Na oddziale intensywnej terapii Wojewódzkiego Szpitala Specjalistycznego Nr 4 w Bytomiu z 24 lekarzy tylko 3 nie wypowiedziało klauzuli opt-out – „pacjenci w stanie zagrożenia zdrowia i życia na pewno otrzymają pomoc – zapewnia dyrektor. Natomiast pacjenci, którzy mają zaplanowane przyjęcia i zabiegi, muszą liczy się z opóźnieniami” – informuje RMF FM. W Łódzkim Centrum Zdrowia Matki Polki niemal połowa wszystkich lekarzy wypowiedziała klauzulę opt-out, a w Dziecięcym Szpitalu Klinicznym w Białymstoku, aż 90 procent Od 1 stycznia Kliniczny Szpital Wojewódzki Nr 1 w Rzeszowie przestał udzielać nocnej i świątecznej opieki medycznej. Uniwersytecki Szpital Dziecięcy w Krakowie pracuje w trybie awaryjnym, a Beskidzkie Centrum Onkologii zawiesiło działalność izby przyjęć.

Od Nowego Roku protest lekarzy wszedł w nową fazę. Według Porozumienia Zawodów Medycznych z pracy na więcej niż jednym etacie zrezygnowało już 4,5 tys. medyków w całej Polsce, zdaniem ministerstwa zdrowia – o tysiąc mniej. 3 stycznia zwołano nadzwyczajne posiedzenie sejmowej komisji zdrowia w tej sprawie. Konstanty Radziwiłł w swoich wypowiedziach na przemian zapewniał, że sytuacja w szpitalach jest pod pełną kontrolą i oskarżał protestujących o narażanie zdrowia pacjentów. Czy sytuacja faktycznie jest pod kontrolą?

Jak dotąd, swoją zgodę na wydłużony czas pracy wycofało około 4 proc. wszystkich lekarzy (w tym 10 proc. wszystkich lekarzy rezydentów). Jednak nawet taka liczba protestujących utrudnia funkcjonowanie wielu placówek. Problemy z wypełnieniem grafiku pracy w szpitalach mają narastać w drugiej połowie stycznia oraz w kolejnych miesiącach. Dalszy rozwój sytuacji zależy jednak od determinacji samych medyków oraz solidarności wewnątrz środowiska lekarskiego.

Przyłączenie się do protestu jest niezwykle trudne z kilku powodów. Po pierwsze, praca na jednym etacie dla kogoś, kto do tej pory pracował na dwóch, oznacza otrzymywanie połowy dotychczasowej pensji. To dlatego Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy przygotował fundusz dla tych, którzy po ograniczeniu czasu swojej pracy znajdą się w dramatycznej sytuacji finansowej. Po drugie, w wielu placówkach udział w proteście – choć polega on na w pełni legalnym odstąpieniu od części umowy – może oznaczać wejście w konflikt z przełożonymi, od których zależy przyszła kariera młodego lekarza. Po trzecie, wypowiedzenie klauzuli opt-out prowadzi do jeszcze większego obłożenia pracą i odpowiedzialnością tych koleżanek i kolegów w szpitalu, którzy nie zdecydowali się na udział w proteście. Część lekarzy może więc wątpić w sens protestu, wiedząc, że ich dyżury przejmą koleżanki lub koledzy z pracy. Co prawda w takim szpitalu lekarze będą jeszcze bardziej przepracowani, ale skoro grafik uda się domknąć, rząd będzie mógł dalej udawać, że wszystko jest pod kontrolą.

O co chodzi lekarzom?

Jak konsekwentnie podkreślają inicjatorzy wypowiadania klauzuli opt-out – Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy oraz Porozumienie Rezydentów OZZL – obecne działania lekarzy nie są de facto protestem, a jedynie dążeniem do przestrzegania prawa. Pod koniec listopada Zarząd Krajowy OZZL wezwał „wszystkich lekarzy w Polsce do dostosowania czasu pracy do obowiązujących norm, czyli do 48 godzin tygodniowo wraz z nadgodzinami i dyżurami”.

