Szanowni Państwo!
Blisko dwieście lat temu skonfrontowani z rzeczywistością rewolucji przemysłowej młodzi brytyjscy tkacze urządzali nocne napady na fabryki włókiennicze. Podczas swoich rajdów luddyści dawali upust frustracji i niszczyli to, co zabierało im pracę i skazywało na bezczynną biedę – mechaniczne krosna. Co znamienne, ówczesne zniszczenia uderzały po kieszeni tych, których postępujący rozwój technologii bynajmniej nie przyprawiał o zawrót głowy – wręcz przeciwnie, z krosien i innych maszyn czerpali coraz większe zyski. Nie trzeba było więc długo czekać na reakcję i ukrócenie procedury – parlament brytyjski uchwalił prawo, według którego niszczenie maszyn miało być karane śmiercią.
Czy między tamtą, a dzisiejszą rewolucją można dostrzec analogie? Dzisiaj też digital revolution, zwana też trzecią rewolucją przemysłową, nabiera coraz większego rozmachu. I tak samo jak w XIX wieku nowoczesne technologie i rozwiązania budzą ogromne niepokoje. Być może jeszcze nikt nie urządza napadów na korporacje produkujące roboty ani nie widzieliśmy żadnych marszów z pochodniami na Dolinę Krzemową, ale już od pewnego czasu pojawiają się głosy mówiące o konieczności zatrzymania bądź spowolnienia technologicznego postępu. Coraz mniej przecież z niego rozumiemy – w sieci algorytmy kontrolują i kreują każdy nasz ruch, a sztuczna inteligencja uczy się już sama, robiąc to o wiele szybciej i lepiej od nas. Przy tym wszystkim umyka nam zrozumienie problemu, skoro jego wyjaśnienie jest trudne i często zarezerwowane dla ścisłego grona ekspertów.
W tej narracji o automatyzacji zderzają się dwie przeciwstawne ze sobą tezy. Pierwsza, optymistyczna, mówi o tym, że rewolucja technologiczna automatyzuje część wykonywanych czynności, kreując przy tym odmienne, do których dolny jest tylko człowiek. Innymi słowy, wykreuje nowe, jeszcze nam nieznane stanowiska pracy. „Roboty czy sztuczna inteligencja nie pozbawiają ludzi pracy. One po prostu przejmują część zadań, a to co innego”, mówił Łukaszowi Pawłowskiemu Tim Harford, brytyjski ekonomista i publicysta „The Financial Times”. Druga grupa ekspertów jest jednak mniej optymistyczna i przewiduje masowe bezrobocie. „Spodziewam się, że docelowo będziemy mieli około 8 miliardów bezrobotnych. To realistyczna wizja, choć oczywiście diabeł tkwi w horyzoncie czasowym. Nie widzę w tej chwili trendów, które mogłyby tę zmianę znacząco zahamować”, mówił Dariusz Jemielniak, profesor Akademii Leona Koźmińskiego, w rozmowie z Adamem Puchejdą. Zdaniem Jemielniaka, z pomocą przyjdzie nowe „opium dla mas”, rzeczywistość wirtualna, w której pogrążeni zostaną ci pozbawieni zajęcia.
Czy ludzkość staje się więc zbędna? Z pomocą przychodzi nieograniczona sfera ludzkich potrzeb, której do końca zaspokoić nie sposób. Na ich spełnianie trzeba mieć jednak pieniądze, a o to bez pracy będzie bardzo trudno. Być może więc robotyzacja przemodeluje nasze myślenie o pracy i idącym za nią wynagrodzeniem? Coraz więcej mówi się o rewolucyjnych rozwiązaniach, jak dochód gwarantowany czy podatek od robotów, który zostanie nałożony na firmy maksymalizujące zyski za pomocą robotyzacji i obniżania kosztów produkcji przez masowe zwolnienie pracowników.
Ile jednak miałby wynosić taki dochód, by ludzie byli z niego zadowoleni? Czy istnieje jakaś jedna, uniwersalna suma pieniędzy dająca poczucie szczęścia? Część analityków twierdzi, że ograniczając nasze zachcianki, żylibyśmy przecież o wiele spokojniej, oddalając zagrożenia związane z niekontrolowanym rozwojem nowych technologii. Takie podejście wydaje się jednak niezgodne z ludzką naturą, a system wolnorynkowego kapitalizmu doskonale tę naszą cechę odzwierciedla.
