Szanowni Państwo!

Rzeźnicy chcą ochrony policji, bo obawiają się… wegan. Taka informacja niedawno obiegła mass media po serii ataków wegańskich aktywistów na sklepy mięsne we Francji. Witryny kilku sklepów zostały oblane sztuczną krwią. Szyby pokryto obraźliwymi hasłami. Powtarzające się incydenty sprawiły, że Francuska Federacja Rzeźników napisała do tamtejszego MSW oficjalny list, w którym poprosiła o zapewnienie ochrony należącym do związku przedsiębiorcom. Prezes Federacji nazwał napastników „wegańskimi ekstremistami”. Oskarżył ich o próby „narzucenia swojego stylu życia, a nawet ideologii ogromnej liczbie ludzi”, a także o „chęć zlikwidowania ogromnej części francuskiej kultury”.

Wegetarianie nad Sekwaną stanowią zaledwie 3 procent ogółu społeczeństwa, podobnie zresztą jak w Polsce. Jeszcze mniej jest wegan. Pod tym względem oba kraje pozostają raczej w ariergardzie, odchodzącej od mięsa zachodniej Europy. Według różnych statystyk na diecie wegetariańskiej lub wegańskiej pozostaje około 10 procent obywateli Włoch, 9 procent Austriaków, Niemców i Brytyjczyków oraz aż 13 procent mieszkańców Izraela . Dieta roślinna zyskuje na popularności nawet w Stanach Zjednoczonych, których przeciętny mieszkaniec spożywa rekordowe 100 kilogramów [!] mięsa rocznie. Wśród powodów, które towarzyszą decyzji o odmowie zjadania mięsa, równie często jak względy zdrowotne i ekologiczne, pojawiają się jednak względy etyczne. I polityczne.

Problematyka, która brzmi jak nowinka, paradoksalnie, jest stara jak świat. Nawet myśliwi w plemionach zamieszkujących niegdyś Europę mieli ściśle określone zasady dotyczące tego, na które gatunki można polować w danym okresie, niekiedy odprawiano także rytuały, w których przepraszano zwierzęta za to, że je zabito. W starożytnej Grecji i Rzymie decyzje moralne związane z pożywieniem uważano za nie mniej istotne niż te, które dotyczyły na przykład seksu. Wegetarianizm stanowił integralną część szkoły, a później tradycji pitagorejskiej. Sokrates w „Państwie” Platona opowiada się za prostą dietą złożoną z chleba, sera, warzyw i oliwek oraz umiarkowanych ilości wina. W „Timajosie” z kolei znajdziemy opinię, że dieta wegetariańska jest nakazem bogów. Innym starożytnym orędownikiem wegetarianizmu był Plutarch, który w rozprawie „O jedzeniu mięsa” utrzymuje, że spożywanie go jest dla człowieka czymś nienaturalnym, bowiem nie ma on typowych dla drapieżników przymiotów, jak pazury czy ostre zęby lub dziób. Wśród późniejszych kontynuatorów tradycji pitagorejskiej wymienia się na przykład Tertuliana, jednego z Ojców Kościoła, a także Leonarda da Vinci, który konsekwentnie całe życie odmawiał spożywania mięsa.

W etyce żydowskiej, muzułmańskiej czy hinduskiej dyskusja o tym, co możemy zjadać, a czego nie powinniśmy, jest jedną z najważniejszych kwestii doktrynalnych. W chrześcijaństwie ograniczyła się do zachowania umiaru w jedzeniu i piciu (nieumiarkowanie to jeden z siedmiu grzechów głównych), nie wskazując jednoznacznie, co jeść powinniśmy. W połączeniu z poglądami promowanymi między innymi przez Arystotelesa i św. Tomasza – uznających zwierzęta za pozbawione rozumu, a tym samym odmawiających im nawet „daniny miłosierdzia” – doprowadziło to tego, że dyskusja na temat podmiotowości zwierząt została na wiele lat zepchnięta na margines dyskursu filozoficznego.