O co więc tyle hałasu? Polska służba zdrowia funkcjonuje tylko dlatego, że normy czasu pracy w szpitalach są nagminnie omijane. Jak czytamy w odezwie OZZL do kierowników i ordynatorów szpitalnych oddziałów: „w trosce o naszych pacjentów, ale także nasze rodziny, my, lekarze, nie możemy dalej – swoją pracą ponad siły – ukrywać, że sytuacja kadrowa i finansowa publicznych szpitali jest dramatyczna i brać na siebie odpowiedzialności za zagrażający pacjentowi i nam system”.

Jednym z rozwiązań prawnych umożliwiających szpitalom korzystanie z pracy lekarzy w wymiarze większym niż 48 godzin tygodniowo jest właśnie tzw. klauzula opt-out. Rozwiązanie to, z założenia przejściowe, od lat pozwala lekarzom zatrudnionym na etacie na pełnienie dyżurów w większym wymiarze godzin, niż określa to kodeks pracy i europejskie prawo. Takie dobrowolnie zawierane umowy między lekarzem a pracodawcą miały służyć „łataniu” szpitalnych braków kadrowych do czasu rozwiązania problemu niedoboru lekarzy w Polsce. Problem ten, podobnie jak rekordowo niska liczba pielęgniarek, nie został jednak przez żaden rząd potraktowany poważnie.

Wypowiadane obecnie klauzule opt-out nie są jedynym rozwiązaniem pozwalającym lekarzom na pracę w astronomicznym wymiarze godzin. Wielu lekarzy pracuje na umowach cywilnoprawnych w różnych placówkach lub w jednej, na przemian na umowie o pracę i na kontrakcie. Takie rozwiązania pozwalają lekarzom na pełnienie kilku dyżurów z rzędu, nierzadko bez prawdziwego odpoczynku w ciągu doby. O tym, do jakich prowadzi to sytuacji, można przeczytać w książce „Mali bogowie. O znieczulicy polskich lekarzy”. Oczywiście lekarz, który po pełnym dniu pracy w przychodni idzie na nocny dyżur do szpitala, a po nocnym dyżurze w szpitalu od rana zaczyna przyjmować pacjentów w prywatnym gabinecie, zazwyczaj nie opiekuje się pacjentami przez cały ten czas. Jeśli w nocy na oddziale nic się nie dzieje, dyżurujący – choć jest w pracy – może się zdrzemnąć. Czasami na amen.

W sierpniu 2017 r. w podkrakowskich Niepołomnicach 28-letnia lekarka rezydentka zmarła na zawał serca w czasie 12-godzinnego dyżuru w przychodni, na którym stawiła się bezpośrednio po 8 godzinach pracy w jednej z klinik. W województwie świętokrzyskim, miesiąc później, w drodze na dyżur na szpitalnym oddziale ratunkowym zaraz po 24-godzinnym dyżurze na innym oddziale, na zawał zmarł 59-letni chirurg. W 2016 r. w Białogardzie, także na zawał, zmarła 44-letnia anestezjolożka po 4-dobowym dyżurze. Jak tłumaczył się rzecznik szpitala, w którym zmarła kobieta: „pani doktor nie była naszym pracownikiem, prowadziła działalność gospodarczą i samodzielnie organizowała sobie czas pracy”. W 2012 r. opolska prokuratura umorzyła śledztwo w sprawie śmierci 52-letniego anestezjologa, który zmarł w trakcie pełnienia 5-dobowego dyżuru, jak wyjaśniała „Nowa Trybuna Opolska”: „nie doszło do naruszenia przepisów prawa pracy dotyczącego maksymalnego czasu pracy pokrzywdzonego. Lekarz nie był bowiem pracownikiem etatowym, a jedynie zobowiązał się do świadczenia medycznego jako podmiot gospodarczy”.

Takie przypadki będą się powtarzać, dopóki radykalnie nie zwiększy się liczba lekarzy i pielęgniarek w Polsce. Hasło obecnej akcji to „#1lekarz–1etat”, by jednak stało się ono rzeczywistością, konieczne jest zwiększenie wydatków na służbę zdrowia. Właśnie tego – wzrostu nakładów na ochronę zdrowia do 6,8 proc. PKB w ciągu najbliższych trzech lat – domagają się związki zawodowe oraz Naczelna Izba Lekarska. Projekt obywatelskiej ustawy w tej sprawie złożono w grudniu w Sejmie.