„Cechą charakterystyczną kapitalizmu jest napędzanie popytu – z czasem jest coraz więcej pracy do wykonania. Paradoksem wiążącej się z tym koncepcji niedoboru jest to, że w teorii po jego zniesieniu dany problem ekonomiczny jest rozwiązany, jednak kapitalizm wciąż wytwarza niedobory, w związku z czym nie jest w stanie ostatecznie ich rozwiązać”, mówił brytyjski ekonomista lord Robert Skidelsky podczas Debaty Tischnerowskiej pt. „Jak dużo pieniędzy szczęścia nie daje”, której zapis publikujemy w niniejszym numerze. Czy to oznacza, że przewidywania „końca pracy” są dziś takim samym mirażem jak przed blisko stu laty, kiedy formułował je John Maynard Keynes? Nawet jeśli tak jest, nie oznacza to, że na rynku pracy i w światowej gospodarce nic się nie zmienia.
„Ważniejsze niż to, ile pracujemy, jest to, czemu ta praca służy, do czego prowadzi. Raczej ganiamy i jesteśmy poganiani, niż produktywnie – w sensie społecznym – pracujemy”, mówił podczas debaty Jerzy Hausner. Zdaniem byłego wicepremiera i ministra gospodarki „gra rynkowa stała się skrajnie oportunistyczna i transakcyjna. Działania ekonomiczne są w konsekwencji krótkowzroczne i «wąskowzroczne». Jest to gra, z której nie da się uciec, nawet kiedy ponosimy straty”. To cecha zarówno systemu gospodarczego, jak i powszechna potrzeba psychologiczna.
„Sedno problemu, jeśli chodzi o pieniądze i szczęście, stanowią porównania społeczne: czy porównuję się z naprawdę bogatymi ludźmi? Czy porównuję się z innymi naukowcami, czy może z gwiazdami filmowymi i sportowcami? W Ameryce zawodowy sportowiec – nawet przeciętny – zarabia więcej w ciągu roku niż topowy profesor przez dwadzieścia lat”, mówi słynny amerykański psycholog Philip Zimbardo w rozmowie z Emilią Kaczmarek i Filipem Rudnikiem. Trudno sobie wyobrazić, by jakikolwiek dochód gwarantowany czy podatek był w stanie zlikwidować te różnice.
Ale przecież w dyskusji o pracy nie chodzi jedynie o zarobki, ale i o związane z wykonywanym zawodem poczucie godności i sensu. „Dla wielu ludzi ich osobisty wizerunek tworzy ich zawód”, mówi Zimbardo. „Jeśli zapytam pana: «kim jesteś?», to wymieni pan wszystkie swoje tożsamości: jestem Polakiem, mężczyzną, popieram określonego polityka. Jednak na samym szczycie znajduje się odpowiedź na pytanie: «jaką pracę wykonuję? »”.
Skoro zawód jest immanentnie związany z naszą tożsamością, to prognozy o miliardach bezrobotnych albo o konieczności nieustannego przekwalifikowywania się i gonienia za zmieniającym się rynkiem pracy nie napawają optymizmem. Historia uczy nas, że niszczenie maszyn nie powstrzyma zmiany społecznej, a postępu technologicznego zatrzymać się nie da. Poza tym dziś – w odróżnieniu od dziewiętnastowiecznych luddystów – młodzi zagrożeni utratą pracy lub sfrustrowani niskimi zarobkami nie bardzo wiedzą nawet, co mieliby zniszczyć. Serwery Facebooka, magazyny Amazona, rower dostawców UberEats?
Ta sama historia uczy nas jednak, że rozwiązania, które w pewnym momencie wydają się rewolucyjne – jak powszechne ubezpieczenia zdrowotne – już wkrótce mogą się stać normą. Pytanie tylko – jakie to będą rozwiązania?
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Filip Rudnik, Jakub Bodziony, Tatiana Barkovskiy.