W poniedziałek, 16 października, Samuel Pereira, redaktor naczelny portalu TVP Info, na swoim koncie twitterowym poinformował o zawieszeniu Ziemowita Kossakowskiego, autora tekstu o „kanapkach z kawiorem”. 140 znaków wystarczyło mu także do… zamieszczenia przeprosin pod adresem Katarzyny Pikulskiej – rezydentki, której w materiale wypomniano zagraniczne podróże, co miało podważyć jej wiarygodność jako uczestniczki protestu. Kłopot w tym, że bazą do tego „dziennikarskiego śledztwa” były zdjęcia przedstawiające m.in. misję Polskiego Centrum Pomocy Międzynarodowej w Kurdystanie, w której Pikulska brała udział, a które „dziennikarz” wziął za wyjazd turystyczny. Ale na tym nie koniec. Kilkanaście miesięcy temu materiał o tej właśnie misji w Kurdystanie robiły… „Wiadomości”, a Pikulska była jedną z jego bohaterek.
Materiał Kossakowskiego zniknął ze strony TVP Info, a szkoda, bo powinien służyć studentom dziennikarstwa jako doskonały przykład sytuacji, w której telewizja publiczna łączy polityczną uległość z niewyobrażalnym wręcz partactwem od strony profesjonalnej oraz z wysoce wątpliwymi moralnie standardami. Jednego tylko – przynajmniej w sprawie lekarzy – nie można kierownictwu stacji odmówić: konsekwencji.
Stygmatyzowanie lekarzy
Przez ostatnie dwa tygodnie lekarze rezydenci byli albo przez publicznego nadawcę ignorowani, albo pokazywani jako przedstawiciele bogatej elity domagający się dodatkowych przywilejów. Dziennikarze „informacyjni” TVP zdołali zbudować piętnującą spiralę, według której pracownicy służby zdrowia nie mogą narzekać na sytuację finansową – a żądają jeszcze więcej. Niestety, nawet niewprawne oko dostrzeże tutaj bez trudu pokłady tendencyjności i amatorszczyzny. Od kuriozalnych pasków w „Wiadomościach” – „Początkujący lekarze żądają miliardów złotych” czy „Rezydenci: 3,5 tys. złotych podwyżki to za mało” – przez krytyczne wypowiedzi polityków obozu władzy, po sondę uliczną, w której przechodniom zadawano pytanie: „Czy lekarze w Polsce klepią biedę?”.
Cały warsztat pracowników telewizji publicznej bazuje na hasłach-symbolach, skrótach, które w odbiorze publicznym od razu są kojarzone z elitarnością konkretnej grupy społecznej: kawior, egzotyczne wycieczki, stawianie się ponad społeczeństwem. Wszystko to jaskrawo stoi w sprzeczności z formułą protestu, a więc strajkiem głodowym domagającym się zwiększenia niskich nakładów finansowych na służbę zdrowia.
„Protest lekarzy staje się coraz bardziej polityczny, a szum medialny wokół strajku przerasta jego merytoryczny cel”, ocenił szef klubu PiS Ryszard Terlecki. Co ciekawe, nawet skonfliktowana z TVP „Gazeta Polska” prezentuje ten sam przekaz. W jednym ze swoich newsów, wylicza wszystkich opozycyjnych polityków, którzy pojawili się na proteście, m.in. Pawła Rabieja, Michała Szczerbę, Katarzynę Lubnauer czy Władysława Frasyniuka. W podobnym tonie wypowiadali się też goście telewizji publicznej, między innymi wicemarszałek senatu Adam Bielan, który uznał, że obecność na proteście przedstawicieli opozycji nadaje mu „otoczkę polityczną”.
Po nas choćby i potop?
