Łukasz Pawłowski: Wypisałem sobie kilka cytatów z pani wypowiedzi. Mówiła pani, że Andrzej Duda jest „cynglem Kaczyńskiego”, że grozi nam „nowa żelazna kurtyna”, że obchody miesięcznic smoleńskich „urodziły groźne jajo węża”, że „PiS żywi się trupami” – to przy okazji ekshumacji ofiar katastrofy smoleńskiej. Czy ten język nie jest przeciwskuteczny, ponieważ ludzie na niego obojętnieją?

Agnieszka Holland: Wy w „Kulturze Liberalnej” od początku rządów PiS-u nawołujecie do umiaru, traktujecie z pewnym pobłażliwym despektem kasandryczne analizy sytuacji i usiłujecie relatywizować zagrożenia wynikające z działań PiS-u, w zamian proponując pseudonaukowy, chłodny, niby socjologiczny ogląd tego, co się dzieje. I co? I z tego też nic nie wynika. Problemem nie jest to, iż ludzie obojętnieją, ale że od początku nie chcieli słuchać ostrzeżeń. A jeśli ludzie zatykają uszy, musisz krzyczeć coraz głośniej.

My nie relatywizujemy. Krytykujemy działania PiS-u, między innymi wobec wymiaru sprawiedliwości, ale opisujemy to, co się dzieje w inny sposób, bo ostra retoryka po prostu nie działa, co widać w sondażach. Niewykluczone, że straszenie PiS-em trwa za długo i po prostu przestało być wiarygodne, mimo tego, co robi ten rząd. Trzeba więc szukać innego języka opisu, żeby trafić do ludzi.

Nie wydaje mi się, żeby wasza strategia okazała się szczególnie skuteczna. Patrząc na sondaże, to właśnie waszej – czy podobnej, dość rozpowszechnionej – postawie można by przypisać działanie usypiające. Ale ja nie jestem politykiem. Widzę, co się dzieje, znam historię i mechanizmy, którymi ludzkość niekiedy się kieruje. Jednak nie wiem, jak przekonać większość Polaków, żeby nie kładli głowy pod gilotynę. Są takie okresy w historii, kiedy całe społeczeństwa zmierzają w kierunku katastrofy, i tak jest obecnie w Polsce. Najwyraźniej ludzie nie zdają sobie sprawy, jakie są plany obecnej władzy i jakie będą miały konsekwencje dla bezpieczeństwa państwa i jego przyszłości.

Więc, gdy pan mnie oskarża o to, że kiedy mówię, ludzie zatykają uszy, bo jestem nadekspresyjna, odpowiadam, że wy w „Kulturze Liberalnej” mówicie za cicho i zbyt łagodnie.

Nie oskarżam, tylko chcę zrozumieć. Zapytam inaczej. Kiedy porównamy obecny okres rządów PiS-u z rządami w latach 2005–2007, widzimy, że ton debaty publicznej jest zupełnie inny. Wówczas również mówiono o zagrożeniu dla demokracji, wytykano rządowi nieudolność w polityce zagranicznej, straszono izolacją w Unii Europejskiej i pogorszeniem stosunków z Niemcami. Lecz jednocześnie nikt nie wzywał Donalda Tuska, Waldemara Pawlaka i Wojciecha Olejniczaka do zjednoczenia i wspólnego marszu całej opozycji. Od Tuska – jako lidera największej partii – oczekiwano po prostu wygranej w wyborach.

Najwyraźniej zapomniał pan, jak bardzo wówczas Tuska krytykowano – że leń, że nic nie robi, że już dwa razy przegrał. Nikt nie miał wiary, że Tusk może pokonać Kaczyńskiego w debacie telewizyjnej i w ogóle pokonać. Ówczesną opozycję parlamentarną uważano za równie nieudolną jak obecnie.

Ilustracja: Stanisław Gajewski
Ilustracja: Stanisław Gajewski

Dziś stosunek do opozycji jest zupełnie inny. Nieustannie słychać głosy, że nie należy jej krytykować, tylko bezwzględnie wspierać, niezależnie od tego, co robią.

Nie wiem, kto tak uważa. Wszyscy walą w tę opozycję jak w bęben. Wy żyjecie w jakimś udawanym świecie. Robicie świetne pismo, jesteście inteligentnymi ludźmi, ale ignorujecie rzeczywistość!

