Zwiedziłem wystawę „Obcy w domu. Wokół Marca ‘68” [1] i – po pierwsze – ogarnęły mnie wspomnienia. Jakoś trudno mi przyjąć, że wydarzenia, które przeżyłem, stają się już tematem opracowań czy ekspozycji. Tymczasem odnalazłem tam nawet siebie na jednej z fotografii. Drugi powód mego zainteresowania był zawodowy. Należę do pokolenia, dla którego opowieść o wydarzeniach dziejowych znajdowała wyraz w druku. Tak też kształciliśmy studentów – powinni umieć opracować temat na piśmie. Muzea były miejscem ekspozycji dzieł sztuki i pamiątek. Tymczasem dziś muzea opowiadają o historii. Studentów historii należałoby więc kształcić w kierunku muzealnictwa, podobnie zresztą jak w kierunku współpracy z filmowcami czy twórcami gier.
Mój kolejny problem zawodowy wiąże się z pytaniem, jak pokazywać i jak pokazano na tej wystawie treści, których duża część wyraziła się wówczas w tekstach mówionych i pisanych. Można pokazać zdjęcia milicjantów walczących ze studentami (dla poprawności politycznej muszę dodać: i studentkami). Można umieścić w gablocie pałkę milicyjną. Można oczywiście też pokazać charakterystyczną stronę wybranej gazety – ale ile wyklejonych na ścianie tekstów przeczyta widz? Szczęśliwie elektronika pomaga – nawet jeśli czasem takie gołe przemówienie może być dziś mylące.
Przemówienia Gomułki w Sali Kongresowej z 19 marca słucha się dziś trochę z przerażeniem, a trochę powstrzymując śmiech. Mało komu przychodzi zapewne do głowy, że było to przemówienie człowieka, który wypuścił dżina z butelki i usiłuje nad nim zapanować. W tym celu musi biec razem z wypuszczonym – bo zostanie w tyle. Ale musi też wzywać towarzyszy, by wysłuchali „co Partia [zawsze z dużej litery – przyp. MK] ma im do powiedzenia”. Tymczasem „Partia” pchała się do stanowisk, etatów, władzy – a myślenie przejmowała już w większym stopniu od swoich miast i miasteczek niż z tradycji Komunistycznej Partii Polski. Problem tkwił w tym, że „Partia” już nie miała wiele do powiedzenia swemu „aktywowi” – poza nacjonalizmem, a niedługo później, za Gierka, poza planem dogonienia kapitalizmu [!].
Co zaś mają nam dziś do powiedzenia twórcy wystawy? Pokazują antyintelektualny wątek kampanii marcowej, walkę ze studentami i – nade wszystko – kampanię antysemicką, z całą jej ohydą. Co do tych treści mają moją pełną zgodę. Mam jednak ochotę zadać pytanie: kto z atakowanych był wtedy Żydem, a z kogo zrobiono Żyda? Atakujący stanęli na gruncie ustaw norymberskich, skądinąd niespełniających logicznych kryteriów poprawnej definicji (Żydem jest jakoby ten, kto ma przodków Żydów).
Czy dziś, mówiąc o Marcu, mamy jednak przyjmować, że atakowani byli Żydami? Jeśli pominąć nie tak znów liczne osoby, które same tak się definiowały i kulturowo afirmowały swoją przynależność, to pozostali byli Polakami. Gdyby dobrze poszukać w genealogiach Polaków (tfu, tfu…), to bardzo wielu okazałoby się spadkobiercami ludzi, którzy mają jakieś „pochodzenie”. A w USA?! Przecież z myślą o „pochodzeniu” należałoby rozwiązać naród amerykański. Z historii Polski należałoby wyrzucić bardzo wielu zasłużonych Polaków z Mickiewiczem na czele (urodził się poza Polską, nie znał ani Warszawy, ani Krakowa, większość życia spędził poza Polską, nie uczestniczył w powstaniach narodowych, w zdenerwowaniu mówił do przeciwnika „Poszioł won”, a polski poemat narodowy zaczął od słów „Litwo, ojczyzno moja”).
W kontekście ekspozycji (zresztą nie tylko w jej kontekście) sprawa jest nierozwiązalna. Nie można mówić o atakowanych i wyrzucanych za bycie Żydami z pominięciem tego aspektu sprawy. Gdy mówi się o grupie czy kategorii ludzi, tym samym wskazuje się palcem, kto do niej należy. I tytuł „Obcy w domu” niezbyt mi się podoba. Znacznie bardziej podobał mi się tytuł innej wystawy, tej w Muzeum Narodowym w Krakowie, zorganizowanej na przełomie 1989 i 1990 roku. Brzmiał „Żydzi – polscy”. Jej autorom bardzo zależało na myślniku między słowami, bowiem jego użycie jest istotne dla znaczenia tytułu.