Znakiem zapytania jest to, w jakim stopniu cała ta narracja jest kreowana przez „górę”. Zawieszenie Kossakowskiego ma pokazać, że materiał o lekarzach był pojedynczym wybrykiem samotnego strzelca. To oczywiście mocno wątpliwe, ale nawet jeśli tak by było, nie zwalnia z odpowiedzialności samych polityków, którzy przecież dali publiczne przyzwolenie na stygmatyzację protestu. Nieznana szerzej posłanka PiS-u, Józefa Hrynkiewicz, nagle błysnęła elokwencją i podczas sejmowej debaty na temat protestu młodych medyków wypowiedziała wiekopomną frazę: „niech jadą!”. Niezastąpiona Krystyna Pawłowicz z kolei zastanawia się publicznie, kto płaci za koszulki, plakaty i… jedzenie protestujących, dochodząc do wniosku, że protest może być inspirowany z zagranicy. Wspomniany już Ryszard Terlecki na antenie radiowej „Trójki” krytykował protestujących za… zawieszanie protestów: „Już straciłem rachubę, ile razy ten strajk był zawieszany, wznawiany, zawieszany, wznawiany. To się robi, moim zdaniem, trochę mało poważne” – ocenił Terlecki. Zapewne przypadkiem zapomniał dodać, że rezydenci zawieszali protest na wyraźną prośbę strony rządzącej.
Właśnie takie zachowania dają niejako sygnał „z góry” dziennikarzom, że można bez skrępowania piętnować protest czy swobodnie manipulować przekazem medialnym. Sam jednak impuls nie może być przecież wystarczającym wytłumaczeniem tego, aby „zmieniać pióra na pałkę” – bo przecież tak można odczytywać narrację telewizji publicznej wobec protestujących lekarzy. Nie chodzi tu o merytoryczną krytykę, o jakiekolwiek starcia ideologiczne, żadnych dyskusji o ewentualnym zwiększeniu nakładów na służbę zdrowia – liczy się tylko prosty przekaz, jak widać, zgodny z wypowiedziami prominentnych polityków PiS-u. A jeśli zostanie poddany nazbyt gorliwie? Wówczas zawsze można zawiesić (pytanie: na jak długo) jednego dziennikarza. Nic przecież takiego się nie stało. To wybryk jednej osoby.
A jednak stało się – i zaskakuje krótkowzroczność kierownictwa telewizji publicznej. Przecież, dzięki wypracowanej przez dwa lata opinii o TVP, ławka dziennikarzy gotowych do pracy staje się coraz krótsza. Wkrótce w ogóle może ich zabraknąć, o czym świadczą krytyczne komentarze płynące także ze strony publicystów konserwatywnych – Roberta Mazurka, Piotra Zaremby, Łukasza Warzechy. Oczywiście, zatrudnienie mogą znaleźć osoby, które mają do zawodu dziennikarskiego lekki stosunek. Jednak i tu kij ma dwa końce. Zdzisław Krasnodębski, europoseł z ramienia PiS-u, właśnie zapowiedział, że nie pojawi się już w studiu TVP Info. Powód: brak profesjonalizmu i lekceważące potraktowanie.
Telewizja Publiczna konsekwentnie traci nie tylko widzów i wiarygodność (także po prawej stronie politycznego spektrum), znajduje się w dramatycznej sytuacji finansowej, ale także przekracza granice zwykłej przyzwoitości, która jest bliska normalnym widzom.
Co stanie się z publicznym nadawcą, kiedy PiS przegra wybory – jeśli nie najbliższe, to kolejne? Trudno sobie wyobrazić, by media publiczne udało się odbudować poprzez proste – nawet daleko idące – zmiany personalne. I jak można jeszcze utrzymywać, że to wciąż „czwarta władza” – niezależna od pozostałych trzech w jakimkolwiek sensie?
Protest lekarzy rezydentów mimowolnie pokazał, do jakiego stopnia telewizja publiczna została wydrążona od środka przez politykę. I zamieniła się w smutną wydmuszkę.
*/ Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Adrian Grycuk [CC BY-SA 3.0 pl]; Źródło: Wikimedia Commons.