Na rządy Prawa i Sprawiedliwości składają się dwie trwałe tendencje: do kumulacji władzy oraz do radykalizacji konfliktu politycznego. Próby porozumienia się z Unią Europejską czy decyzja o obniżeniu poselskich pensji to tylko nieistotne didaskalia. Partia rządząca dokonała zawłaszczenia instytucji państwowych na niespotykaną dotąd skalę. Twierdzi także, że jako jedyna reprezentuje naród, a rywali ukazuje jako wrogów ludu.

Dwa podstawowe pytania brzmią: jak tę sytuację rozumieć i jak na nią zareagować?

Ilustracja: Chris Niemyski
Ilustracja: Chris Niemyski

Nieliberalna demokracja to miraż

W światowej literaturze Polska staje się powoli naczelnym przykładem antyliberalnego zwrotu we współczesnej polityce. W dwóch wydanych ostatnio politologicznych bestsellerach Yascha Mounk opisuje ustrój tworzony przez PiS jako modelowy przypadek nieliberalnej demokracji, Daniel Ziblatt i Steven Levitsky piszą zaś o nim w kategoriach łagodnego autorytaryzmu.

Między liberalną demokracją a autorytaryzmem istnieje rzecz jasna wiele stopni pośrednich, dlatego większość zwolenników PiS-u zbywa takie diagnozy wzruszeniem ramion. Co więcej, niektórzy z nich sądzą, że swoimi działaniami budują wręcz lepszą wersję demokracji niż ta, którą znaliśmy dotąd.

Są w błędzie.

Mówiąc w uproszczeniu, w systemie liberalno-demokratycznym liberalizm odpowiada za formalne gwarancje osobistych praw i wolności, a demokracja za możliwość wyrażenia przez każdego woli politycznej w sferze publicznej. W demokracji obywatele mogą zwrócić się przeciwko liberalizmowi – demokratyczna wola nie musi być liberalna. Łatwo wyobrazić sobie sytuację, w której większość wyborców opowiada się za ograniczeniem praw jakiejś grupy obywateli, na przykład zwolenników opozycji, dziennikarzy czy Polaków obcego pochodzenia. Na dłuższą metę, model demokracji nieliberalnej to jednak kwadratura koła. Dlaczego?

Demokrację, która jest nieliberalna, cechuje dynamika systemowa, która co do zasady kieruje zmiany ustrojowe tylko w jednym kierunku – bardziej autorytarnym. I jest tak niezależnie od intencji rządzących. Nawet jeśli rządzący chcą jak najlepiej, pragną sprawiedliwości i chcą naprawić zepsuty system polityczny, rozmontowanie państwa prawa w dłuższej perspektywie prowadzić będzie do rozkładu samej demokracji. Nieliberalna rewolucja nie zna happy endu.

W demokracji obywatele mogą zwrócić się przeciwko liberalizmowi – demokratyczna wola nie musi być liberalna. Model demokracji nieliberalnej to jednak kwadratura koła. | Tomasz Sawczuk

Powodów jest wiele, mogę wymienić tutaj tylko kilka. Nieliberalna polityka atakuje pluralizm, dlatego wola wyborców staje się z czasem coraz bardziej wypaczona. Opozycja podlega represjom, a ludzie myślący inaczej niż władza ukazywani są jako wrogowie narodu. Niepewność co do trwałości atakowanego przez władzę porządku prawnego powoduje, że ludzie coraz rzadziej polegają na oficjalnych instytucjach. W Polsce na przykład wysyłanie wniosków do przejętego przez PiS Trybunału Konstytucyjnego straciło sens, bo nikt nie traktuje go poważnie.

Kiedy prawo przestaje być fundamentem społecznego porozumienia, od ludzi coraz częściej wymaga się po prostu lojalności wobec partii rządzącej. Rosnące znaczenie partii sprawia, że ostatecznie demokratyczna wola w ogóle przestaje być określana przez wyborców, a zaczyna zależeć od tego, co myśli partyjna elita. Jeśli procesy kumulacji władzy i radykalizacji konfliktu doprowadzić do logicznych konsekwencji, suweren może być tylko jeden i wcale nie będzie nim naród.

levitsky

Prawo nie obroni się samo

Kiedy dochodzi do podważenia rządów prawa, rodzi się pytanie, co z tym faktem zrobić. Mamy tu do czynienia z dwiema podstawowymi możliwościami. Z jednej strony, istnieją państwa, w których instytucje demokratyczne są silnie zakorzenione w społeczeństwie, a reguły państwa prawa uchodzą za nienaruszalny standard. W takich państwach, choć nie są one impregnowane na kryzysy polityczne, podstawowy środek działania polega na tym, by głośno mówić o naruszeniach standardów, ponieważ dyskredytuje to ludzi, którzy je naruszają. Polska nie jest takim państwem.