Co lekarzom proponuje minister?

Konstanty Radziwiłł na rozwiązanie obecnych problemów proponuje… jeszcze bardziej elastyczny czas pracy w systemie ochrony zdrowia. Jak powiedział w trakcie obrad sejmowej komisji: „Wprowadzimy system deregulacji. To dyrektor szpitala, a nie minister będzie podejmował decyzję o zmniejszeniu obsady dyżurowej”. Na takie propozycje wielu lekarzy reaguje z niedowierzaniem. Łączenie dyżurów spowoduje, że jeden lekarz będzie odpowiadał za zdrowie jeszcze większej liczby pacjentów jednocześnie. „Dyżurant na ginekologii, często lekarz rezydent, ma pod sobą trzy kliniki, czyli ponad sto pacjentek. Płakać się chce, gdy taki dyżur się zaczyna. To ogromne ryzyko dla lekarza i pacjenta” – twierdzi lekarz z Łódzkiego Centrum Zdrowia Matki Polki. 

Jednak minister zdrowia uważa, że praca na więcej niż jednym etacie jest nieodłącznym elementem zawodu lekarskiego, a nie patologią. Czy więc zdaniem naszego prorodzinnego rządu patologią jest potrzeba młodych lekarzy i lekarek, którzy po pełnym dniu pracy, chcą spędzić czas ze swoimi dziećmi?

Konstanty Radziwiłł tłumaczył także, że problem niedoboru lekarzy i pielęgniarek ma charakter globalny. To prawda. Nie jest już jednak prawdą, że w Polsce „lekarzy i pielęgniarek jest za mało – jak wszędzie na świecie. Ani bardziej. ani mniej”. W Polsce na 1000 mieszkańców przypada 2,3 lekarza – to najmniej w całej Unii Europejskiej! Jesteśmy także w czołówce państw, które wydają najmniejszy procent PKB na służbę zdrowia.

Minister zdrowia powtarza także w mediach, że lekarze na całym świecie pracują na kilku etatach. To także nie jest prawdą. W wielu krajach Unii Europejskiej udało się unormować czas pracy w szpitalach już w 2011 r.

Trzeba jednak przyznać, że wszystkie dotychczasowe propozycje ministerstwa – ułatwienie podejmowania pracy w Polsce lekarzom z zagranicy, zwiększanie limitów miejsc na uczelniach medycznych i poszczególnych specjalizacjach, rozłożone w czasie (do 2022 r.) podnoszenie minimalnego wynagrodzenia pracowników służby zdrowia oraz rozłożone w czasie (do 2025 r.) podniesienie nakładów na służbę zdrowia do 6 proc. PKB – to kroki w dobrym kierunku. Są to jednak kroki za małe i zbyt wolne.

Co gorsza, propozycjom tym towarzyszy ciągłe obrażanie protestujących. Wola przestrzegania prawa pracy nazywana jest „roszczeniowością”, a pracowanie na jeden etat – „szantażowaniem zdrowiem pacjentów”. W tej przewrotnej logice to utrzymywanie systemu, w którym lekarz może operować lub usypiać pacjentów trzecią dobę z rzędu, nie jest szantażowaniem zdrowiem pacjentów.

Działania lekarzy naprawdę nie są radykalne, a rezydenci nie protestują od dziś. W czerwcu 2016 r. przeszli ulicami Warszawy, a obok trasy ich przemarszu leżały rzędy butów z hasłem: „Protestujemy butami! Byłoby nas tu więcej, gdybyśmy nie musieli zostać przy pacjentach. (Nie)obecni lekarze rezydenci”. W 2017 r. podjęli strajk głodowy. W tym roku rozpoczęli w pełni zgodną z prawem akcję wypowiadania klauzuli opt-out. Nadal nie zdecydowali się na radykalny protest, jakim byłoby odejście od łóżek pacjentów. Przychodzą do pracy i leczą – chcą jednak chodzić do jednej pracy, a nie do dwóch czy trzech.

Nikt nie twierdzi, że zreformowanie polskiej służby zdrowia będzie łatwym zadaniem. Lecz reformowanie oparte na przekłamaniach i podburzaniu pacjentów przeciwko lekarzom nie może skończyć się dobrze.

 

Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Wikimedia Commons