Obecna sytuacja jest zupełnie inna niż w latach 2005–2007, bo PiS ma bezwzględną większość i nie musi dogadywać się z trudnymi koalicjantami. Poza tym wówczas żył jeszcze Lech Kaczyński, który był demokratą i nie chciał łamać wszystkich reguł. Nie było też Smoleńska. Przed wyborami w 2015 r. niemal od początku było wiadomo, dla mnie przynajmniej to było oczywiste, że łagodna twarz Dudy i Szydło z kampanii wyborczej jest maską, a politycy PiS-u teraz pójdą na całość, bo są w jakimś sensie szaleni.

W jakim sensie?

Takim, że chodzi im tylko o to, żeby rozwalić wszystkie zręby ustrojowe III RP, bez oglądania się na konsekwencje. Nie trzeba było być prorokiem, żeby już po kilku miesiącach rządów Prawa i Sprawiedliwości widzieć, dokąd to zmierza.

Dokąd zmierza?

Trybunał Konstytucyjny sparaliżowany, system prawny rozwalony, trójpodziału władzy nie ma. Od co najmniej półtora roku mówię, że PiS chce wyprowadzić Polskę z Unii Europejskiej. Przecież to się dzieje! Widzimy, że wzięli się za system wyborczy i niedługo będą mogli fałszować wybory w świetle prawa. A już nie mówię o tym, co robią z instytucjami kultury i jak zabierają się do cenzury mediów. Kara dla TVN-u to dopiero początek. Trzeba być głuchym i ślepym, żeby tego nie widzieć.

I tak duża część społeczeństwa jest ślepa i głucha?

Państwo się totalitaryzuje. A że ludzie to łykają? No łykają, także dlatego, że zamiast ostrzegać, między innymi wy próbujecie ten proces relatywizować.

I znów, wina nas, a nie na przykład złej strategii opozycji.

Taką mamy opozycję, jakie mamy społeczeństwo.

Nieskuteczne?

Są nieskuteczni, ale jak mają nie być, skoro naprzeciwko nich stoją ludzie, którzy mówią: „nie mamy pańskiego płaszcza i co pan nam zrobi?”. PiS ciśnie tak bardzo i tak radykalnie, że ta nieszczęsna opozycja nie nastarcza reagować. W tej sytuacji czymś naprawdę twórczym powinna się zająć opozycja pozaparlamentarna, czyli autentyczna lewica oraz zaplecze intelektualne liberałów. Ale ta opozycja praktycznie nie istnieje albo zajmuje się głównie krytykowaniem opozycji parlamentarnej, a nie budowaniem nowej wizji państwa.

Dlaczego „twórczy” nie mogą ci, którzy są w parlamencie?

Bo wobec tego, co robi PiS, nie mają nawet sekundy, żeby pomyśleć.

Nie wiem, jak przekonać większość Polaków, żeby nie kładli głowy pod gilotynę. Są takie okresy w historii, kiedy całe społeczeństwa zmierzają w kierunku katastrofy, i tak jest obecnie w Polsce. | Agnieszka Holland

Punktem wyjścia powinna być jednak odpowiedź na pytanie, dlaczego około 40 proc. Polaków wciąż chce na PiS głosować. Można uznać, że te sondaże są nieco zawyżone. Być może część ludzi, kiedy ktoś obcy, podający się za ankietera, pyta ich telefonicznie, na kogo głosują, asekuracyjnie odpowiada, że na władzę. Ale trudno zakładać, że tak zachowuje się większość.

Przypuszczam, że to około 5–10 proc. Wiele podróżowałam tego lata po Polsce i często od swoich przypadkowych rozmówców słyszałam, że się boją. Kiedy pojechałam na spotkanie do Londynu, szefowa ośrodka kultury, trzęsąc się, błagała mnie, żebym nic nie mówiła o polityce, kiedy BBC będzie ze mną robić wywiad.

Strach, który gdzieś w ludziach jest zakodowany, PRL-owski strach, natychmiast dał o sobie znać. A dlaczego? Prawdopodobnie cała ta demokracja i potrzeba wolności były płytkie oraz imitacyjne. I kiedy okazało się, że jest alternatywa, że ktoś zdejmie z ludzi odpowiedzialność, w zamian żądając tylko, żeby zamknęli buzie, a na dokładkę dorzuci socjalne apanaże, wielu Polaków chętnie się zgodziło. Ale to tendencja ogólnoświatowa, nie tylko polska.

