Kolejne spotkanie z lubianymi bohaterami literackimi to dla mnie zawsze specjalna przyjemność. Nieważne, czy zaczynam lekturę przy kawie, czy w tramwaju – lubię poddać się znajomej melodii pisania i śledzić postaci w nowych perypetiach albo im towarzyszyć.
Czwarty tom przygód dziewięcioletniej Mai [1], zatytułowany „Bez piątej klepki”, zaczyna się w Warszawie, którą spowija nienaturalnie gęsta mgła. Bezpieczne poruszanie się po mieście umożliwia jedynie program „Rodzina Nietoperz plus” zrealizowany przez władze dzięki inwencji chiropterologa – Medarda Rękoskrzydłego. Klęska żywiołowa to jednak tylko – dobrze znane nam z poprzednich tomów – preludium do niezwykłych wydarzeń, w których centrum znajdzie się Maja – tym razem w towarzystwie swej maleńkiej siostry Alicji. Ciabcia skontaktuje się z nimi poprzez… kosz na śmieci, zaczarowana (przez Maję) pietruszka zostanie tymczasową opiekunką dziewczynek, a transportem do Szczecina zajmie się osobiście bóg Odry – Viadrus, ukochany warszawskiej Syreny.
Celem wyprawy okaże się konieczność odnalezienia rozumu odczarowanej w poprzednim tomie Niny, a na poszukiwania ze znanymi nam już członkiniami rodziny ruszy powinowata – Jadwiga Mroczna z Opoczna. Bohaterki odprawiać będą dziady, a także zetkną się z dziwnie zachowującymi się skrzatami i innymi stworzeniami ze słowiańskiej mitologii.
Jestem fanem przygód Mai – zabawnych postaci, żywego języka, smaczków i nawiązań do mitologii, kultury, literatury i współczesności. Czwarty tom jednak wydaje mi się słabszy od poprzednich. Coś tu poszło nie tak, coś sprawia, że poszczególne – wdzięczne, ciekawe i zabawne – pomysły nie składają się na zgrabną, dobrze skomponowaną całość, pojawiła się fałszywa nuta, która rani ucho i wybija z rytmu.
Jestem pełen uznania dla autora, że po historii powszechnej i polskich legendach postanowił zaczerpnąć inspirację z mickiewiczowskich „Dziadów”. Póki Ciabcia i Monterowa recytują tekst źródłowy, jest dobrze – przypominają sobie, „co było dalej” i na bieżąco wyjaśniają Mai, co robią i dlaczego. Jest zabawnie i edukacyjnie. Kiedy jednak słowa wieszcza padają z ust nocnych gości, którzy poza tym wyrażają się zupełnie współcześnie – całość zaczyna brzmieć fałszywie.
Inną sprawą są liczne nawiązania do bieżącej sytuacji politycznej – dorosły czytelnik uśmiechnie się ze zrozumieniem przy wzmiankach o prezydentce stolicy o imieniu Hanna, o złowieszczej Wielkiej Szyszce wyrąbującej polskie lasy (która jest kukłą sterowaną przez nieznane jeszcze siły), czy wreszcie – o moim faworycie: to „Nadskrzat Strachota Knuj Krzywosąd, stróż prawa, śledczy, prawodawca, sędzia, prokurator, adwokat i naczelnik więzienia GIPS-u”.
Niestety większość tych smaczków umknie samodzielnie czytającym dzieciom, które stanowią główną grupę docelową książek Szczygielskiego.
Ostatnim drobiazgiem mącącym moją przyjemność z lektury była – o dziwo – postać Niny. Próżność, gadatliwość i przekonanie o byciu lisem w wykonaniu gadającej wiewiórki były śmieszne i wdzięczne. W wykonaniu posągowo pięknej, wiecznie młodej czarownicy są tylko irytujące i trudne do przełknięcia nawet przy założeniu, że ciągle nie odzyskała ona swojego błyskotliwego rozumu…
„Bez piątej klepki” nie jest książką złą, ale czwarta podróż z Mają jest nierówna i wyboista. Rozumiem, że autor przygotowuje w niej podglebie wydarzeń kolejnego tomu – wprowadza nowych aktorów, rozstawia ich i próbuje budować napięcie, ale traci przez to właściwy sobie rytm i wigor. Pozostaje mi (jak i wszystkim fanom cyklu) mieć nadzieję, że to chwilowe turbulencje i tom piąty pozwoli nam rozkoszować się niczym niezmąconą przygodą.
Przypisy:
[1] Recenzje poprzednich tomów cyklu można przeczytać w numerach 354 i 431 „Kultury Liberalnej”:
„Tuczarnia motyli” [https://kulturaliberalna.pl/2015/10/20/recenzja-tuczarnia-motyli-kl-dzieciom/]
„Klątwa dziewiątych urodzin” [https://kulturaliberalna.pl/2017/04/11/piotr-miller-o-klatwie-dziewiatych-urodzin-kl-dzieciom/]
Książka:
Marcin Szczygielski, „Bez piątej klepki”, il. Magda Wosik, wyd. Bajka, Warszawa 2018.
Rubrykę redaguje Paulina Zaborek.