy. Kto ma prawo interpretować te interesy i podejmować decyzje na rzecz ich realizacji? Oczywiście przywódcy polityczni i to nawet, jeśli ich realizacja oznacza ograniczenie wolności jednostek.

To retoryka jakby żywcem wyjęta z polskiej debaty publicznej, gdzie rządząca prawica raz po raz powtarza obietnice „wstawania z kolan”, porzucenia „pedagogiki wstydu” czy ochrony „polskich interesów” i „polskiej tożsamości” przed zagrożeniami z zewnątrz, przede wszystkim z dybiącej na naszą suwerenność Brukseli.

„Tożsamość”, „suwerenność”, „naród”, „wola ludu”, „interesy” – to pojęcia wyjęte z nacjonalistycznej retoryki. Ale czy PiS jest partią nacjonalistyczną? Czy niczym nie różni się od radykałów organizujących Marsz Niepodległości, którzy pozwalają na wywieszanie rasistowskich haseł lub – ustami między innymi byłego księdza Jacka Międlara – straszą „żydami” i „lewactwem”. Z pewnością między takimi ludźmi a PiS-em, Orbánem, Trumpem, czy tym bardziej May jest znacząca różnica. A zatem może powinniśmy dokonać rozróżnienia nacjonalizmu, na nacjonalizm dobry i zły, nacjonalizm typu hard i typu light?

Takie pytanie zadał gościom jednej z porannych rozmów w Radiu Tok FM prowadzący, redaktor Jan Wróbel.

Jak jednak mielibyśmy dokonać takiego rozróżnienia?

„Tym, co czyni z niektórych ludzi radykalnych nacjonalistów, jest fakt, iż umieszczają oni naród przed wszelkimi innymi wartościami. Mogą być przekonani, że uzasadnione jest rozpoczęcie wojny czy naruszanie praw człowieka, jeśli tylko dokonywane jest w imię narodu”, mówi Craig Calhoun, znany amerykański politolog, od lat badający zjawisko nacjonalizmu. „Ludzie bardziej umiarkowani uznają naród za istotny, ale dostrzegają też wagę innych wartości, jak poszanowanie praw człowieka, budowanie rozwiniętej gospodarki czy demokratycznego systemu politycznego. A za swój cel uznają połączenie tych wartości”, mówi Calhoun w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim.

Podobnego zdania jest wspomniany już Jan Wróbel, który w rozmowie z Adamem Puchejdą i Jagodą Grondecką stwierdza, że poczucie tożsamości narodowej może działać jako spoiwo wspólnoty, ale dziś „czas dobroci nacjonalizmu się skończył”. Zdaniem Wróbla, „dzisiaj stosowanie doktryny nacjonalistycznej wzorowanej na polskim nacjonalizmie z lat 30. musi doprowadzić do samych nieszczęść”, a „spoiwem Polaków powinno być poczucie narodu polskiego, który nie jest narodem etnicznym, tylko pewnym wyborem etycznym”.

Definiowanie wspólnoty narodowej w kategoriach etnicznych siłą rzeczy prowadzi do pojawienia się rasistowskiego języka, jak podczas ostatniego Marszu Niepodległości. Hasła o „białej Europie” czy „separatyzmie rasowym” oraz wypowiedziane przez ówczesnego rzecznika Młodzieży Wszechpolskiej twierdzenie, że osoba czarnoskóra nie może być Polakiem, to produkty właśnie takiego etnicznego rozumienia nacjonalizmu.

Według Wróbla naród powinien być wspólnotą wartości zbudowaną wokół poczucia wspólnoty narodowej, ale czym wówczas różni się od patriotyzmu? Zdaniem Tomasza Sawczuka z „Kultury Liberalnej”, patriotyzm „dopuszcza pluralizm poglądów na temat dobra wspólnego”, zaś „treść polskości stanowi przedmiot niekończących się sporów”. Tak rozumiany patriotyzm jest możliwy do pogodzenia z liberalna demokracją. Nacjonalizm nie, ponieważ zakłada „nadrzędność narodu jako syntetycznego, jednolitego tworu o własnej żywiołowości, o własnych potrzebach i interesach”. Dlatego ostatecznie nacjonaliści muszą dążyć do – nawet siłowego – podporządkowania sobie jednostek tworzących naród.

O żadnym nacjonalizmie „light” zatem nie może być mowy.

Tym bardziej, że każdy, kto wymogom wyznaczanym przez „interes narodowy” się wymyka, zgodnie z tą logiką powinien zostać wykluczony ze zbiorowości – choćby symbolicznie, na przykład poprzez określenie go mianem Polaka „gorszego sortu”, co swego czasu zrobił prezes PiS-u. Radykalną formą owego symbolicznego unicestwienia było powieszenie portretów sześciu europosłów Platformy Obywatelskiej, dokonane niedawno w Katowicach przez grupę członków ONR-u.

Sawczuk dostrzega podobieństwa w retoryce i hasłach obozu rządzącego oraz prawicowych ekstremistów i jednoznacznie opowiada się za całkowitym odcięciem od radykalnej prawicy. Katarzyna Kasia z „Kultury Liberalnej” ponadto stwierdza, że „ekipa aktualnie rządząca Polską bardzo dużo ryzykuje, wdając się we flirt z narodowcami, ponieważ inwestuje w ten sposób w tworzenie ich politycznego potencjału”.

Wiara w nacjonalizm w owej wersji „light”, który pozwalałby trzymać ekstremistów pod kontrolą, to igranie z ogniem. Skutki pokaże przyszłość, ale jedno wydaje się pewne – nawet jeśli w najbliższym czasie narodowcy nie wyrosną na potężną siłę, to przeciągną PiS jeszcze dalej na prawo. Radykalizm rodzi radykalizm. W tym sensie nacjonalizm w wersji „light” ostatecznie okazuje się – podobnie zresztą jak w przypadku papierosów – równie szkodliwy dla naszego zdrowia.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”

Stopka numeru:

Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Adam Puchejda, Katarzyna Kasia, Tomasz Sawczuk, Jagoda Grondecka.
Ilustracje: Joanna Witek.