Żyjemy w momencie rewolucji, ogromnych wyzwań, na które nikt nie jest w stanie dać odpowiedzi. Ludzie uciekają do różnego rodzaju klatek, bo wierzą, że tam będą bezpieczni. Gdyby dotyczyło to jedynie Polski, powiedziałabym, że to jakaś aberracja. Ale to samo dzieje się na Węgrzech, w Turcji, Austrii czy Stanach Zjednoczonych.

Czego wszyscy się boją?

Świat stanął przed wyzwaniami, z którymi nie jesteśmy w stanie sobie poradzić, co prowadzi do sytuacji rewolucyjnej. Te wyzwania mają różną skalę, lecz układają się w triadę. Po pierwsze, rewolucja informatyczna, czyli całkowita zmiana sposobu komunikacji międzyludzkiej i radzenia sobie z informacjami. To zmiana o skali porównywalnej z wynalezieniem druku czy wielką rewolucją przemysłową w XIX w. A konsekwencje tamtych rewolucji były gigantyczne – reformacja i wojny religijne po wynalezieniu prasy drukarskiej i dwie wojny światowe po rewolucji przemysłowej.

Nie uda się nam łatwo wydostać z obecnej sytuacji, bo nasze pytania nie znajdują odpowiedzi. Jedyną odpowiedzą jest nacjonalizm, ale wiemy, że ta odpowiedź nie tylko niczego nie załatwia, lecz prowadzi do katastrofy. Przerabialiśmy to już w historii wiele razy.

A pozostałe dwa wyzwania?

Drugie to globalizacja, która powoduje upadek demokracji w formie, w jakiej znaliśmy ją w XX w., czyli na poziomie państwa narodowego. Ludzie czują, że demokracja parlamentarna staje się wydmuszką, w związku z czym tracą do niej przywiązanie. Uruchamiają się lęki o własną tożsamość, zwłaszcza w świetle masowych migracji, nad którymi też nikt nie jest w stanie zapanować. Nie można przecież zbudować muru wokół każdego kraju. A taka jest odpowiedź populistów.

Trzecie wyzwanie to emancypacja kobiet, która doszła do tego punktu, w którym środowiska konserwatywne i biali mężczyźni z klasy niższej i średniej poczuli zagrożenie. Nie tylko dlatego, że tracą pracę czy resztki władzy, lecz przede wszystkim demograficznie. Zmienia się demografia krajów rozwiniętych i będzie się zmieniać, co prowokuje dramatyczne próby zawracania Wisły kijem i ponownego zagnania kobiet do Kościoła, kuchni i pokoju dziecięcego.

twardoch

Zgoda – w skali globalnej stajemy wobec gigantycznych wyzwań. Ale badania nastrojów społecznych i konsumenckich w Polsce pokazują, że ludzie są zadowoleni, chcą wydawać pieniądze i optymistycznie patrzą w przyszłość.

To znaczy, że te badania są do dupy, bo nie odwołują się do głębszych, niewyartykułowanych lęków. Stopień zadowolenia w Polsce rośnie już od dłuższego czasu. Janusz Czapiński co roku publikuje swoje diagnozy społeczne, co roku okazuje się, że ludzie są coraz bardziej zadowoleni, a jednocześnie coraz bardziej marzą o klatce, do której mogliby wejść. Z tego samego powodu nie bardzo wierzę też sondażom. Ludzie są do tego stopnia skonfundowani, że nie są w stanie wyartykułować tego, co czują.

Żyjemy w momencie rewolucji, ogromnych wyzwań, na które nikt nie jest w stanie dać odpowiedzi. Ludzie uciekają do różnego rodzaju klatek, bo wierzą, że tam będą bezpieczni. | Agnieszka Holland

Załóżmy, że to, co pani mówi, jest prawdą i że te lęki są bardzo głębokie. Jak w takim razie wyjaśnić prosty fakt – że po jednej spektakularnej klęsce w sprawie reelekcji Donalda Tuska, PiS zanotował wyraźny spadek w sondażach.

Ta sytuacja pokazuje, jak płytkie jest to wszystko.

To płytkie czy głębokie? Z jednej strony mówi pani, że wyłazi z nas dziedzictwo PRL-u, a ludzie uciekają do PiS-u z powodu głębokich lęków. Z drugiej strony widzimy, że jedno wydarzenie może zmienić dynamikę poparcia dla partii. Moim zdaniem te dodatkowe 10–15 proc. elektoratu, które PiS w ostatnich wyborach dołożyło do swojego podstawowego elektoratu, wcale nie jest przywiązane do tej partii. I PiS wcale nie jest tak silne, jak pokazują suche dane sondażowe. Kilka tygodni szarży na Tuska pokazało jak dramatycznie są słabi.

