Szanowni Państwo!
Mundial nie powinien odbywać się w Rosji. Wywoływanie konfliktów zbrojnych, mordowanie dziennikarzy czy cyberataki na inne państwa, to znane wszystkim „osiągnięcia” Moskwy. Czy można zatem, jak gdyby nigdy nic, cieszyć się rywalizacją sportową na rosyjskich stadionach?
Oczywiście. Respektowanie praw człowieka i poszanowanie demokracji już za chwilę gładko ustąpi miejsca wielkiemu spektaklowi.
Między 12 a 14 miliardów dolarów – tyle mniej więcej wydała Rosja na przygotowanie mistrzostw świata w piłce nożnej. To historyczny rekord, podobnie jak rekordowe były wydatki na igrzyska olimpijskie w Soczi – 51 miliardów dolarów i to zaledwie cztery lata temu. Na co wydano te pieniądze? Borys Niemcow, zamordowany pod murami Kremla niemal dokładnie rok po olimpiadzie, alarmował, że co najmniej 30 miliardów z tej sumy zostało… skradzionych.
A to nie wszystko – po igrzyskach ujawniono gigantyczny skandal dopingowy, pokazujący nie tyle nawet liczne przypadki stosowania dopingu przez rosyjskich sportowców, co odgórny, finansowany przez państwo system szprycowania zawodników. Jak pokazywał nagrodzony Oscarem film dokumentalny „Icarus”, w wiosce olimpijskiej zbudowano nawet specjalne, tajne pomieszczenia pozwalające na podmienianie próbek moczu do badania. W wyniku skandalu rosyjscy sportowcy nie zostali jednak całkowicie wykluczeni z rywalizacji, ale decyzją Międzynarodowego Komitetu Olimpijskiego od kilku lat rywalizują jako „bezpaństwowcy”.
Prawa do organizacji tegorocznego mundialu Moskwa jednak nie straciła. Powtórzmy: nie straciła go też po zajęciu Krymu, inwazji na wschodnią Ukrainę, po – potwierdzanych dziś przez władze co najmniej kilku krajów zachodnich, z USA na czele – próbach ingerencji w procesy wyborcze. Nie straciła go także po zaangażowaniu się w wojnę w Syrii po stronie Baszara Al-Assada. Wreszcie, nic nie zmieniło się po słynnym już ataku gazem paraliżującym na Siergieja Skripala i jego córkę na terenie Wielkiej Brytanii. Państwa zachodnie wprowadziły sankcje, ale o bojkocie mistrzostw świata, czy też ich przeniesieniu, nie było nawet mowy. Wielka Brytania ogłosiła jedynie, że na mundial nie pojadą… przedstawiciele rodziny królewskiej i rządu.
To, jak niewielkie znaczenie mają dla Kremla sportowe skandale czy oburzenie Zachodu na imperialną politykę, dobrze pokazuje kariera Witalija Mutko, rosyjskiego ministra sportu, zamieszanego zarówno w afery korupcyjne, jak i we wspominany dopingowy skandal. W 2016 roku Mutko stracił dotychczasową posadę, aby… przejąć tekę wicepremiera.
Dziś kolejną próbą zwrócenia uwagi świata na łamanie praw człowieka, korupcję i agresję Rosji wobec innych państw jest głodówka Oliega Sencowa – ukraińskiego reżysera skazanego na dwadzieścia lat łagru rzekomo za działalność terrorystyczną. Protest bez zainteresowania i wsparcia Zachodu jest jednak, jak pisaliśmy, skazany na porażkę. Pomimo szeroko zakrojonej akcji wsparcia wśród zagranicznych i rosyjskich działaczy kultury, solidarnościowych strajków głodowych, a także moskiewskiego protestu opozycji przeciwko politycznym represjom, spokój Władimira Putina wydaje się niezmącony. Podczas tegorocznej „linii bezpośredniej” – rokrocznego telewizyjnego programu, w którym prezydent odpowiada na pytania obywateli – pytany o Sencowa odpowiedział, że o oswobodzeniu Ukraińca władze „póki co nie myślały”.
Co więc konkretnie za te kilkanaście miliardów dolarów kupił sobie Władimir Putin i sponsorujący turniej rosyjscy oligarchowie?
„Mówi się, że inwestycje z mistrzostw zwiększyły PKB państwa o 1–2 procent. Formalnie to prawda, ale 80 procent inwestycji finansowo pokrył budżet państwa. Na papierze numery się zmieniają, ale od mieszania herbata nie zrobi się słodsza”, mówi rosyjski ekonomista Władysław Inoziemcew w rozmowie z Filipem Rudnikiem i Jakubem Bodzionym. Rosjanin podkreśla przy tym, że znaczna część okołomundialowych projektów wciąż pozostaje niedokończona, bez jakiejkolwiek prognozy na ich zamknięcie. Przed igrzyskami w Soczi niektóre hotele także nie zostały ukończone i w takim stanie znajdują się do dziś.
