Niejeden rodak ma prawdopodobnie mętlik w głowie. Dyskusja wywołana nieszczęsną nowelizacją ustawy o Instytucie Pamięci Narodowej, jak to często bywa, zdominowana została przez rozpolitykowaną publicystykę. Przesłania to możliwość głębszej refleksji, przed którą już niepodobna uciekać. Cała sytuacja skłania przecież do zadawania pytań podstawowych. Ograniczę się tu do trzech, które być może zadaje sobie wiele osób i próbuje znaleźć na nie odpowiedź.
Po pierwsze, jeśli Żydzi mają prawo walczyć z tzw. kłamstwem oświęcimskim, to czy Polacy nie mają prawa walczyć z kłamstwem o „polskich obozach śmierci”?
Oczywiście, że mają. Kłamstwo oświęcimskie, czyli negacjonizm, jest twierdzeniem zaprzeczającym ludobójstwu Żydów podczas II wojny światowej. Osoby takie jak Leon Kieres czy Witold Kulesza nazywały nawet mówienie o „polskich obozach śmierci” rodzajem kłamstwa oświęcimskiego.
Kłopot polega na tym, że przepis zawarty w artykule 55a projektu kontrowersyjnej nowelizacji ustawy o IPN-ie nie mówi nic wprost na temat „polskich obozów śmierci”. Dotyczy natomiast przypisywania „odpowiedzialności lub współodpowiedzialności za popełnione przez III Rzeszę Niemiecką zbrodnie” „Narodowi Polskiemu lub Państwu Polskiemu”.
Fragment ten słusznie został przez wiele osób odczytany jako możliwość zamykania debaty publicznej na temat postaw Polaków w trakcie II wojny światowej. Argumentowano, że jest to próba karnego sankcjonowania możliwości krytykowania tychże postaw i generalizowania na tej podstawie.
Tu jednak widać granice analogii. I całą niestosowność sformułowań w projekcie nowelizacji ustawy z 2018 r. Wystarczy bowiem wykonać szybkie ćwiczenie, polegające na wyobrażeniu sobie, że Izrael czy inne kraje, w których obowiązują przepisy o negowaniu Holocaustu, przyjmują regulacje niedotyczące zaprzeczenia faktu zaistnienia Holocaustu w historii dwudziestowiecznej Europy, ale mówiące o tym, że nie wolno krytykować postawy części Żydów w tych niewyobrażalnie dla nas okrutnych czasach.
To również wzbudziłoby sprzeciw. Albowiem krytyki takie istnieją w historii dyskusji na temat Holocaustu. Jest tak w przypadku niektórych świadectw, które jak choćby wstrząsające wspomnienia Calela Perechodnika pokazują, że w sytuacji granicznej zdarzali się Żydzi odprowadzający własnych sąsiadów i rodziny na miejsce, skąd odchodziły pociągi do obozów śmierci. Perechodnik zadedykował swoje wspomnienia „sadyzmowi niemieckiemu, podłości polskiej i tchórzostwu żydowskiemu”. Albo też w przypadku filozofów, jak Hannah Arendt, która krytykowała bierność Żydów podczas Holocaustu. Warto przypomnieć, że książki Arendt, takie jak „Eichmann w Jerozolimie”, dziś uznawane za klasykę, w chwili wydania sprowadziły na autorkę gromy.
Dla skomplikowania obrazu warto przypomnieć, że dla niektórych naukowców część jej publikacji uchodziła za publicystykę. Nie bez powodu, gdyż Arendt po ucieczce z Europy pracowała także jako dziennikarka.
Wspomniane głosy, od świadectw po publicystykę i prace naukowe, nie podważają w żadnej mierze tego, że Żydzi byli celem i ofiarą Holocaustu. A jednak wzbudzają do dziś olbrzymie emocje. Jednak trudno sobie wyobrazić zakazywanie ich. Albowiem oznaczałoby to zamknięcie dyskusji, która dotyczy nie tyle charakteru narodowego jakiejkolwiek grupy ludzi, ile natury ludzkiej w obliczu radykalnego zła.
Po drugie, co to właściwie znaczy, że Polacy mieliby być odpowiedzialni lub współodpowiedzialni za zbrodnie III Rzeszy?
„Odpowiedzialność” i „współodpowiedzialność” to pojęcia rozciągliwe i sporne. Warto, rozpatrując je, odwołać się do słynnego eseju Karla Jaspersa „Problem winy”.
Jaspers wymienia cztery rodzaje winy: 1) kryminalną, 2) polityczną, 3) moralną i 4) metafizyczną. Porusza się przy tym na skali rozpiętej między winą jednostkową a nieodłączną od natury ludzkiej winą egzystencjalną.
Podczas gdy winy kryminalna i moralna odnoszą się wyłącznie do odpowiedzialności za własne postępowanie – odpowiednio karnej i etycznej – winy polityczna i metafizyczna mają inny charakter.
Wina polityczna dotyczy odpowiedzialności każdego przedstawiciela danego społeczeństwa za to, jak jego kraj jest rządzony. Wina metafizyczna dotyczy współodpowiedzialności za wszelkie zło dokonywane w świecie. Wina nie musi powstawać w sposób czynny – każde zaniechanie w walce z bezprawiem czyni nas współodpowiedzialnymi za jego obecność.
Truizmem jest twierdzenie, że Polacy nie ponoszą winy politycznej za Holocaust. Truizmem jest także to, że ci z nich, którzy denuncjowali Żydów, kradli ich mienie lub sami ich zabijali, ponoszą winę kryminalną i moralną.
