Społeczeństwo nie ma dobrego zdania o pracy sędziów i prawników. W sondażu CBOS-u z lutego 2017 r. aż 51 proc. ankietowanych negatywnie oceniło funkcjonowanie wymiaru sprawiedliwości, a tylko 36 proc. wyraziło się o nim pozytywnie. Co ciekawe, jeszcze w roku 2007 opinie pozytywne przeważały, choć nie wydaje się, by w tym czasie wymiar sprawiedliwości zmienił się na gorsze.

Lektura wskazanych w sondażu problemów sądownictwa jest interesująca sama w sobie. Pierwsze miejsce zajęła przewlekłość postępowań, kolejne to między innymi zbytnie skomplikowanie procedur, skorumpowanie sędziów i orzekanie zbyt niskich kar. Dostępne dane nie wskazują na to, by polscy sędziowie byli skorumpowani. Ocenę skomplikowania procedur trudno też wydać na podstawie wrażeń z sali sądowej, podobnie o wysokości orzekanych kar nie można orzec bez odpowiednich analiz. Pojawia się wobec tego pytanie, jak ludzie wyrabiają swoją opinię na temat sądownictwa? Ten sam sondaż informuje nas, że 54 proc. opiera się na doniesieniach mediów, 21 proc. na zdaniu i doświadczeniach innych, a jedynie 18 proc. na doświadczeniu własnym.

W grupie osób, które bazują na własnym doświadczeniu, połowa ma dobrą opinię o sądach, a nieco mniej niż połowa – złą. Ciekawe jak ten rozkład koreluje z wynikiem postępowania sądowego, można bowiem przypuszczać, że przegrana sprawa cywilna czy skazanie są w stanie poważnie wpłynąć na wydaną ocenę. Wydaje się, choć tezy tej nie da się udowodnić na podstawie posiadanych danych, że negatywny obraz sądownictwa od zawsze kształtują przede wszystkim media – zwłaszcza że wymienione w badaniu inne osoby, od których czerpiemy wiedzę o sądach, też swój sąd opierają głównie na przekazie mediów, rzadziej na własnym doświadczeniu.

Pomijając nawet nagonkę na sędziów, jaką rozpętały niedawno media bliskie Prawu i Sprawiedliwości, obraz wymiaru sprawiedliwości w mediach jest zły. Niekoniecznie jest to winą dziennikarzy, patologie sądownictwa są jednak nadreprezentowane. Prasa mówi o bulwersująco niskim wyroku dla zabójcy – może on jednak wynikać zarówno z błędu sędziego lub prokuratora, jak i indywidualnych okoliczności, których dziennikarze nie dostrzegli. Nie przeczytamy natomiast o tysiącach nudnych spraw, w których orzeczono karę pozbawienia wolności o pół roku niższą niż żądało oskarżenie. Ceną mówienia wyłącznie o sensacjach jest przekonanie ludzi o ich powszechności.

Główny problem wskazany w badaniu, czyli czas rozpoznawania spraw jest bardziej skomplikowany, niż wynikałoby to ze statystyk, w których bardzo proste, techniczne sprawy obniżają średni czas trwania postępowań. Według danych Ministerstwa Sprawiedliwości, średni czas trwania sprawy w pierwszej instancji w roku 2016 wynosił 4,7 miesiąca, co nie jest złym wynikiem na tle innych krajów Unii Europejskiej. Prawnicy wiedzą jednak z doświadczenia, że przeciętnie trudne spory toczą się przed sądami przez wiele miesięcy, a większe sprawy karne ciągną się latami.

Czy problemem są finanse sądów? Nic na to nie wskazuje, o czym świadczy raport „Efektywność polskiego sądownictwa w świetle badań międzynarodowych i krajowych”, opublikowany przez Helsińską Fundację Praw Człowieka i Forum Obywatelskiego Rozwoju jeszcze w 2010 r. Wydatki na sądownictwo, mierzone stosunkiem do PKB na osobę, są w Polsce wysokie (szóste miejsce wśród krajów Rady Europy w roku 2006). Wysoki jest również poziom zatrudnienia w sądach. Sugerowane przez autorów źródła problemów to zaś: niewłaściwe rozłożenie wydatków, złe gospodarowanie, powierzanie sędziom nadmiernej liczby stanowisk funkcyjnych, a także nieefektywny rozkład obciążenia sprawami w skali kraju i poszczególnych sądów.

