Od dwóch tygodni w Hiszpanii furorę robi krótki klip dwóch feministycznych aktywistek Towanda Robles pt. „Hola, Putero”, czyli w wolnym tłumaczeniu: „Cześć, dziwkarzu”, adresowany do winnych całego zjawiska, czyli mężczyzn, którzy kupują seks.
„Cześć dziwkarzu”, mówią na nagraniu autorki filmu, „nie martw się, nie jesteś sam, 4 na 10 mężczyzn wokół nas chodzi na dziwki […]. Rozumiem cię, dziwkarzu, towar jest w twoim zasięgu, na ulicy, w internecie, w prasie. Wszędzie dupy i cycki, wszystko ci mówi, żebyś konsumował kobiety. To tanie i proste, 20 euro za wszystko, mniej niż koszulka, taniej niż pizza. 20 euro za chwilę z kobietą gotową zrobić wszystko, co sobie życzysz. […] Ale zdradzę ci sekret, żadna z tych kobiet, którym zapłaciłeś, nie chciała, żebyś ją dotykał. Zrobiły to dla kasy. Nazwij rzeczy po imieniu, dziwkarzu. Tu nie chodzi o seks, chodzi o władzę. Nie płacisz za seks, płacisz za gwałcenie. To takie brzydkie słowo, dlatego go nie używamy […]. Twoje pieniądze legitymizują to, co robisz. One zgadzają się, byś je gwałcił, a raczej, tylko się poddają […]”.
Film został przyjęty z zachwytem przez hiszpańskie środowiska feministyczne i część internautów. Może dlatego, że skala zjawiska prostytucji jest tak ogromna, że nie sposób ignorować jego prawdziwej natury.
W tym samym czasie, za siedmioma górami i siedmioma lasami, w dalekiej Polsce „Codziennik Feministyczny” opublikował anonimowy „artykuł” podpisany przez „Sex Work Polska” rzekomo jako odpowiedź na mój tekst „Jak zostałam feministką wyklętą”. W rzeczywistości jest to jednak nie polemika z tekstem, ale przydługi i personalny atak na jego autorkę.
Skrytykowano nie tylko moje poprzednie teksty, lecz także wypowiedzi z niedawnej dyskusji w Stole Powszechnym poświęconej sex workingowi. Na kilku stronach porównano mnie do prof. Chazana, homofoba Paula Camerona i Zbigniewa Ziobry. Na szczęście nie porównano mnie do Goebbelsa, Pol Pota czy Stalina. Dziękuję.
Zarzucono mi, że patalogizuję sex working, odbieram podmiotowość, uważam, że lepiej rozumiem doświadczenia sex workerek, niż one same. Że nie byłam przygotowana do dyskusji. Że nie odróżniam dekryminalizacji od legalizacji. Że moje opinie nie znajdują poparcia w faktach. Że nie mam żadnych publikacji naukowych na te temat. A tak w ogóle wszystko, co mówię, to „wyższościowe wypowiadanie się elit w imieniu grup wykluczonych”.
Mogło mi się zrobić przykro, mogłam rozpłakać się i z pokorą przyznać rację SWP. Postanowiłam jednak zrobić wcześniej mały fact checking.
Sex Work Polska, czyli kto?
Pod nazwą Sex Work Polska kryją się niewątpliwie osoby, które były obecne na debacie w Stole Powszechnym. Wspólnie z redakcją „Kultury Liberalnej” próbowaliśmy dowiedzieć się, kto jest autorem artykułu, lecz w rozmowie z przedstawicielką organizacji, która odebrała telefon podany na stronie Sex Work Polska – oczywiście anonimową – dowiedzieliśmy się, że tekst „powstał w ramach koalicji” i nazwisk autorek nie poznamy. Przejdźmy jednak do treści.
Co ciekawe, tym razem nie został mi zarzucony brak osobistego doświadczenia w prostytucji, gdyż same „lobbystki” też go prawdopodobnie nie miały. Zarzucono mi „tylko” brak doświadczenia praktycznego w charakterze aktywistki oraz brak przygotowania naukowego. To są dokładnie te atuty, którymi szczyci się prawdopodobna autorka (lub jednak z autorek) „artykułu” podpisana jako Sex Work Polska, czyli dr Agata Dziuban z Instytutu Socjologii UJ, która obecna była na debacie i która to właśnie przez dwie godziny nie pozwalała mi zabrać głosu. Zupełnie nie rozumiem, dlaczego nie zdecydowała się podpisać własnym imieniem pod tekstem. Czy dlatego że sama nie chciała stawiać na szali swojego naukowego autorytetu?