W ciągu ostatnich pięćdziesięciu lat można jednak na powrót zaobserwować przejawy troski o to, co – lub kogo – zjadamy. Australijski etyk Peter Singer w wydanej po raz pierwszy w 1975 roku książce „Wyzwolenie zwierząt”, która stała się swoistą biblią wegan, wegetarian i osób działających na rzecz praw zwierząt, dowodzi, że jeśli odrzucimy religijne doktryny, które ustalają arbitralną różnicę jakościową między ludźmi a innymi zwierzętami, okaże się, że nasz stosunek do nich jest fundamentalnie błędny. Singer przekonuje, że normy moralne nie powinny odnosić się tylko do ludzi, ale do wszystkich istot, które są zdolne do odczuwania cierpienia. Co to konkretnie oznacza?

„Główny argument, którym posługuję się od czterdziestu pięciu lat mówi, że komercyjna produkcja mięsa powoduje ogromną ilość cierpienia u ogromnej liczby zwierząt. A jako że nie musimy tego robić, to przyjemność, jaką mamy z jedzenia mięsa, nie wystarcza do usprawiedliwienia ilości cierpienia, jakie produkcja mięsa powoduje”, mówi Peter Singer w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim. „Dodatkowo, w ciągu ostatnich dwadziestu lat zdaliśmy sobie sprawę, jak masowa hodowla zwierząt w dużym stopniu przyczynia się do zmian klimatycznych. To kolejny argument przeciwko jedzeniu mięsa”.

Czy jednak takie akcje jak opisane wyżej ataki na sklepy rzeźnicze pomagają w realizacji tego postulatu? O ile niszczenie mienia, twierdzi Singer, może być uzasadnione z powodów etycznych – na przykład, gdyby miało prowadzić do zniesienia niewolnictwa – o tyle w tym wypadku będzie zapewne miało skutki odwrotne do zamierzonych.

„Szkoda, że o jednej akcji wegańskich bojówek będzie w mediach dużo głośniej niż o tysiącu drobnych działań, które angażują na co dzień setki aktywistów i krok po kroku poprawiają sytuację zwierząt”, mówi etyczka Joanna Andrusiewicz w rozmowie z Emilią Kaczmarek.

Dlatego wielu działaczy opowiada się za metodą „małych kroków”, stopniowego przekonywania ludzi do ograniczania spożycia mięsa ze względu na argumenty środowiskowe, zdrowotne i etyczne oraz uwrażliwiania na cierpienia zadawane w wyniku masowego chowu. „Możemy przyjąć, że w obecnej chwili nie zrobimy rewolucji, która sprawi, że wszyscy będą weganami, a hodowle przemysłowe znikną”, mówi Marta Jarosiewicz ze stowarzyszenia Otwarte Klatki w rozmowie z Jakubem Bodzionym i Filipem Rudnikiem. „Jednak te, które już istnieją i mają zamiar dalej działać, powinny być zmuszone przez państwo i organizacje pozarządowe do poprawy warunków”.

Cały przekaz musi być też dostosowany do stanu świadomości społecznej, co oczywiście może być frustrujące dla części działaczy, bo opóźnia zmianę. Z drugiej jednak strony, warunkuje jej skuteczność. Gdyby jeszcze trzydzieści lat temu ktokolwiek chciał po prostu zakazać palenia w budynkach użyteczności publicznej, nie mówiąc o barach i restauracjach, zostałby w najlepszym razie wyśmiany. Dziś taki zakaz nie budzi kontrowersji.