Zgadzam się, ale to nie znaczy, że nadal nie będą wygrywać. I to nie tylko dlatego, że opozycja nie ma pomysłu – a nie ma – ale dlatego, że nikt nie ma odpowiedzi na lęki, o których mówię. Skuteczność PiS-u daje ludziom wrażenie, że ma jakieś rozwiązania, a w związku z tym zwalnia nas z odpowiedzialności, której nie jesteśmy w stanie unieść. To zjawisko globalne. Kiedy zadajemy ludziom konkretne pytania, odpowiadają tak, jak im wygodnie, albo tak, jak im się w danej chwili wydaje. Te poglądy są płytkie i mogą się zmienić w dowolnej chwili, gdy tylko coś się wydarzy.

I to, jak rozumiem, powinno przeciwników PiS-u nastrajać optymistycznie, bo okazuje się, że ta władza jest do pokonania. Tylko pytanie: w jaki sposób. Ja mam wrażenie, że strona opozycyjna pada ofiarą własnych lęków. Robert Krasowski, były naczelny „Dziennika”, powiedział mi kiedyś, że legendę Kaczyńskiego tworzą jego wrogowie, którzy przydają mu demonicznych cech, a on naprawdę wcale tak skutecznym politykiem nie jest.

Oczywiście, że nie jest. Gdyby był, to nie przegrywałby wyborów przez osiem lat. Kaczyński ma jeden talent – odwoływania się do najgorszych cech Polaków, który teraz ujawnia się ze szczególną siłą, bo nie ma żadnych hamulców. Nie proponuje nic – poza destrukcją.

Czyli zarządzanie przez chaos?

I liczenie na to, że chaos zapanuje też w innych miejscach na świecie. Kaczyński jest kompletnie nieufny i niczego dobrego ze strony świata się nie spodziewa. Może więc zarządzać tylko negatywnymi emocjami. On ludzi nieustannie poniża i trzyma swoich współpracowników w przekonaniu, że w każdej chwili każdy z nich może przestać istnieć.

Ale do diabła z Kaczyńskim. Jego konstrukcja psychologiczna może być ciekawa dla artysty, ale ja w nim nie widzę żadnej wielkości. Jest skuteczny, bo jest bezwzględny i ukierunkowany na uruchamianie w ludziach najgorszych instynktów. Dlaczego to działa w Polsce? Przyczyn jest wiele. Niski poziom zaufania, o którym mówimy od lat, polski katolicyzm, który jest płytki i antychrześcijański, kompleks wyższości i niższości jednocześnie, fakt, że Polacy są wspaniali jako naród i do dupy jako społeczeństwo. Te oceny Polaków raz jeszcze się sprawdzają i okazuje się, że 25 lat normalnej demokracji nie potrafiło nas zmienić.

Z pani słów przebija czysty fatalizm – jedyne, co można teraz zrobić, to zmienić społeczeństwo.

Nie, bo to samo społeczeństwo było bardzo piękne w czasach „Solidarności”.

Po co sięgać tak daleko. Ledwie kilka lat temu głosowało masowo za Platformą Tuska, czyli za obietnicą zbliżenia z Unią Europejską, za nowymi autostradami i ciepłą wodą w kranie.

Oczywiście, że może wydarzyć się coś nieoczekiwanego, co wywróci to tsunami PiS-u. Tak samo było pod koniec lat 70., kiedy wydawało się, że wszystko wokół będzie już tylko gniło. Po czym nagle przyszedł sierpień 1980 r. i okazało się, że ludzie uznawani do tej pory za konformistów, którym zależy tylko na małej stabilizacji i małym fiacie, mieli tego dość. To zawsze możliwe, szczególnie w Polsce, gdzie te prądy przebiegają tak kapryśnie.

Do diabła z Kaczyńskim. Jego konstrukcja psychologiczna może być ciekawa dla artysty, ale ja w nim nie widzę żadnej wielkości. Jest skuteczny, bo jest bezwzględny i ukierunkowany na uruchamianie w ludziach najgorszych instynktów. | Agnieszka Holland

Mam wrażenie, że w pani narracji jest pewna sprzeczność. Z jednej strony wytykamy PiS-owi przaśność i nie profesjonalizm – tych wszystkich Misiewiczów, Błaszczaków i innych niekompetentnych ludzi na wysokich stanowiskach. A z drugiej przedstawia się ich jako karną, świetnie przygotowaną armię, która wszystko sobie podporządkuje. Czym innym jest zniszczenie tej czy innej instytucji, a czym innym wprowadzenie systemu totalnej kontroli, przed którym pani ostrzega – na przykład kontroli mediów. To wymaga innych kompetencji.