A może też dlatego, by zamaskować fakt, że dr Agata Dziuban w swoim naukowym curriculum również nie ma prawie żadnych publikacji punktowanych dotyczących prostytucji (oprócz jednej dotyczącej różnicy w wizerunkach medialnych i naukowych między użytkownikami narkotyków a pracownikami seksualnymi). Bo trudno uznać za naukową publikację raportu w ramach jej działalności aktywistki w Sex Work Polska czy Sex Work Europe. Na koncie dr Dziuban znajdziemy za to publikacje dotyczące tak różnych tematów jak społeczne aspekty tatuowania, „postrzeganie własnego ciała w procesie starzenia”, czy „poziomu wiedzy studentów na temat toksyczności tlenku węgla”. Zarzucanie mi, że ja nie mam takich publikacji, przez osobę, które de facto sama ich nie ma i się wypowiada jako ekspertka, jest w moim przekonaniu nie tylko hipokryzją, ale przede wszystkim jawną nieuczciwością.
Targowanie się w taki sposób o to, kto jakie książki i badania przeczytał, jest z kolei infantylne. W czasie debaty i w mojej polemice wobec tekstu autorstwa Świętej Ladacznicy wyraźnie wskazałam źródła i bibliografię, która bez porównania ma bardziej naukowy charakter niż cytowane raporty autorstwa dr Dziuban oraz jej własna aktywistyczna działalność, której dość daleko do „naukowej bezstronności”. Zupełnie nie rozumiem, jak osoba tak samo „uprzywilejowana” jak ja i z porównywalnym, czyli nikłym udokumentowanym doświadczeniem naukowym w kwestii prostytucji, może mi czynić z tego zarzut. Jedyną różnicą między nami jest dyscyplina naukowa oraz fakt, że jest „aktywistką” Sex Work Polska i szczyci się swoim doświadczeniem pracy w terenie. Zarówno aktywistyczne doświadczenie dr Dziuban, jak i charakter organizacji Sex Work Polska, również są dość zagadkowe. Na stronie internetowej organizacji, która nazywa się „koalicją” nie ma ani słowa o władzach organizacji czy podstawowych informacji, takich jak choćby numer KRS. Wychodzi na to, że SWP to „twór” prowadzony przez nie wiadomo kogo, nie wiadomo jak i bez żadnego umocowania prawnego. Samozwańczo uznaje się za reprezentację całego środowiska sex workerek oraz uzurpuje sobie monopol wypowiadania się na temat w debacie publicznej.
Zgodnie z taką logiką, ja też mogę założyć sobie na stronach z darmowym hostingiem stronę na przykład End Demand Polska i zamiast Magdalena Grzyb wypowiadać się w imieniu wszystkich prostytuowanych osób. Może wtedy będę brzmiała bardziej przekonująco i nikt nie będzie mnie rozliczał z naukowego warsztatu.
No ale, skąd w ogóle kuriozalne założenie, że o prostytucji, mogą się wypowiadać tylko i wyłącznie same prostytutki? Czy to znaczy, że o aborcji mogą wypowiadać się tylko kobiety, które ją miały? A o nazizmie tylko sami naziści?
Nie chcę po raz kolejny powtarzać, że legalizacja vel dekryminalizacja prowadzi do wzrostu zjawiska handlu ludźmi i pozbawia państwo narzędzi prawnych do ścigania takich czynów ani że same prostytutki wcale nie są entuzjastkami takiego rozwiązania. Co więcej opinie na ten temat różnią się zwykle w zależności od tego, czy o zdanie pytamy obecną, czy byłą prostytutkę, która ma już za sobą to doświadczenie i posiada refleksję.
Odniosę się więc tylko do dwóch newralgicznych kwestii, pojęć „sex workingu” oraz „legalizacji”/”dekryminalizacji”.
Sex work to nie prostytutki
Kluczową kwestią, którą podczas debaty podnosiłam, lecz która najwyraźniej również jest ignorowana, to jak rozumieć „sex working”. „Sex workerzy”, czyli pracownicy branży usług seksualnych, to kategoria bardzo szeroka i myląca. Zaliczają się do niej nie tylko prostytutki, ale również osoby pracujące na czatach erotycznych, „dominy”, striptizerki, aktorki porno, ale również producenci porno i wszystkie inne osoby czerpiące zyski z „pracy seksualnej”. Czyli to prostytutki, ale też ich sutenerzy, alfonsi i przemytnicy kobiet z biednych krajów do pracy w domach publicznych na Zachodzie. Trudno mi uwierzyć, że te grupy mają tożsame interesy. Że „loverboy” uwodzący nastoletnie dziewczęta i zmuszający je do prostytucji ma taki sam interes jak te uwiedzione nastolatki.