Pomimo infrastrukturalnych niepowodzeń, cel mundialu pozostaje w Rosji – co widać szczególnie w tym, jak rosyjska elita wciąga do piłkarskiego świętowania całe społeczeństwo. „Oprócz kultu siły, który jest awersem rosyjskiej duszy, to drugą stronę stanowi krajowa gościnność; przyjęcie gości, którzy będą zależni od gospodarza i jego łaski”, mówi rosyjski pisarz Wiktor Jerofiejew w rozmowie z Filipem Rudnikiem, która zostanie opublikowana jako nasz czwartkowy felieton. „To przecież wielkie święto, kiedy ktoś przyjeżdża do nas w gości!”, dodaje Jerofiejew.
Mundial jednak obdzielił korzyściami nie tyle państwo, a konkretne, powiązane z Kremlem, persony: „Największym beneficjentem jest nowa klasa, która wytworzyła się po igrzyskach i na mistrzostwach. Są to ludzie, którzy mają dojścia do władz poszczególnych regionów”, mówi Inoziemcew. Nie są to więc oligarchowie pokroju Abramowicza czy Usmanowa, o których można przeczytać na pierwszych stronach zachodnich gazet.
Mimo tych wszystkich zastrzeżeń, mundial w Rosji nie jest jedyną kontrowersyjną decyzją podjętą ostatnio przez władze FIFA. W tym samym czasie organizację imprezy w 2022 roku przyznano… Katarowi. Maleńkie państewko na Półwyspie Arabskim nie ma absolutnie żadnych tradycji piłkarskich, a ze względu na warunki atmosferyczne mecze będą musiały odbywać się w późniejszej porze roku i na klimatyzowanych stadionach. Stadionach, których w momencie zgłaszania kandydatury nie było, a które dziś budują – w ekstremalnych warunkach, za minimalne stawki, a nierzadko w ogóle bez wynagrodzenia – robotnicy tysiącami sprowadzani między innymi z Indii i Bangladeszu. Oliwy do ognia dodaje też ustrój Kataru, czyli – uwaga – monarchia absolutna. Chociaż może w kontekście przyznania tej samej imprezy autorytarnej Rosji akurat to nie powinno dziwić?
Ale takie decyzje o przyznaniu prawa do organizacji mistrzostw świata – i następujące po nich oskarżenia o korupcję, które zrujnowały karierę między innymi przewodniczącego UEFA Michela Platiniego – to tylko część licznych kontrowersji, z jakimi mierzy się współczesny futbol.
Pierwszorzędne znaczenie ma oderwanie sportu od systemu wartości liberalnej demokracji. W Wielkiej Brytanii prawdziwa rewolucja przyszła jednak w roku 2003, kiedy to londyńską Chelsea kupił rosyjski miliarder Roman Abramowicz. Nikt nie pytał o przeszłość bogacza ani o czystość pieniędzy. Wszyscy cieszyli się, że nagle angielski średniak ligowy stał się jedną z europejskich potęg, a stawki płacone za najlepszych piłkarzy poszybowały w górę. Kiedy w 2003 roku Real Madryt płacił za Davida Beckhama prawie 34 miliony funtów, była to suma porażająca. Ale już dziesięć lat później ten sam Real zapłacił angielskiemu Tottenhamowi za Garetha Bale’a ponad 90 milionów funtów. Cztery lata później przejęty przez Katarczyków Paris Saint-Germain za Brazylijczyka Neymara przelał na konto FC Barcelony 200 milionów funtów. Dziś gigantyczne sumy na transfery wydaje nie tylko Abramowicz, lecz także sponsorzy klubów ze Stanów Zjednoczonych, z krajów Zatoki Perskiej czy Chin.
Jak pisze brytyjski dziennikarz James Montague, europejska piłka nożna stała się „klubem miliarderów”, a finansowy wyścig zbrojeń sprawia, że największe piłkarskie „firmy” szukają coraz bogatszych sponsorów, nie oglądając się w ogóle na to, skąd pochodzą płynące do nich pieniądze.
Państwa autorytarne czy nieliberalne monarchie absolutne – wszystko jedno. Respektowanie praw człowieka? A kogo to obchodzi, gdy trwa mecz z gwiazdami futbolu!