Podobne, radykalne zmiany dokonują się także w nawykach żywieniowych. Jeszcze do niedawna mało kto w Polsce zwracał uwagę na los kur niosek przetrzymywanych całe życie w niewielkich klatkach. Obecnie wielu konsumentów jest w stanie zapłacić nawet dwa razy więcej, żeby kupić jajka od kur z „wolnego wybiegu”. A wielkie sieci handlowe – na czele z Biedronką, Tesco, Carrefourem, Żabką i Lidlem – zapowiadają w najbliższych latach całkowite wycofanie jaj z chowu klatkowego. Nic nie stoi na przeszkodzie, by podobna zmiana dokonała się we wzorach konsumpcji mięsa, a w rezultacie, byśmy kupowali go mniej, za wyższą cenę, ale za to z lepszych źródeł.

Ale od ograniczenia spożycia mięsa do wegetarianizmu, czy tym bardziej weganizmu, droga jeszcze daleka. Kiedy dziś na ulicach Warszawy pojawiają się billboardy zniechęcające do kupowania mleka i produktów mlecznych – bo hodowla krów mlecznych odbywa się w równie okrutnych warunkach, jak tych przeznaczonych na mięso – musi wywoływać niezrozumienie. Przecież ledwie kilka lat temu na tych samych billboardach znani Polacy zachęcali: „Pij mleko, będziesz wielki”.

Z drugiej strony, dobrze, że ta dyskusja także powoli się zaczyna. Jak mówi bioetyk, profesor Andrzej Elżanowski w rozmowie z Łukaszem Pawłowskim i Tatianą Barkovskiy, którą publikujemy rubryce felietonów, w świetle naszej wiedzy na temat chowu przemysłowego z jednej strony, a z drugiej – wiedzy na temat zdolności poznawczych i emocjonalnych zwierząt, weganizm jest na dłuższą metę jedynym rozsądnym rozwiązaniem. „W dzisiejszych czasach powinniśmy zmierzać do weganizmu, dlatego że produkcja zwierząt na mięso i ich hodowla na mleko są ze sobą ściśle powiązane. To jeden wielki przemysł. Nie jest możliwe produkowanie mleka na skalę przemysłową bez cierpienia zwierzęcia, z zabiciem go włącznie”.

Obecnie na świecie hodowanych jest ponad 20 miliardów zwierząt, a średnie spożycie mięsa wzrosło z 10 kilogramów rocznie do ponad 43! Hodowane zwierzęta produkują ponad 14 procent wszystkich gazów cieplarnianych, przyczyniając się do ocieplenia klimatu, a ich utrzymanie wymaga nie tylko gigantycznej ilości pożywienia, ale też wody – 7 tysiecy litrów na pół kilograma wołowiny! I to w czasie, gdy dostęp do niej staje się coraz trudniejszy [1].

Naprawdę nic nam się nie stanie, jeśli zmienimy nasze nawyki i znacząco zredukujemy liczbę zjadanych świń, krów i kurczaków lub zrezygnujemy z nich całkowicie – z korzyścią dla siebie, środowiska i samych zwierząt. Nawet jeśli przejście na dietę całkowicie wegańską wydaje nam się dziś zupełnie niewyobrażalne, to – jak mówi w rozmowie z „Kulturą Liberalną” wspomniany już Peter Singer – „każdy poważny krok w kierunku zredukowania ilości cierpienia, które zadajemy zwierzętom, należy chwalić”. Tym bardziej w Polsce, gdzie zaledwie kilka tygodni pewien polityk Prawa i Sprawiedliwości przekonywał, że „żyjemy w czasach nadmiernej wrażliwości na prawa zwierząt”. Był to – a jakże! – minister środowiska, Henryk Kowalczyk.

Zapraszamy do lektury!
Redakcja „Kultury Liberalnej”

 

Przypis:

[1] „Weganizm: moda czy konieczność?”, miesięcznik „Focus”, sierpień 2018.

Stopka numeru:
Pomysł Tematu Tygodnia: Jagoda Grondecka.
Opracowanie: Łukasz Pawłowski, Jakub Bodziony, Jagoda Grondecka, Filip Rudnik, Tatiana Barkovskiy, Emilia Kaczmarek, Michał Blus.
Ilustracje: Grzegorz Myćka.