Czy dziś, mówiąc o Marcu, mamy jednak przyjmować, że atakowani byli Żydami? Jeśli pominąć nie tak znów liczne osoby, które same tak się definiowały i kulturowo afirmowały swoją przynależność, to pozostali byli Polakami. | Marcin Kula
Dalsza ważna sprawa to pokazanie na wystawie w „Polin” przykładów obecności nagannych treści Marca dziś, w naszym otoczeniu. Mnie oczywiście podoba się takie podejście autorów ekspozycji. Historycy w ogóle powinni częściej mówić o zjawiskach, a nie o samych wydarzeniach. Wydarzenia są częścią zjawisk. Realizatorzy współczesnej „polityki historycznej” stoją jednak, jak się zdaje, na innym stanowisku. Przemeblowanie Muzeum II Wojny Światowej w Gdańsku rozpoczęli od usunięcia końcowego filmu o nieszczęściach niesionych także przez dzisiejsze wojny, zaś nawiązanie do obecnych wystąpień antysemickich na omawianej wystawie traktują jako włączanie się w bieżącą politykę (po stronie im przeciwnej). No cóż, w pewnym sensie poczuwam się do odpowiedzialności za działania profesora Machcewicza, byłego dyrektora Muzeum II Wojny, oraz profesora Stoli, dyrektora „Polin” – ponieważ obaj są moimi uczniami.
Tak, Panowie Oponenci, też stoję na stanowisku, że historyk nie powinien ograniczać się do zindywidualizowanych wydarzeń. Poza tym, historyk oraz muzealnik-autor wystawy mają prawo do własnych poglądów i twórczego podejścia. Nie państwo, reprezentowane przez osoby funkcyjne, powinno ustalać wizję historii, regulować twórczość artystyczną i naukową czy ekspozycje muzeów. Nie ono powinno wypowiadać się w kwestii tematów, w których zabierają głos artyści, naukowcy czy muzealnicy.
Wybitne dzieło profesora Machcewicza rozwalacie, a jego wyrzuciliście ze stanowiska. Drugiego mego ucznia, profesora Stolę, znakomicie spełniającego swoją funkcję, podgryzacie. Historii nie przepiszecie jednak na nowo. Już mocniejszym i straszniejszym od Was to się nie udało. W ostatecznym rachunku nie narzucicie wizji, jakoby tylko skrajna prawica miała rację czy że warci szacunku są jedynie ci, którzy po 1945 roku dalej walczyli z bronią w ręku, w tym „Bury” i „Ogień”.
Historia była bogata, różnorodna, skomplikowana i najczęściej sporna. Nie jest supermarketem, z którego wybiera się elementy podobające się Wam oraz elektoratowi. | Marcin Kula
Długofalowo nie przepchniecie tezy, że należy nienawidzić wszystkich, którzy otarli się o komunizm, choćby tylko rodzinnie, jeśli tylko nie skręcili na prawo. Nie da się zapomnieć dalszych, ciernistych dróg wielu z nich, choć tych, którzy ich doświadczyli, przecież najbardziej nie cierpicie – bowiem mają legitymację buntu. Trudno Wam będzie udowodnić tezy, że w epopei wojny należy akcentować bardziej bohaterstwo niż piekło, że za represje marcowe odpowiedzialni są obcy (komuniści), że naród buntował się przeciwko PPR i PZPR stale i przez 24 godziny na dobę, że 3 miliony ludzi, którzy należeli do PZPR za Gierka, były wyłącznie Wallenrodami, że historia własnego kraju zawsze była świetlana, a to Wy dziedziczycie światło. Historia była bogata, różnorodna, skomplikowana i najczęściej sporna. Nie jest supermarketem, z którego wybiera się elementy podobające się Wam oraz elektoratowi.
Siła dzisiejszych walk o historię w Polsce fascynuje. Ma ona wiele przyczyn, a wśród nich także tę, że przeszłość, w tym Marzec, jest alfabetem współczesnych polemik. W rocznicę Marca na UW odbyły się nawet dwie odrębne konferencje, przy czym kluczem do ich rozróżnienia był ewidentnie współczesny podział polityczny. To jest spór o legitymację do rządu dusz – i do rządzenia.
Fot. wykorzystana jako ikona wpisu: Julian Nitzsche, Wikimedia Commons.
Przypis:
[1] Muzeum Historii Żydów Polskich „Polin” (kuratorki: Justyna Koszarska-Szulc i Natalia Romik). Wystawa potrwa, a przynajmniej jest zaplanowana do 24 września.