Psucie nie wymaga żadnych kompetencji. A skutek psucia jest taki, że ludzie zaczynają się bać, bo nie będą mieli z czego żyć. Czy pan myśli, że ci wszyscy sędziowie chcą być na pasku Zbigniewa Ziobry? Moim zdaniem chcą być niezależni, uczciwi, chcą móc spojrzeć rano w lustro. Ale w pewnym momencie przestają mieć wyjście. Albo się ugną, albo dostaną kopa.

PRL też był nieskuteczny i w końcu upadł. Zostawił jednak po sobie dziedzictwo polegające na braku niezależnych instytucji i kapitału. W Polsce wciąż wszystko zależy od państwa. To dlatego boją się nie tylko zwykli ludzie. Boi się nawet biznes, który jeszcze przed wyborami podlizywał się Kaczyńskiemu na Forum Ekonomicznym w Krynicy, gdzie został Człowiekiem Roku.

W połowie grudnia Komisja Europejska uruchomiła wobec Polski słynny art. 7 traktatu lizbońskiego. Jak mówić o działaniach Unii Europejskiej, by poparcie dla PiS-u nie wzrosło? Nie wiem. PiS odwołuje się do polskiego kompleksu wyższości i kompleksu tożsamości. Z tym jest szalenie trudno walczyć. Żeby przebić tę demagogiczną retorykę, trzeba się odwołać do innego rodzaju demagogicznej retoryki.

Pani na jednym z wieców powiedziała, że chce, „żeby było tak, jak było”, za co później była pani wielokrotnie krytykowana.

To nieprawda, nigdy tego nie powiedziałam.

Na jednej demonstracji KOD-u miała pani powiedzieć: „Kochani, jesteśmy tu po to, żeby było, tak jak było”.

Te słowa odnosiły się do Trybunału Konstytucyjnego. Chodziło wyłącznie o to, żeby instytucje demokratyczne nie były rozwalane.

I tylko tego chcemy?

Chcemy demokracji i wolności, chcemy trójpodziału władzy, chcemy być częścią nienacjonalistycznej Europy. Ten ustrój, który panował przed dojściem PiS-u do władzy, dawał większe szanse na osiągnięcie tych celów. I w tym sensie był lepszy. Zgoda, nie poradził sobie ze wszystkimi wyzwaniami, przed jakimi stanął, i z tego należy wyciągać wnioski na przyszłość. Trzeba sprawić, żeby większa część ludzi czuła się częścią tego społeczeństwa, a ci, którzy czują, że nie mają głosu, nie musieli szukać tego głosu w ruchach populistycznych.

Ale to wszystko są poniekąd marzenia i bajki, bo tej nowej rzeczywistości nie da się do końca opanować. Weźmy emigrację zarobkową i jej skutki. Kiedy się zaczęła, byłam jedną z niewielu osób, które mówiły, że nie tylko nie nauczymy się w ten sposób od Zachodu, jak działa demokracja, ale że masowe wyjazdy doprowadzą do niebywałego wzrostu nacjonalizmu.

Bo czujemy się na tej emigracji poniżani?

Dokładnie. Ja przeżyłam emigrację dość pluszowo, bo zostałam przygarnięta przez elity. Ale mimo to zawsze, w różnych krajach Europy, czułam się obywatelem drugiej kategorii. To między innymi dlatego zwróciłam się w stronę Stanów Zjednoczonych, gdzie tego wrażenia się nie ma. Kraje europejskie mają tak silną tożsamość, że przyjmują innych, lecz nie wpuszczają ich na salony. Polacy, którzy poczuli, że na emigracji jest im lepiej – bo mają więcej pieniędzy, mogą sobie kupić samochód, polecieć na Kanary czy spokojnie założyć rodzinę – jednocześnie mieli wrażenie, że ich tożsamość została zakwestionowana i zachwiana. Stąd zwrot w stronę silnej identyfikacji narodowej.