Z drugiej strony, istnieją państwa, w których instytucje nie posiadają silnej społecznej legitymizacji, a tradycje państwa prawa, podobnie jak zwyczaje demokratyczne, trzeba w istotnej mierze dopiero wypracować. To właśnie przypadek Polski.

W takiej sytuacji trzeba robić równocześnie dwie rzeczy. Po pierwsze, podobnie jak w bardziej ugruntowanych demokracjach, trzeba wskazywać na naruszenia porządku konstytucyjnego i toczyć batalie wszelkimi dostępnymi w prawie środkami. Trzeba po prostu brać prawo poważnie. Po drugie jednak, trzeba także zadbać o społeczną legitymizację instytucji publicznych, co jest zadaniem politycznym. Ludzie chętniej poprą wysiłki obrońców państwa prawa wtedy, gdy ich program będzie wydawał im się wiarygodny.

T. Sawczuk, "Nowy liberalizm. Jak zrozumieć i wykorzystać kryzys III RP" już wkrótce w sprzedaży!
Wkrótce w sprzedaży!

Aby móc zrealizować drugi z tych punktów, trzeba zastanowić się nad tym, dlaczego w ogóle legitymizacja porządku prawnego mogła zostać na tyle osłabiona, że ludzie w niewielkim stopniu reagują na przypadki łamania konstytucji. W największym skrócie jest tak, ponieważ doszło do nadmiernego rozejścia się „oficjalnej narracji” III RP z realnymi mechanizmami systemowymi w różnych sferach rzeczywistości społecznej.

Kiedy różnica ta została ujawniona i publicznie uświadomiona, istniejące niesprawiedliwości zaczęły być przez ludzi odbierane w kategoriach osobistej krzywdy. Legitymizacja systemu jako całości uległa istotnemu osłabieniu, co dało atakującemu system PiS-owi szerokie pole do działania poza dotychczasowymi regułami.

Stało się tak zarówno w sferze symbolicznej, pod wpływem krytyki III RP jako marnej kulturowej imitacji więdnącej kultury Zachodu, jak i w sferze materialnej, pod wpływem krytyki III RP jako ślepej na polskie interesy ekonomiczne. Ta ostatnia krytyka została wzmocniona opowieścią o równości i sprawiedliwości, która zyskała na sile po kryzysie gospodarczym z 2008 roku i dotarła do Polski z pewnym opóźnieniem. Powstaniu nowej sytuacji politycznej sprzyjała także okoliczność, że po 2004 roku, kiedy Polska weszła do Unii Europejskiej, nie istniał już żaden domyślnie przyjmowany projekt modernizacji, który trzymałby polską politykę w odgórnie ustalonych ryzach. Nasza polityka była więc gotowa na nowe otwarcie.

Znaczenie owego nowego otwarcia wymaga dopiero opisania. Projekt polityczny PiS-u jest jedną próbą takiego opisu, którą odbieramy dziś jako kryzys liberalnej demokracji. Wyjście z kryzysu będzie możliwe wtedy, gdy zmiana krajobrazu politycznego, która zaszła w ciągu ostatnich kilkunastu lat, zostanie na nowo przepracowana w sferze międzyludzkiej komunikacji. Dopiero szerzej uznany i wiarygodny opis tego, czym może być dzisiejsza Polska, byłby w stanie przydać państwu prawa nowej legitymizacji. Wówczas prawny wandalizm PiS-u przestanie być społecznie akceptowalny.

Aby uratować dziś liberalne państwo prawa, musimy nie tylko bronić konstytucji, lecz także odnowić sens naszej demokracji. Oto zadanie dla nowej centrowej polityki.

 

Czytaj także:

Tomasz Sawczuk, „Czy opozycji opłaca się mieć poglądy?”

Tomasz Sawczuk, „Potrzeba nowego liberalizmu”