I tak, Manchester City sponsoruje dziś szejk Mansour bin Zayed Al Nahyan działający w imieniu Zjednoczonych Emiratów Arabskich, AC Milan przejęła chińska firma bukmacherska Vwin, przeznaczając na transfery ponad 200 milionów euro, a wspomniane PSG otrzymało zastrzyk pieniędzy z Kataru. Nawet FC Barcelona, klub, który przez lata odmawiał umieszczenia nazwy jakiegokolwiek sponsora na koszulkach, przez kilka sezonów promowała katarskie państwowe linie lotnicze.
Dokąd zaprowadzi nas ta nowa fala pieniędzy z państw niedemokratycznych? Zdaniem Montague’a, kolejnym krokiem będzie utworzenie globalnej ligi na wzór ligi futbolu amerykańskiego NFL, czyli zamkniętego klubu najbogatszych bez systemu awansów i spadków. „Z punktu widzenia właściciela, po co inwestować w zespół, kiedy ten może spaść [do niższej ligi], a przez to stracić dostęp do pieniędzy?”, mówi James Montague w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim . „To zbyt duże ryzyko biznesowe, więc należy je wyeliminować. I tak byłoby w przypadku globalnej ligi piłkarskiej. Nie będzie spadków, a kryterium wejścia nie będzie postawa na boisku w poprzednim sezonie, ale to, jak wielki dochód może przynieść dany klub, jak wielu ma fanów czy jakie ma zasięgi w mediach społecznościowych. […] W końcu dojdziemy do sytuacji znanej z lig amerykańskich, gdzie klub można przenieść z jednego miasta do drugiego, które zaoferuje lepsze warunki”.
Ale na rolę wielkich sponsorów można też spojrzeć inaczej. Zdaniem Simona Kupera, dziennikarza sportowego „Financial Times” i współautora książki „Futbonomia”, ludzie pokroju Abramowicza to siła odświeżająca w piłkarskim świecie. Oczywiście, źródła ich majątku mogą i powinny niepokoić, ale zagranicznym miliarderom wolno kupować na Zachodzie domy, samochody i firmy, więc dlaczego mielibyśmy odmówić im sprzedaży klubów? Jak przekonuje Simon Kuper w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim, bez nowych sponsorów klubowa piłka byłaby na lata zdominowana przez kilka najstarszych i najzamożniejszych gigantów, takich jak Barcelona, Real Madryt czy Manchester United. Owszem, miliarderzy tworzą futbolowe potęgi, ale są to potęgi nowe. Zmiany w futbolu są nieuniknione i – wbrew sentymentalnym wspomnieniom – zdaniem Kupera żyjemy dziś w najlepszych dla piłki czasach.
Rozpoczynające się mistrzostwa po raz kolejny wywindują ceny niektórych zawodników. Roberta Lewandowskiego, który, jak mówią plotki transferowe, chce odejść z Bayernu Monachium, niemiecki klub wycenił na 200 milionów euro. Czy jakikolwiek zawodnik naprawdę jest tyle wart? „Za Neymara zapłacili 220 milionów euro, więc czemu nie mieliby zapłacić 200 milionów za Lewandowskiego? Granica szaleństwa ciągle się przesuwa”, mówi Cezary Kucharski w rozmowie z Jakubem Bodzionym.
Były menadżer Lewandowskiego nie wierzy, by ten proces dało się zatrzymać, a biznes zawsze znajdzie sposób, by obejść nawet surowe przepisy regulujące dopływ pieniędzy do piłki, bo teraz „w futbolu chodzi tylko o pieniądze”. Wszystko to będzie miało jednak poważne konsekwencje. „Już teraz wielcy gracze chcą grać tylko ze sobą, bo są przyzwyczajeni do wysokiego poziomu i coraz mniej chętnie odnoszą się do gry ze słabeuszami”. Kluby bez entuzjazmu odnoszą się też do wypożyczania swoich – wartych dziesiątki milionów euro – zawodników reprezentacjom, bo zyski z imprez takich jak mundial czy mistrzostwa Europy nie trafiają do klubowych kieszeni.
Niewykluczone więc, że za jakiś czas także te turnieje będą musiały ustąpić miejsca rozgrywkom klubowym – chyba że organizator turnieju wyłoży odpowiednią sumę pieniędzy. Wszystko wskazuje na to, że w takiej rozgrywce państwa takie jak Rosja czy Katar będą wygrywały coraz częściej. A widmo bojkotu w imię demokracji czy praw człowieka oddali się jeszcze bardziej. No chyba, że demokracje zaczną w piłkę przegrywać.
Jeśli ktoś następnym razem będzie pytał o źródła sukcesów nieliberalnej demokracji w XXI wieku, niech nie zapomni przypadkiem o sporcie.
Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”
Stopka numeru:
Koncepcja Tematu Tygodnia: Redakcja.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Filip Rudnik.
Ilustracje: Max Skorwider.