Problem niedofinansowania występuje natomiast w przypadku systemu reprezentacji sądowej osób ubogich, państwo nie łoży dostatecznie dużo na jego utrzymanie, a koszty faktycznie spadają na prawników. Przysługujące im zaś wynagrodzenia są tak niskie i tak oderwane od niezbędnego nakładu pracy, że powoduje drastyczne obniżenie jakości ochrony prawnej ubogich. Za poprowadzenie całej sprawy o rozwód prawnik dostanie od państwa 360 złotych; zaprzeczenie ojcostwa – 240 złotych; ochronę dóbr osobistych – 360 złotych; przywrócenie do pracy – 90 złotych. Jest to tak mało, że po uwzględnieniu niezbędnego nakładu pracy wynagrodzenie będzie często niższe niż minimalna stawka godzinowa. Co gorsza, taki stan rzeczy zaakceptował dawny Trybunał Konstytucyjny.

Są też trudniej uchwytne czynniki, wpływające na złe postrzeganie sądów w prasie i wśród ludzi. Słabość instytucjonalna sądów zależy w części od czynników od sędziów niezależnych, zwłaszcza od pracy personelu pomocniczego. Takie oszczędności jak zatrudnianie w sekretariatach osób z agencji pracy tymczasowej z pewnością nie pomagają w kontaktach z obywatelami. Niedomagania biurokracji widać nie tylko wtedy, gdy korespondencja sądowa kierowana jest pod zły adres, czy kiedy nikt nie sprawdza poprawności doręczeń przed rozprawą i po pięciu minutach sprawa musi spaść z wokandy z powodu niezawiadomienia strony. Ponieważ za miernik efektywności uchodzi przeprowadzenie jak największej liczby posiedzeń dziennie, sędziowie chcą prowadzić jak najkrótsze posiedzenia i bywa, że przesłuchania świadków zamiast za jednym razem odbywają się w odstępach kilku miesięcy. Same rozprawy odbywają się też często w salach, które bardziej nadawałyby się do prowadzenia nauczania początkowego dla niewielkich klas niż do ogłaszania wyroków w imieniu Rzeczypospolitej Polskiej. Niedomagania te przejawiają się nawet w rzeczach tak błahych, jak typografia nakazów zapłaty, które wyglądają zwykle jak niedbale sformatowana notatka służbowa – choć na ich podstawie majątek obywatela może zająć komornik.

Otoczka wymiaru sprawiedliwości nie buduje jego powagi i nie przyczynia się do szacunku, a te dwie cechy są kluczowe dla legitymacji instytucji, która ma stwierdzać, że żądania obywatela są bezzasadne, uniewinniać z braku dowodów ludzi, którzy okradli pokrzywdzonego czy utrzymywać w mocy niesprawiedliwe decyzje administracyjne. Z natury prawa wynika, że sądy często będą robić rzeczy niepopularne, w imię wyższego dobra: odmawiać zaspokojenia przedawnionych wierzytelności, egzekwować domniemanie niewinności czy zezwalać organowi administracji na inną ocenę dobra publicznego, niż mają obywatele. Organizacja wymiaru sprawiedliwości powinna służyć perswadowaniu głębokiej słuszności takich orzeczeń – zarówno przez ich celne uzasadnianie, jak i budowę ogólnego zaufania do sądownictwa.

Innym problemem wymiaru sprawiedliwości jest niechęć społeczna do prawników jako takich: adwokatów, radców prawnych czy notariuszy. Towarzyszy temu rzadkie korzystanie z pomocy prawnej, stereotypowo postrzeganej jako niedostępna i droga. Ten wizerunek prawników oraz ich usług jest zadziwiająco trwały, choć po otwarciu zawodów prawniczych niewiele ma wspólnego z rzeczywistością. Opinii publicznej umknęła pauperyzacja adwokatów i radców prawnych, tymczasem część młodych prawników ma problemy z utrzymaniem nie tylko kancelarii, ale i własnym. Dominujący dawniej model kancelarii zrzeszającej niewielu równych lub prawie równych prawników i zatrudniającej sekretarki staje się modelem mniejszościowym. Młodzi prawnicy świadczą najemną pracę w cudzych kancelariach, zwykle na umowę o świadczenie usług lub o dzieło.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Don Sniegowski, CC BY-NC-SA 2.0, Flickr.com

 

* To część pierwsza felietonu prawnego Pawła Marcisza. Kolejne odcinki w kolejnych numerach.