Odpowiedź na pytanie o winę metafizyczną w przypadku Polaków nie jest już jednak tak prosta. Czy jeśli w obecności jakiejś grupy ludzi popełniana jest zbrodnia, to na wszystkich spada wspólna wina? Nawet jeśli część jednostek nie popełniła czynów, o których mowa wyżej? I nawet jeśli ich część dokonała czynów bohaterskich, ratując Żydów, choć oznaczało to ryzykowanie życia swojego i swojej rodziny?
Jaspers argumentowałby, że tak. Jednak jest to stwierdzenie dotyczące egzystencjalnej sytuacji człowieka, wspólnoty i międzyludzkiej solidarności (lub jej braku), a nie próba oczerniania kogokolwiek. Filozof pisze o zasadniczej rysie na naturze ludzkiej. Ludzie są niedoskonali, ich natura jest skażona. W sytuacjach dramatycznych bardzo rzadko zachowują się szlachetnie.
Warto także pytać o to, na ile współczesne pokolenia są odpowiedzialne za wydarzenia sprzed kilkudziesięciu lat. Nikt z urodzonych później nie ponosi winy kryminalnej ani politycznej za czas II wojny światowej. Niemniej odpowiadamy za to, czy i jak pamiętamy o wydarzeniach z przeszłości.
My, współcześnie żyjąca wspólnota Polaków, jesteśmy przez własną historię zaproszeni do wzięcia odpowiedzialności za miejsce, w którym się urodziliśmy. Miejsce – nie w znaczeniu fizycznym, ale w rozumieniu pamięci zła, jakie się tutaj wydarzyło. A także w rozumieniu narodowej świadomości.
Po trzecie, czy Holocaust był wyjątkowy?
W debacie na temat nowelizacji ustawy o IPN-ie słyszy się także pytania, które dotyczą mierzenia doznanych cierpień. W mediach społecznościowych widać przykłady cytowania świadków z przeszłości, którzy potwierdzają, że cierpieli nie tylko Żydzi albo że cierpienia Polaków podczas II wojny światowej również były olbrzymie. I nie ma wątpliwości, że tak było.
Cała ta sprawa wpisuje się jednak w szerszą dyskusję, prowadzoną od dziesiątek lat przez filozofów, teologów, a także polityków i publicystów, na temat tego, na ile Holocaust był wyjątkowy. Z jednej strony słychać głosy o wyjątkowości Zagłady Żydów. Została ona przygotowana – pisze Paweł Śpiewak – „przez długoletnią kampanię antysemityzmu, przez […] proces wyobcowania Żydów spośród narodów Europy. […] Morderstwo Żydów było niezbędnym dopełnieniem morderstwa chrześcijańskiej Europy. Morderstwo na Żydach było zastępczą egzekucją starego Boga”. Dla osób wierzących z kręgu kultury judeochrześcijańskiej jest to więc wydarzenie wyjątkowe.
Z drugiej strony – w zeświecczonej debacie padają argumenty przeciwne. Za tym, że Holocaust nie był wydarzeniem wyjątkowym, lecz jedną z wielu masakr w dziejach ludzkości. Na przykład niedawno zmarły Jerzy Jedlicki tak pisał o Holocauście: „Czy pogromy i egzekucje Żydów w dawniejszych wiekach były w proporcji do swoich czasów mniej drastyczne od Zagłady, niełatwo ocenić. Ewangelia miłości niejeden raz przesłaniała akty zalegalizowanego okrucieństwa. W ogóle zaś walki wyznaniowe, krucjaty i inkwizycje należały do najbardziej bezwzględnych wydarzeń historii europejskiej”.
W ostatnich kilkudziesięciu latach wiele społeczeństw i państw pozaeuropejskich zaczęło odmawiać czynienia Holocaustu rdzeniem ich pamięci. Zamiast niego przypominają o własnych przypadkach ludobójstwa: w Rwandzie, Indonezji, Kambodży itd. Często ma to podłoże postkolonialne, zatem wypomina się kulturze europejskiej, że w tym samym czasie, gdy uczyła się ona przestrzegania praw człowieka na własnym terytorium, w swoich koloniach nagminnie je łamała.
To, co dzieje się obecnie w Polsce, poniekąd wpisuje się w ten globalny proces. Odmawiając wyjątkowego statusu Zagłady Żydów, wiele osób chciałoby, aby cierpienia naszej wspólnoty zostały potraktowane jako przynajmniej równoważne.
Warto to podkreślić: obecna polityka PiS-u ma charakter radykalnego żądania uznania dla własnego cierpienia, powiązanego nie z zanegowaniem Holocaustu jako takiego, ale zanegowaniem jego wyjątkowości.
Warto przy tym pamiętać o jednej kwestii. Pamięć o przeszłym złu była fundamentalna dla budowy projektu europejskiego po II wojnie światowej, zaś Holocaust stał w centrum tej pamięci. Można wprowadzać do opowieści o złu wielogłos i dodawać do naszej świadomości jako Europejczyków inne historie cierpienia. Jednak zbyt gwałtowne „dekonstruowanie” pamięci może skończyć się serią konfliktów politycznych – takich jak obecny. Na dłuższą metę może to prowadzić do pozbawienia Europy samego rdzenia, którego świadomość pozwoliła utrzymać w ostatnich dekadach wspólny projekt w całości.