Co więcej, oprócz Świętej Ladacznicy, która występuje pod pseudonimem i nie wiadomo, czy w ogóle istnieje, osoby, które uczestniczą w polskiej debacie publicznej i podają się za „sex workerki”, to nie prostytutki, ale kobiety zarobkujące na czatach erotycznych czy „adult perfomerki”. Czy sytuacja osoby pracującej na tzw. kamerce jest porównywalna z prostytutką, która fizycznie sprzedaje seks w realu? Czy kobieta, która siedzi sobie bezpiecznie za ekranem komputera, robi tylko to, na co się zgodzi, nikt jej nie dotyka, „pracuje” tyle, ile chce, a pieniądze dostaje przelewem na swoje konto przed usługą, ma takie same warunki, jak kobieta stojąca przy drodze i sprzedająca seks kierowcom i może się wypowiadać w ich imieniu? Moim zdaniem –nie.
Dekryminalizacja, czy legalizacja
Mimo że argumenty i przykłady rozwiązań z innych krajów przywoływane przez lobby sex workingu odnoszą się do „legalizacji”, przyjmuję, że chodzi im „tylko” o dekryminalizację. Na czym polega różnica? W przypadku legalizacji świadczenie prostytucji jest regulowane przez państwo, zaś w razie dekryminalizacji prostytucja staje się strefą zderegulowaną, gdzie tylko wolny rynek, czyli podmioty silniejsze, decydują o wszystkim. Rynek, czyli klienci prostytutek kreujący popyt i zachęcani do konsumpcji oraz stręczyciele, sutenerzy i kuplerzy – właściciele burdeli i alfonsi – wszystkie podmioty, które doprowadzają osoby do uprawiania prostytucji, nakłaniają, ułatwiają oraz czerpią z tego korzyści majątkowe. By mogli to robić w majestacie prawa i dalej nie płacić podatków.
Aż trudno uwierzyć, że w całym zamieszaniu i ataku rzekomych przedstawicielek sex workingu i tych wszystkich retorycznych armatach wytaczanych przeciwko mnie, chodzi tylko o to, by bycie alfonsem już formalnie nie było przestępstwem. Serio?
Różnica perspektyw
Dochodzimy tym samym do sedna sporu. Wszystko wskazuje na to, że moja perspektywa jest inna niż perspektywa lobbystek sex workingu i nigdy się nie zrozumiemy. Im chodzi o ochronę interesów ekonomicznych określonych grup interesu – sutenerów, ale też niektórych kobiet w „branży erotycznej”, których warunki pracy nie są porównywalne z warunkami przeciętnej prostytutki. Ochronę interesów ekonomicznych kosztem równości i praw prostytuowanych kobiet.
Ja z kolei widzę zjawisko z perspektywy równości i praw człowieka: prawa kobiet do niebycia zmuszaną do sprzedawania seksu oraz do sprzeciwu wobec prawa mężczyzn do kupowania seksu i traktowania kobiecego ciała jak kawałka mięsa służącego ich seksualnej przyjemności. Ochronę praw kosztem interesów ekonomicznych określonych grup w branży.
Może lobbystki sex workingu widziały gdzieś świat, gdzie sprzedawanie seksu to praca jak każda inna, a kobieta bierze wszystkie zarobione pieniądze dla siebie i pracuje na swoich warunkach. Zdecydowana większość kobiet w prostytucji na świecie i w Polsce takiego luksusu nie ma.
Bibliografia:
C. MacKinnon, „Trafficking, Prostitution, and Inequality”, „Harvard Civil Rights-Civil Liberties Law Review”, 46 (2011).
Barbara Błońska, „Wyniki badań terenowych nad zjawiskiem prostytucji w Polsce”, „Archiwum Kryminologii”, tom XXXIII, 2011.
Max Waltman, „Prohibiting Sex Purchasing and Ending Trafficking: The Swedish Prostitution Law”, 33 „Mich. J. Int’l L.”, 133 (2011).
Lydia Cacho, „Niewolnice władzy. Przemilczana historia międzynarodowego handlu kobietami”, Wydawnictwo Muza 2013
Seo-Young Cho, Axel Dreher, Eric Neumayer, „Does Legalized Prostitution Increase in Human Trafficking?”, „World Development”, 41 (1), 2013, pp. 67–82.
Nagranie panelu:
„Survivors Speak Prostitution or Sex Work? When Terminology and Legalization Collide with Human Rights” [https://www.youtube.com/watch?v=-KaBON6flEc].
Wywiad z Rachel Moran, autorką książki „Paid For”: [https://www.youtube.com/watch?v=xvpBB1qIdFA].
* Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: quinn norton [CC BY 2.0 ]. Źródło: Wikimedia Commons.
**/ Tekst wyraża poglądy autorki.