Religia smoleńska jest oparta na totalnym kłamstwie i pomówieniach. Przez bałaganiarstwo, brak wyobraźni i wyborcze ambicje Jarosława Kaczyńskiego zginęło 100 wspaniałych Polaków. A następnie z kilku ofiar tej głupiej katastrofy komunikacyjnej zrobiono męczenników. Ta sztuczna religia to potworna trucizna wpuszczana w życie narodu. | Agnieszka Holland

Ostatnio niemałe kontrowersje wzbudziła pani, porównując samospalenie Piotra Szczęsnego do tego, co zrobił Jan Palach w 1969 r., kiedy tłamszono praską wiosnę. Iwan Krastew napisał po tym tekst w „New York Timesie”, w którym twierdził, że posługiwanie się taką symboliką służy populistom, takim jak PiS. A to dlatego, że populiści nie mają żadnych skutecznych rozwiązań, nie mają idei pozwalających radzić sobie z wyzwaniami, o których mówiliśmy. W związku z tym wynoszenie sporu na poziom symboliczny de facto im pomaga, bo pozwala operować wyłącznie na emocjach.

Ocena czynu Piotra Szczęsnego, zależy od sposobu, w jaki pan ocenia sytuację polityczną. Jeżeli uważa pan, że wciąż mamy w Polsce system demokratyczny, w którym partie powinny walczyć o wyborców, to wówczas faktycznie – samospalenie jest zachowaniem kompletnie nieadekwatnym. Ale on najwyraźniej uważał, że mamy do czynienia z procesem rozpadu ustroju demokratycznego, na zatrzymanie którego nikt nie ma pomysłu. I że Polacy za darmo oddają swoją wolność, niezależność i bezpieczeństwo, bo przecież wiemy, że wyjście z UE grozi nam nie tylko osamotnieniem, lecz także znalezieniem się w rosyjskiej strefie wpływów.

To krzyk rozpaczy i ostrzeżenie. Ignorowanie tego jest głęboko nieuczciwe – i intelektualnie, i moralnie. A reakcja pod hasłem: „ciszej nad tą trumną”, wydawała mi się po prostu ohydna.

Chodziło o coś zupełnie innego! Jeżeli uznamy takie zachowanie za wyjątkowy, ale akceptowalny element walki politycznej, to kiedy zwycięży opozycja, zaczną się palić zwolennicy PiS-u. A przecież normalną demokrację buduje się tak, że po prostu wygrywa się wybory. I tego oczekiwałbym od polityków.

Nie, nie ma żadnego „po prostu”, ponieważ opozycja jest pozbawiana narzędzi, żeby te wybory wygrywać. Cały proces rozwalania i przejęcia sądów, Trybunału Konstytucyjnego, mediów publicznych i ordynacji wyborczej temu właśnie służą. A do tego dochodzi jeszcze niszczenie zabezpieczenia w postaci instytucji unijnych, które konsekwentnie się Polakom zohydza. Nie ma żadnych, żadnych gwarancji, że w Polsce uda się przeprowadzić wolne wybory.

Samospalenie Szczęsnego było aktem politycznym. To oczywiście fatalne, że politykę robi się na własnym ciele, i to wina nas wszystkich. Jednak nie można tego faktu ignorować i mówić, że to nie jest polityka.

Czyniąc z Piotra Szczęsnego męczennika, zbliża się pani niebezpiecznie do tej samej retoryki, która tak drażni w przypadku części zwolenników PiS-u oraz ich „religii smoleńskiej”. Obywatele RP już organizują spotkania przed Pałacem Kultury, gdzie spalił się Szczęsny, Jacek Kleyff napisał na jego cześć piosenkę, powstają też wiersze. To wszystko coraz mniej ma wspólnego z normalną polityką.

Religia smoleńska jest oparta na totalnym kłamstwie i pomówieniach. Przez bałaganiarstwo, brak wyobraźni i wyborcze ambicje Jarosława Kaczyńskiego zginęło 100 wspaniałych Polaków. A następnie z kilku ofiar tej głupiej katastrofy komunikacyjnej zrobiono męczenników. Ta sztuczna religia to potworna trucizna wpuszczana w życie narodu.

W przypadku Piotra Szczęsnego mamy do czynienia ze zdesperowanym człowiekiem, którego świat się wali, który czuje całkowitą bezradność i dochodzi do wniosku, że jedyne, co może zrobić, to ofiarować swoje życie. Tych dwóch rzeczy nie można porównywać. Jak można Smoleńsk mylić ze Szczęsnym?!